|
Kuba Turkiewicz
EPIZOD ZERO.
Tatoo
....Luke Skywalker wesoło podrygiwał
w takt wypełniającej Żebraczy Kanion ciszy. "Idę sobie pieszo
do miasteczka Mos Eisley, bo skończyło mi się paliwo." -
myślał a jego młode czoło promieniało szczęściem odbijając
bezlitosne promienie słoneczne, których blask łudził zbłąkanych
podróżników obietnicą życiodajnej kąpieli.
....Luke wydobył zza skarpetki
schowaną tam uprzednio farmerską czapkę, którą przy odrobinie
dobrej woli nazwać można kapelusikiem. Nie było to proste,
ponieważ aby dostać się do skarpetek należało zdjąć spodnie,
co wydawało się zdecydowanie prostszym rozwiązaniem niż
czasochłonne odwiązywanie wstążeczek, którymi codziennie
rano ciocia Beru obwiązywała jego spodnie i buty, w taki
sposób aby szczelnie przylegały do nóg.
- Dlaczego to robisz ciociu ? - pytał zawsze Luke.
- To stary zwyczaj farmerów z Tatooine.
- A jakie są jego źródła ?
- Co ? - pytała ciocia, ponieważ jako osoba która przez
całe życie zamieszkiwała pustynną planetę, nie miała prawa
znać takiego słowa.
- Pytam, jaka jest geneza tego zwyczaju - złotowłosy chłopczyna
nie dawał za wygraną.
- Jak ? - kobieta otwierała szeroko usta.
- Chciałbym abyś przedstawiła mi zespół warunków i przyczyn,
które złożyły się na powstanie i rozwój rzeczonej tradycji.
- A idź ty hultaju, juchto przebrzydła! - Wołała kobieta
czując że malec żarty sobie jej kosztem urządza i aż do
ganku, którego robot niewielki GNK pilnował goniła go ze
szmatą w dłoni a błyskiem wrogim w oku i mięsem nie połkniętym
między nieczęsto mytymi zębami.
- Dojrzejesz, mleka kiszonego banciego spróbujesz, zrozumiesz
co sznurowanie nogawek daje ! - wołała za nim, kiedy znikał
w oddali, gdzieś pomiędzy dwoma tarczami słońc pomarańczowych...
Luke śmiał się. Rzeczywiście nie do końca rozumiał słowa,
które sam wypowiadał a powtarzał jedynie to co w miasteczku
usłyszał gdy piloci ze światów najdalszych ze sobą gwarzyli.
....Tak więc szedł ten nasz Luczyna
w czapce, kapelusikiem zwanej na głowie, szedł, aż do Mos
Eisley zawędrował i wielką siatkę taszcząc do sklepu się
radośnie wcisnął.
- Dzień dobry ! - powiedział do kobiety, która stając za
ladą uwagę całą na dłubaniu w nosie koncentrowała.
- Dzień dobry - odpowiedziała niechętnie.
- Czy przyjmie pani dziesięć butelek od błękitnego blielu
?
- Pokaż chłopcze. Jakie butelki ?
....Luke pokazał jedną z nich
i już miał wyciągnąć pozostałe, gdy nagle ciche westchnienie
kobiety, powietrze rozdarłszy słowa za sobą impetu siłą
pociągnęło następujące :
- Nie ! Takich butelek nie przyjmę... Chyba, że masz paragon.
- Nie mam paragonu. - powiedział Luke. - Wujek Owen bliel
kupił, a co z paragonem zrobił, nie wiem.
- Trudno - powiedziała kobieta. - Jeżeli nie masz paragonu,
to nic się nie da zrobić.
- No i co teraz ? - pytał Luke. - Jeżeli z butelkami do
domu wrócę, wujek skórę mi wygarbuje, a i tyłek złoi !
- Trudno ! - powiedziała sprzedawczyni. - Mogę przyjmować
tylko butelki zwrotne. Te zdecydowanie zwrotne nie są.
- Jak to nie są zwrotne ! - wykrzyknął śliczniutki blondynek
. - Niech pani tylko patrzy !
....To mówiąc wydobył z siatki
jedną z butelek i wydając przy pomocy ust oraz krtani (
choć niekoniecznie w tej kolejności) dźwięki przypominające
szum silników zaczął bawić się butelką niby modelem statku
kosmicznego. Kiedy zaczął wykonywać rozmaite zwroty kobieta
popukała się po głowie.
- Skąd się tacy imbecyle na świecie biorą chłopcze ? Powiedz
mi !
- Nie wiem, - odrzekł Luke waląc z całej siły butelką w
głowę kobiety.
Na szczęście, wykonana z tworzywa sztucznego, butelka nie
była ciężka. Kobieta skwitowała jego wysiłki cichym :
- No co za tuman... - i wyrwawszy mu z dłoni naczynie, psami
go poszczuła a do tego jeszcze strzeliła do niego z procy.
Słońce
....Sojuz 30 majestatycznie przesuwał
się nad powierzchnią błękitnej planety.
Major Mirosław Hermaszewski unosił się w najbardziej zacisznym
kącie niewygodnego pomieszczenia i z wypiekami na twarzy
oglądał wyłowiony z kosmicznej pustki numer "Playboya".
- Ech, ci Amerykanie to ale mają fajnie. .. - wzdychał.
- Pomyśleć, że dopiero tu, w kosmosie, w miejscu którego
nie sięga granica absurdalnych podziałów wszedłem w posiadanie
tej na wskroś demokratycznej gazety, w której każda kobieta,
bez względu na kolor skóry czy przekonania polityczne pokazać
może swój biust i łono. Oczywiście pod warunkiem, że nie
wygląda na kucharkę ze stołówki na przylądku Bajkonur.
- Szto ty tam gawarisz ? - zapytał Piotr Klimuk
- Zamknij się ty sowieto jeden ! - odpowiedział major.
- Miroslaw ! Ty znajesz szto ja nie panimaju pa polski !
- Haraszo, haraszo - odpowiedział Polak ze zniecierpliwieniem.
- Maładjec ! - rzekł Klimuk i poklepał Hermaszewskiego po
plecach, skutkiem czego major przeleciał przez pół kabiny
i zatrzymał się dopiero na jakimś wystającym ze sufitu kablu.
Zdenerwował się i głośno krzyknął, ale w kosmosie jak to
w kosmosie -nikt nie usłyszy twojego krzyku.
- Sorry ! Mesa clamsey ! - zażartował Rosjanin.
- No dobra... - powiedział Hermaszewski. - A teraz daj mi
w spokoju poczytać !
.... Nie minęło nawet dziesięć
minut, kiedy Rosjanin roztrajkotał się ponownie. Tym razem
jednak miał dobry powód.
- Miroslaw ! Miroslaw ! Smatri ! Szto takoje ?
- Uspokój się wreszcie, próbuję czytać.
.... Klimuk wiedząc, że musi
koniecznie przyciągnąć uwagę Hermaszewskiego zdobył się
na wielki wysiłek i przywołał wszelkie umiejętności lingwistyczne
jakie wyssał z mlekiem matki oraz całą swoją pamięć w której
podczas dwuletniego treningu w towarzystwie Polaka zgromadził
pewien zapas polskich słów.
- Mirosław ty nie być bom-bad ! Moja zobaczyła w kosmosie
duży napis. Moja myśleć, nasza mieć kłopot !
- Czy ty się nigdy nie zamkniesz, cholero jedna ? - wycedził
przez zęby polski kosmonauta, a później kilka chwil patrzył
na kropelki śliny, które rozpylił. - No pięknie, teraz moja
ślina będzie krążyć po całym statku.
- Miroslaw ! Ty podejść do okna i powiedzieć czy widzieć
to samo co moja !
- Spadaj, ty komsomolski ćwoku. Och, ile bym dał, żeby tak
polecieć z misją Apollo, a nie z jakimś cholernym komuchem,
psia krew z bratniego, szlag by to trafił kraju, gdzie dupę
się wyciera gazetą a myje śniegiem...
.... Major skierował jednak wzrok
w kierunku niewielkiego iluminatora.
- Na Trygława i Swaroga ! - krzyknął a włosy zjeżyły mu
się nie tylko na głowie, lecz także w innych miejscach,
skutkiem czego pod grubą warstwą kosmicznego kombinezonu
( space outfit) rozległo się lekkie chrobotanie. - Toż to
jakieś napisy!
- Ja niczjewo nie panimaju Eta nie pa ruski !
....Tymczasem Hermaszewski czytał:
- Star Wars... episode IV... a new hop...hope...It is a
period of ciwil war...Rebel spaceships... striking from
a hidden bejz... tak... base się czyta bejz !... have won
their first victory...against the evil galactic empire...i
coś tam jeszcze. Same bzdety. Nie zdążę czytać, bo się za
szybko oddalają.
- Szto eta znaczit ? Kto eta napisał ?
-Nie wiem, kto to napisał. Pewnie Amerykanie, bo niby kto
? Przecież nie Węgrzy albo Bułgarzy, hehe. Nie wszyscy latają
w kosmos tak jak ja.
- Amerykańskie szpjony !
- No. Spróbuję przetłumaczyć. Hope to pewnie "hop" ! Po
angielsku się nie czyta "e". Czyli coś o skakaniu. Period
to okres. Cywil to wiadomo - cywil. Na przykład matka. A
war to coś gorącego, albo gotowanie. Against to "znowu".
We wszystkich amerykańskich piosenkach śpiewają że coś tam
"over and over against" ( czyli "koniec, koniec znowu").
- Znaczit szto ?
- To znaczy mniej więcej że "hop" - mamy spadać do domu,
bo matka kaszą dzieli. Nie chcą nas tu w kosmosie. Mamy
iść "won" i nie pojawiać się "znowu". W przeciwnym razie
ciężko nas doświadczą - "empire" od empiryzm - doświadczenie.
- A szto takoje "spaceships" ?
- Ships, jak mi wiadomo to owce. Czytałem taką książkę że
owcą coś tam się śni, czy że owce się komuś śnią. W oryginale
było "ships" - coś tam. Czyli space ships - spacerujące
owce. Języki są do siebie podobne, łatwo się domyślić. Porównali
nas do spacerujących owiec - czyli że się tu pałętamy bez
celu i przeszkadzamy. Pora wracać Klimuk. Nie chcą nas tu.
.... Rozmowę kosmonautów przerwało
pukanie w iluminator.
- Idź zobacz kto to.
....Klimuk wypłynął z pomieszczenia
by po chwili wrócić z bardzo małym dzieckiem.
- My name is Bowman. I was lost in space.
- A on czewo ?
....Hermaszewski zamyślił się
głęboko.
- Chyba pyta czy moglibyśmy pożyczyć mu szklankę mąki.
Corell
.... Han Solo siedział przed
telewizorem jedząc przysmak o nazwie "popularny korn", kiedy
do pokoju weszła jego żona Irma Padiumpa Solo.
- Han, ja rozumiem, że nie stać cię na skórzane buty i ciągle
łazisz w tych syntetycznych kozaczkach, ale na miłość boską,
kiedy już przyjdziesz do domu mógłbyś chociaż umyć stopy.
- Dobra, obiecuję że od jutra będę mył. A teraz dostanę
wreszcie obiad, czy mam iść upolować sobie jakiegoś mynocka
?
- Nie bądź bezczelny.
....Han Solo miał jedną zasadę.
Rozkazy przyjmował tylko od jednej osoby. Od siebie. Nieraz
prowadziło to do absurdalnych sytuacji. Np. kiedy ktoś powiedział
"witaj", Solo aby nie wykonywać jego polecenia mówił " żegnam",
kiedy ktoś częstował go papierosem mówiąc "zapal sobie",
Solo zapalał komuś innemu itd. Toteż kiedy usłyszał słowa
"nie bądź bezczelny" siłą rzeczy musiał stać się bezczelny.
Podszedł do okna i przeciągle gwizdnął na widok jakiejś
ładnej, rudowłosej dziewczyny.
- Ej ty ! Niezłą masz dupę ! - krzyknął i roześmiał się
rubasznie. Uspokoiła go dopiero seria z blastera przysłana
przez jej chłopaka.
- Co za nerwowi ludzie - powiedział do siebie, po czym chwycił
telewizyjnego pilota i włączył program Wielki Egzekutor.
- Ciekawe kto dziś odpadnie.
- No właśnie - powiedziała jego żona. Na Egzekutorze zostało
już tylko siedem osób. Nie rozumiem ludzi, którzy nie oglądają
Wielkiego Egzekutora.
- Wszyscy oglądają tylko nikt się nie przyznaje. Sama widziałaś
ile osób głosowało, kiedy do opuszczenia statku nominowano
Pietta . Facet się utrzymał.
- Nie oglądałam nominacji. Kto teraz ma wyjść ?
- W tym tygodniu nominowani są : admirał Ozzel i ponownie
kapitan Piett. Wydaje mi się, że odpadnie tym razem Piett.
Ozzel jest stateczny, inteligentny, ma rodzinę. Zawsze rozważnie
podejmuje decyzję. Piett idzie na żywioł, nie zawsze przemyśli
swoje postępowanie. Czasem palnie coś głupiego. Gdyby nie
było mi szkoda forsy na smsy sam bym zagłosował, żeby wyszedł
Piett.
- Ja bym najchętniej głosowała na Needę. Nie mogę tej mendy
znieść. Ciągle tylko łazi i judzi. I udaje wielce słodkopierdzącego.
Najpierw głosuje na Ozzela a potem wielce obnosi się po
statku ze smętną miną i łzami że trzeba głosować na ludzi,
których się kocha.
.... Solo zapalił papierosa.
- No zrobisz wreszcie ten obiad czy nie ?
- Zaraz, zaraz. Nie pali się. - powiedziała Irma Padiumpa
Solo i w rozczłapanych kapciach na stopach oraz wielkich
lokówkach na głowie pomaszerowała do kuchni skąd zdążyła
jeszcze zawołać: - Umyj te stopy. Proszę cię. Za jakąś godzinę
przychodzi Lando.
" O rany..." - myślał Solo - " co za dupiate życie. Gdzież
moje marzenia ? Dlaczego nie zjawiła się żadna księżniczka
na białym koniu i mnie nie zabrała? Jezu... Gdyby moi rodzice
wiedzieli że skończę jako kontroler biletów w Correliańskich
tramwajach chyba by mnie nie spłodzili. I ten cholerny przyjaciel
rodziny Lando. Znowu będzie siedział do późna, szczerzył
te swoje białe zęby i namawiał mnie na partyjkę sabaka.
A ja znów będę przeżywał symfonię poniżenia, kiedy ten idiota
postawi 10 000 kredytek a potem będzie przepraszał że niby
nie pamiętał o mojej marnej sytuacji finansowej i zmniejszy
stawkę do jednej symbolicznej kredytki. Cholerny świat.
.."
....Zadzwonił dzwonek. Irma wbiegła
do pokoju.
- O rety ! Już jest ! Han ! Zajmij go jakoś a ja szybko
się ubiorę i uczeszę. Proszę cię bądź miły... Carlissianowie
są przyjaciółmi mojej rodziny od czterech pokoleń.
- No dobra... - rzekł Han bez entuzjazmu i po chwili otworzył
drzwi.
- Cze kolo ! - krzyknął Carlisian. - Jak leci ?
- Dzięki, nie narzekam.
- Nie narzekasz co ? A ile zarabiasz ? Hahahaha ! Ciągle
poniżej średniej krajowej ? Nie martw się, dopóki jest z
tobą piękna kobieta a nie np. jakiś małpolud, nie jest źle.
- No. Siadaj.
....Mężczyźni usiedli na wytartych
fotelach.
- Co to za dziwny zapach ? - spytał Lando. - Otwórz trochę
okno.
....Han Solo nie wykonał polecenia
przyjaciela rodziny, a jego twarz przybrała zacięty wyraz.
- No to co Solo ? Partyjka sabaka ?
- Dobra, ale pod warunkiem, że postawisz Sokoła Milenium.
Ja stawiam wszystko co mam.
- Zgoda. - powiedział Lando.
....Grali ponad pół godziny.
Lando jak zwykle wygrywał. Wreszcie poczuł pragnienie. Poszedł
do lodówki i znalazł tam Colę. "Co mi da jeszcze jedno zwycięstwo
?" - pomyślał i wziął butelkę dla Hana. Podłożył się i przegrał.
Epilog
....Darth Maul ocknął się na
dnie jakiejś głębokiej kadzi. Przypomniał sobie walkę z
Obi Wanem. Przypomniał sobie porażkę Qui Gon Jinna. Nie
wiedział ile czasu przeleżał bez przytomności. Wiedział
tylko, że ocaliła go moc.
- HUUUUURA ! Ja żyję ! - krzyknął wesoło, po czym spróbował
wstać. Nie udało się. Spojrzał w miejsce, gdzie powinny
być nogi.
- O psia krew ! - powiedział i zemdlał.
Koniec.
|
|