|
Kuba Turkiewicz
RAMIĘ DYKTATORA - III
Ben "Obi Wan" Kenobi
(obszerne fragmenty wywiadu rzeki z dawnymi VIPami).
Dzielnica
w której znajduje się gabinet pani Drusse, należy do tych
miejsc w które nikt przy zdrowych zmysłach nie zapuszcza
się z własnej woli. Miejsce to, dawno zapomniane przez ludzi
sukcesu, zarośnięte kępami oślizgłego zielska i mchu, pachnące
grzybem, odstręcza nie tylko widokiem przypominających poskręcane
szkielety, starych czarnych drzew, ale przede wszystkim
chłodem wionącym z pustych oczodołów okiennic zaniedbanych
domów.
Z trudem zdobywam się na wysiłek przebrnięcia
przez pachnący pleśnią park. Zapalam papierosa po czym wchodzę
na niewielki drewniany mostek, zawieszony nad zielonym ściekiem
wpadającym do pobliskiego stawu. Brzydzę się dotknąć poręczy,
która najwyraźniej służy za kloakę zamieszkujących okolicę
gołębi. Jest godzina 19:00, ale zaczyna się już ściemniać.
Kiedy docieram do wyłożonej kocimi łbami, stanowiącej granicę
parku drogi, moim oczom ukazują się pełne jakiś
brązowych badyli, przydomowe ogrody, których widok stanowi
wystarczający pretekst do rozmyślań o przemijaniu i śmierci.
Nie przejmując się strugami płynącego z nieba kwaśnego deszczu
odnajduję odpowiedni dom i naciskam dzwonek.
Pani Drusse to miła staruszka. Na głowie
ma coś w rodzaju peruki, choć wcale nie zdziwiłbym się gdyby
okazało się że to jakaś okultystyczna czapka ze zdechłego
szczura, albo stary, radziecki hełmofon .
- Herbaty, młody człowieku ? - pyta jeszcze w przedpokoju,
przesuwając powoli swoje obute w góralskie bambosze stopy
po bezbarwnym dywanie.
- Dziękuję - odpowiadam, i ruszam za nią w stronę niewielkiego
pokoiku, w którym żarzy się błękitny neon. Z niepokojem
obserwuję ściany, z których zdarto tapetę pozostawiając
duże brunatne plamy. Usiłuję uwierzyć, że to pozostałości
po kleju, choć wyobraźnia podsuwa obrazy najbrutalniejszych
morderstw z użyciem siekiery.
Kiedy docieramy do pokoju, za oknem rozbrzmiewają
pierwsze odgłosy ciężkiej, przetaczającej się właśnie nad
miastem burzy. Pani Drusse, której najwyraźniej nigdzie
się nie spieszy, powoli zamyka okiennice, a ja mam czas
aby wnikliwie przyjrzeć się pomieszczeniu. Nie robię tego
jednak, tylko staram się osuszyć chusteczką całkowicie przemoczone
włosy.
Kobieta kładzie przede mną pożółkłą, haftowaną chusteczkę
a po chwili znika w kuchni by przynieść prostą, umieszczoną
w metalowym koszyczku z uchem, szklankę, wypełnioną po brzegi
herbatą. Kiedy jej nie ma, całą uwagę poświęcam kontemplacji
wydawanych przez dom dźwięków. Akurat, w chwili gdy wydaje
mi się że zostałem osaczony przez te wszystkie chroboty,
jęki, stuki i poskrzypywania, pani Drusse siada naprzeciw
mnie i odzywa się łagodnym głosem:
- Wiem co myślisz chłopcze. Myślisz, że tych domów nikt
nie odwiedza. Myślisz, że przychodzą tu tylko grabarze,
żeby sprawdzić czy nie trzeba nas już wynieść?
Uśmiecha się tajemniczo.
-To nie prawda. Mamy tu wielu gości. Och, jakże wielu! Oczywiście
nie wszyscy pochodzą ze świata żywych.
Mówi coś jeszcze, ale gwałtowny grzmot
zagłusza jej słowa, a ja kulę się w sobie przestraszony
wywołanym przez błyskawicę refleksem świetlnym, który zmienił
jej twarz w maskę grozy. Ze strachem odwracam wzrok, po
to tylko by zauważyć rozpiętą gdzieś poza jej plecami monstrualnych
rozmiarów pajęczynę. Nie poprawia to mojego nastroju.
Posyłam w jej stronę nieszczery uśmiech. Kobieta ze spokojem
wskazuje dłonią stojący nieopodal fotel. Podążam wzrokiem
za jej gestem i czuję przebiegające po karku dreszcze.
Na fotelu siedzi mężczyzna. Właściwie
nie tyle mężczyzna, co jego wizerunek. Albo jest to wyjątkowo
sprytna sztuczka, albo rzeczywiście mam do czynienia z nieznanem.
Mężczyzna wydaje się być przezroczysty, a dookoła jego sylwetki
pełgają jakieś błękitne ogniki. Ubrany jest w brązowe łachmany
- jakiś rodzaj brązowego płaszcza z kapturem.
Powstrzymuję odruch, który każe mi rzucić się do panicznej
ucieczki i z szacunkiem chylę głowę.
- Witaj - mówię, patrząc na zjawisko spode łba a równocześnie
otwieram swój profesjonalny notes dziennikarza. Ręka zaczyna
automatycznie pisać, a ja przyglądam się duchowi. Szczerze
mówiąc byłem przekonany, że pani Drusse pokaże mi parę sztuczek
z tabliczką Ouija, albo porcelanowym talerzykiem i nie do
końca przekonany o autentyczności swych przeżyć wrócę do
domu. W najlepszym razie spodziewałem się usłyszeć jakieś
głosy. Tymczasem najwyraźniej mam przed sobą Bena Kenobiego
w całej okazałości. I co ciekawe - nie uwierzycie - ale
duch ten nie unosi się nieruchomo w powietrzu, lecz po prostu
siedzi na fotelu.
- Nie sądziłem że duchy mogą siedzieć - powiedziałem wreszcie,
bo nie wiedziałem jak inaczej można zagaić rozmowę ze zjawą.
- Ba - odrzekł Kenobi, a jego głos nie wydawał się brzmieć
ani nienaturalnie ani wyjątkowo. Patrzył na mnie z pogardą,
jakby usiłował ocenić moją wartość.
- Kolejna żałosna forma życia? Znowu jakiś byle kto ! Dlaczego
ciągle muszę mieć do czynienia z ludzkim łajnem ?
Czuję się nieswojo, chwilę zastanawiam
się czy nie powinienem ostentacyjnie wyjść. Nogi jednak
odmawiają mi posłuszeństwa a jakiś wewnętrzny głos radzi
abym nie kusił losu. Przypominają mi się najbardziej drastyczne
sceny z tanich horrorów.
- Jesteś ludzkim łajnem - powtarza Kenobi machając mi przed
nosem lekko przezroczystą dłonią, a ja z przerażeniem zdaję
sobie nagle sprawę, że to prawda.
- Jestem ludzkim łajnem - mówię z przekonaniem, a duch uśmiecha
się pod nosem.
- Pragniesz spuścić spodnie, włożyć palec wskazujący prawej
dłoni do lewego ucha a lewej do dziurki od nosa. Zrób to!
Zastanawiam się, skąd zna moje marzenia,
po czym wypełniam jego polecenie.
- Słabe umysły - mówi Ben rozkładając ręce w geście rezygnacji.
- Całe życie miałem do czynienia tylko ze słabymi umysłami.
Śmieje się, patrząc na mnie z pogardą
a ja zdaję sobie nagle sprawę, że bez spodni i z palcami
w różnych dziurach wyglądam jak idiota. Robi mi się gorąco
w twarz i błyskawicznie podciągam portki po czym siadam
w fotelu. Marzę tylko o tym, by wreszcie wyjść z tego okropnego
domu. Boję się jednak drgnąć. Wiem, że pozostaję we władzy
tego upiornego szaleńca.
- Pragniesz stanąć na głowie - mówi nagle Ben, a ja przez
chwilę nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przybysz pragnie
zabawić się moim kosztem. Wrażenie jednak znika równie szybko
jak się pojawiło bo potrzeba by stanąć na głowie staje się
silniejsza niż cokolwiek czego do tej pory w życiu doświadczyłem.
Staję zatem na głowie i czuję wielką ulgę.
- Oto co lubię najbardziej. Manipulacja. Zawsze manipulowałem
głupcami. Największym z nich był Anakin. - Kenobi śmieje
się do rozpuku, po czym robi efektowną pauzę i wreszcie
kontynuuje:
- Kiedyś postanowiłem sobie, że znajdę jakiegoś bękarta,
najbardziej żałosnego z żałosnych, syna niewolnicy, która
nie tylko nie pamięta, kto był ojcem jej dziecka, ale w
ogóle zapomniała, że ojciec istnieje. Szczerze mówiąc w
takiej dziurze jak Tatooine problem ten dotyczy co drugiej
kobiety. Zresztą nic dziwnego, gdybyś odżywiał się zeskrobywaną
ze skraplaczy pleśnią też miałbyś kłopoty z kojarzeniem
faktów.
Znowu ten upiorny śmiech, jakoś kiepsko zgrany z mimiką
Kenobiego. Nie wiem, czy duchy mogą być nerwowe, lub rozkojarzone,
ale ten właśnie tak wyglądał. Swoje kwestie wygłaszał
z pozornym spokojem, ale czuło się że coś jest z nim nie
tak.
- Dzieciak znalazł się przypadkiem. Przyprowadził go Qui
Gon Jinn czy jak on tam się w ogóle nazywał. Bawiło mnie,
że facet uważa się za mojego mistrza. Mistrzem to on faktycznie
był, ale chyba w układaniu fryzury.
Przesiadywał godzinami przed swoją toaletką i szczotkował
włosy jak kobieta, a później upinał je starannie jak jakaś
uczennica. Wstyd było na to patrzeć.
Eteryczne ciało zjawy zdaje się
płonąć rumieńcem, gdy tymczasem ja zastanawiam się dlaczego
wpadłem na pomysł by stanąć na głowie ? Wracam do normalnej
pozycji, po czym kucam by pozbierać rozsiane po podłodze
monety, które chwilę wcześniej posypały się z moich kieszeni.
Duch tymczasem kontynuuje:
- Przyprowadził kiedyś tego bękarta i chciał zrobić z niego
Jedi. Kto wie, może nawet by mu się powiodło, więc sprytnie
zaaranżowałem nasz pojedynek z Darthem Maulem, podczas którego
celowo spadłem z pomostu. Później, bez pośpiechu biegłem
sobie w stronę walczących, udając że pragnę pomóc Qui Gonowi.
- oddech Kenobiego staje się urywany, mówi nienaturalnie
szybko, dziwnym tonem. - Mogłem przecież użyć prędkości
Jedi, jak wtedy gdy uciekaliśmy przed Droidikasami, ale
nie użyłem. Oczywiście zanim dotarłem z odsieczą ten niezguła
był już martwy. Podejrzewam, że i tak by za długo nie pożył.
Pewnie prędzej czy później wpadłby pod jakiś śmigacz, albo
poderżnął sobie przypadkiem gardło podczas smarowania bułki
masłem. A może i nie. W zasadzie nie mam żadnych podstaw
aby tak przypuszczać, ale lubię mówić takie rzeczy. Ot taka
złośliwa natura.
Uśmiecham się grzecznościowo i z niepokojem
spoglądam na panią Drusse, która mruga do mnie porozumiewawczo,
co znaczy że mam pić herbatę.
- W każdym razie chłopak był mój. - ciągnie duch, już powoli.
- Mogłem robić z nim co chciałem. Przed radą Jedi udawałem
oczywiście dobrego rycerza, bo choć byłem potężny, to jednak
Nec Herkules kontra plures, czyli i Herkules dupa, kiedy
wroga kupa.
Patrzy na mnie przenikliwie.
- Znałeś to powiedzenie ? - pyta.
- Niestety nie - odpowiadam - Nigdy nie interesowałem się
cytatami ani popularnymi sentencjami. Szczerze mówiąc bardziej
cenię sobie kreatywność niż błyskanie nabytą wiedzą niby
sztucznym zębem.
Zjawa nie ukrywa rozbawienia, a mimo
to nie wygląda na rozbawioną. To naprawdę przerażające i
nienaturalne.
- Uwielbiasz cytaty - mówi, wykonując nieznaczny gest. Podnosi
się powoli z fotela i zagląda w moje notatki - Notujesz
? Masz słabą pamięć ?
- Verba volant, scripta manent - odpowiadam, a pani Drusse
tłumaczy:
- Słowa ulatują, pismo zostaje.
Kenobi uśmiecha się, ale robi to tak,
by jego usta posostały niewidoczne.
- Dzieciakiem manipulowało się równie łatwo jak tobą, śmieciu
z planety Ziemia! - Parska nagle - Choć czasami musiałem
posługiwać się fortelami. Był w końcu rycerzem Jedi. Przede
wszystkim nie pozwoliłem mu utrzymywać kontaktów z matką
- niewolnicą. Wybiłem mu z głowy pomysł wykupienia jej i
powiedziałem, aby jej nie odwiedzał bo może zarazić się
świerzbem. Poskutkowało. Chłopak bardzo bał się różnego
rodzaju małych insektów, a zwłaszcza komarów, zawsze nawet
w największe upały chodził w skórzanym grubym ubraniu. Z
czasem zaczął nosić także i rękawiczki. Z wiekiem ta fobia
tak się nasiliła, że kazał sobie zrobić z blachy specjalny
hełm wraz z maską, który zdejmował jedynie w specjalnym
pomieszczeniu w kształcie kuli Spryskiwał je kilka razy
dziennie środkiem owadobójczym. W końcu powypadały mu od
tego włosy, i zupełnie zniszczył sobie cerę.
Kenobi ciężko wzdycha a ja odnoszę
dziwne wrażenie, że powietrze wokół jego postaci zgęstniało,
jakby przyciągając mrok. Choć postać mistrza zbudowana jest
z pewnością z niematerialnego eteru to jednak szczegóły
jej wyglądu wydają się niepokojąco wyraźne. Odnoszę wrażenie,
że widzę jego zęby , osadzone nierówno w przekrwionych,
prawie czarnych dziąsłach. Niekiedy pod jego oczami dostrzegam
cienie. Upiór jednak nie zwraca na mnie uwagi, lecz kontynuuje:
- Rozbudzałem w nim najniższe instynkty. Przekupiłem
bandę Tuskenów aby porwali i zabili jego matkę. Niesłychany
był ten Anakin, robił wszystko czego się po nim spodziewałem.
Oczywiście wszystkich pozabijał i przeszedł na ciemną stronę
mocy. Nawet trochę się tym zmartwiłem, bo cóż to za zwycięstwo
gdy wszystko idzie tak łatwo ? Naprawdę, chciałbym szanować
ludzi, ale jakże to możliwe kiedy okazuje się, że oni nie
zasługują na szacunek? Wiesz ile osób nie myje zębów ? A
jaki odsetek ludzkości w ogóle czyta książki? W czasach
republiki wszyscy biegali w jakiś szatach, pudrowali nosy
i udawali pacyfistów. Za imperium z kolei odwrotnie. Wszyscy
w mundurach i pod sznurek. Obłęd.
Chwila milczenia. Kenobi wpatruje
się w jakiś punkt poza zasięgiem mojego wzroku. Sądzę, że
widzi przeszłość.
- Był jeden wyjątek. Tak. Dexter Jetster. - Kenobi uśmiecha
się czule i pieści dłonią wyobrażenie twarzy przyjaciela.
W jego oku pojawia się eteryczna łza
- Kochałem go jak brata. Jedyny prawdziwy mędrzec jakiego
spotkałem podczas swojej ziemskiej, a właściwie intergalaktycznej
tułaczki. Niby prosty prywaciarz, prowadzący obskurną budkę
z hamburgerami, a w istocie prawdziwy geniusz, który wszystko
wiedział. Żadnego pytania nie zostawiał bez odpowiedzi.
Kiedy jakiejś informacji nie było w archiwum Jedi, jedynym
ratunkiem pozostawał Dexter. Nic dziwnego. Od najmłodszych
lat uwielbiał rozwiązywać krzyżówki. Oglądał także wszystkie
teleturnieje takie jak np. Vabank, albo Koło Fortuny. No
i oczywiście nie wolno nie docenić kontaktu z ludźmi. To
najważniejsze. Jako właściciel knajpy, często bywał na rynku,
gdzie rozmawiał z przekupkami. To one właśnie powiedziały
mu o zatrutych strzałkach z Kamino.
- A jego dzieci ? - pytam.
Duch patrzy na mnie przez chwilę w milczeniu,
wyraźnie niezadowolony że wyrwałem go z zamyślenia. Jego
twarz, choć pozornie łagodna i mądra wydaje się przerażająca.
Momentami dostrzegam pod jego skórą, pulsujące ciemne żyły.
Zmienia ona kolor, ni z tego ni z owego zamieniając się
w biały, wręcz przezroczysty pergamin, to znowu powraca
do pierwotnej postaci. Pokój wypełnia chłód.
- Dexter nie miał dzieci - mówi wreszcie głosem, który normalny
człowiek uzyskać może dopiero po włożeniu głowy do studni.
- Chodzi mi o dzieci Anakina.
- Jego dzieciaki to dokładnie tacy sami intelektualiści
jak on. Kiedy sytuacja w galaktyce stała się stabilna -
bo dzięki moim knowaniom udało się zniszczyć republikę i
wyeliminować pozostałych Jedi- moja żądza perwersji wciąż
pozostała nienasycona. Zapragnąłem zniszczyć także Vadera
czyli własne dzieło. Poszczułem go jego własnym synem! Wyobrażasz
sobie ? Skłóciłem najbliższą rodzinę. Ale to nie wszystko.
W swoim geniuszu wiedziałem, że Vader zdradzi i zamorduje
Imperatora, któremu tyle lat wiernie służył i który co tu
kryć był jego przyjacielem i mentorem. Co za perwersja !
Cóż za skomplikowana intryga, której wątki snułem i splatałem
tyle dziesięcioleci ! Jestem mistrzem ! Jestem najlepszy
! Gdybyś chciał zostać moim padawanem, mogę nauczyć cię
posługiwania się kłamstwem dla osiągania własnych celów.
Co prawda pracuję aktualnie jako doradca kilku firm kręcących
telewizyjne reklamy a także pomagam w realizacji programów
promujących Unię Europejską, ale czuję że jestem już starym
duchem i chciałbym znaleźć następcę, więc znajdę czas dla
ciebie. Co ty na to ?
- Zobaczymy - odpowiadam zgodnie z prawdą a równocześnie
zastanawiam się jak to właściwie jest z tymi duchami? Dlaczego
Kenobi to wszystko mi opowiada, nie czekając nawet aż zadam
pytanie? Mam wrażenie że starzec wyznaje swoje grzechy jakby
liczył na odkupienie, lub przynajmniej na moje wybaczenie
? Nigdy się tego nie dowiem, przynajmniej dopóki nie zapytam
o to pani Drusse. To wybitna specjalistwa.
- Początkowo, chciałem oszukać Luke'a Skywalkera, że Vader
zamordował jego ojca. Niestety wszystko się wydało gdy ci
dwaj spotkali się na Bespin. Ale co tam. Jakoś z tego wybrnąłem.-
Usiłuje się śmiać. Zamiast tego wydaje jakieś dźwięki, przywodzące
na myśl wszystkie przypadki histerii z jakimi się zetknąłem
podczas swego niezbyt długiego przecież jeszcze życia
.- Kiedy się mataczy trzeba nieźle uważać. Kłamstwo ma krótkie
nogi. Pod koniec doczesnego życia sam już nie pamiętałem
komu mówiłem, że miałem robota astronawigacyjnego, komu
że nie miałem, kogo informowałem, że Anakin gdy go spotkałem
był pilotem, a komu nakłamałem że był wspaniałym przyjacielem.
Szczerze mówiąc teraz np. nie mogę sobie przypomnieć dlaczego
właściwie z Tobą rozmawiam ? Kim ty w ogóle jesteś?
Kenobi wtula twarz w dłonie, a ja dopiero
teraz zauważam, że do jego nogi przyczepiono ciężki żelazny
łańcuch zakończony wielką kulą.
- Dlaczego ja muszę zawsze z wszystkimi rozmawiać? - syczy
upiór. - Dlaczego nie mogę zaznać spokoju. Dlaczego ja muszę
mówić i mówić i mówić ?
Martwy Jedi rozchyla nieco palce a ja
z przerażeniem dostrzegam, że cieknie spomiędzy nich krew.
Jest czarna i wypływa chyba z oczodołów. Rycerz rozciera
ją po twarzy i podnosi głowę.
Chłód staje się nie do wytrzymania, na wystających z mojego
nosa włoskach pojawia się szron.
Z niepokojem spoglądam w stronę okna, bo wydaje mi
się że w pomieszczeniu zrywa się lekki wiatr. Okno jest
jednak zamknięte. Pani Drusse sięga po różaniec i zaczyna
niesłychanie szybko poruszać ustami. Zjawa tymczasem wstaje
i spogląda na mnie pustymi oczodołami.
- Dlaczego przypominasz mi tę historę ? Dlaczego muszę ją
wciąż przeżywać?
Duch wyciąga w moją stronę dłonie.
Są potworne. Niewiele mają wspólnego z astralnym ciałem,
które objawiło się na początku. Wydaje się że zmaterializowały
się jako gnijące mięso, spod którego wyzierają nagie kości.
Wciskam się w fotel a przed oczami przelatuje
mi całe życie. Pani Drusse zrywa się z fotela i coś krzyczy
a ja rozpoznaję tylko słowo "Exorciso" !
Przedmioty wokół zaczynają tańczyć, słychać
dźwięk tłuczonego szkła oraz jakieś nieludzkie zawodzenie.
Wiem, że coś poszło nie tak. Sytuacja wymknęła się spod
kontroli.
- Udziel mi swego ciała - syczy Kenobi. - Udziel mi go szybko
zanim ta starucha odeśle mnie z powrotem do piekła.
- Nie - szepczę, bowiem paniczny strach ściska moje gardło
z taką siłą, że nie potrafię normalnie mówić
. - Uczynię cię potężnym, będziesz władał mocą. Otwórz się
na mnie. Rozkazuje ci ! - krzyczy potężnym głosem, przekrzykując
wichurę i nieludzkie wrzaski pani Drusse.
- Daj mi ciało...
Jestem oszołomiony, w chwili słabości
omal nie otwieram się na jego sugestie, jednak stara spirytystka
w porę reaguje oblewając go święconą wodą.
Tak przynajmniej mi się wydaje. Równie dobrze mógł
to być jakikolwiek inny płyn, ale ja sądzę że była to woda.
Kenobi wrzeszczy, rozchylając szatę a
ja dostrzegam, wstrętne trupie ciało, poorane bliznami i
setkami toczonych przez robactwo tysiąca światów ran.
- Litości - szepcze i słabnie. Spogląda w stronę niewidocznego
przez sufit nieba i niezbyt głośno wyje. Wreszcie chwyta
zardzewiały łańcuch i ciągnąc swoje brzemię przenika przez
ścianę głośno łkając.
Zdezorientowany patrzę w stronę pani Drusse.
Wyraz jej twarzy wydaje się nieprzenikniony. Patrzy na mnie
beznamiętnie i głośno sapie.
- O co tu do cholery chodzi? - pytam.
Staruszka prostuje plecy i patrzy na mnie z dumą, a ja wiem,
że za chwilę spróbuje błysnąć wiedzą.
- Kiedy umiera dobry człowiek, - zaczyna wzniosłym
tonem - jego dusza odchodzi do Raju. Kiedy umierają grzesznicy,
ich ciała astralne snują się w naszym wymiarze nie mogąc
zaznać spokoju. To samo dotyczy Jedi. Ci którzy zasłużyli
na nagrodę odchodzą na zawsze. Nieprawi pozostają. Czasem
lekarstwem na ich niedolę może być ceremonialny pochówek,
czasem pogrzebowy stos. Niestety ci najgorsi nie mają szansy
na odkupienie, bowiem ich ciała znikają. Oni szukają nosicieli.
Miałeś więcej szczęścia niż rozumu chłopcze. Żałuję, że
dałam się na to namówić na ten seans bo było naprawdę niebezpicznie,
ale jak to się mówi petunia non olet, więc dawaj czek i
uciekaj.
- Ale... - zaczynam
- Nic nie jest takie jak nam się wydaje chłopcze - stwierdza
chłodno pani Drusse. - Zwłaszcza to czego jesteśmy najbardziej
pewni. A teraz idź. Wzywa cię życie...
Jestem przygnębiony. Zakładam kapelusz
i wychodzę nie żegnając się. Kiedy zamykam za sobą furtkę,
czuję na karku chłodny wzrok starej spirytystki, więc przyspieszam
kroku by zniknąć między drzewami. Gdzieś tam pohukuje sowa,
gdzie indziej znowu milczy ryba. Jest ciemno, więc nie wstydzę
się łez. Otrę je dopiero, gdy znajdę się w oświetlonej części
miasta.
Kiedy wychodzę z parku podchodzi do mnie
jakiś młodzieniec.
- Masz fajki ? - zagaja.
- Nie chcesz fajek - mówię.
- Nie chcę fajek - powtarza.
- Chcesz iść do domu i przez resztę życia oglądać telewizję.
- Chcę iść do domu i przez resztę życia oglądać telewizję
- potwierdza, po czym odchodzi, a ja pocieram ucho, bo wydaje
mi się że słyszałem jakiś głos.
- To niemożliwe - mówię sam do siebie, a po chwili słyszę
swój własny, choć jakże obco brzmiący śmiech.
Poznan 13.08.2002
|
|