Subskrypcja
Zamów newsy na e-mail:




 


 


   

 
Powrót    
























Kuba Turkiewicz
Gwiezdna Epopeja Według Ewoczego Luda !
NOWA NADZIEJA

Pośród kosmosu zamętu zrodzona,
Piaskowa planeta jak dwie gwiazdy lśni.
Czernią wszechświata jest otoczona
A pośród jej piasków Sandkrawler tkwi
Życia w nim szukasz? Próżny trud.
Śmierć znajdziesz tylko, rozkładu ślad
Był tu przed tobą straszny lud,
Co rządzi światem trzydzieści lat !

Śmierć sieje wokół, cierpień znak,
Niby pasożyt światy ssie.
Lecz starożytny zwiastował Ptak !
Powstaną planety, miasta, wsie !

Na czele ich stanie zbrojny mąż,
Co wiejskim głupkiem wcześniej był.
On będzie sprytny niby wąż,
Imperium zła obróci w pył!

W zimnym kosmosie, jak tafla szkła,
Mknie mały statek, plastali zlep.
Za nim wyłania się okręt zła
I nienawistny lasera łeb !

Zielony płomień, czerwieni błysk !
Szkarłatny promień poszycie tnie...
Już wielki statek otwiera pysk
By mniejszy wchłonąć w wnętrzności swe!

Załoga statku : waleczny zbiór,
Rebelii gwiezdnej szlachetny trzon,
Wnet stoczy walkę powyżej chmur.
Niewola czeka ich lub zgon !

Księżniczka Leia, dziewiczy kwiat,
Dziecko niespełna dwudziestu lat
Waleczna, dzielna i zalet stu,
Spodziewa się wiecznego snu...

Lecz w niej nadzieja żyje wciąż
Bo serce wielkie jak księżyc ma !
Wie, że istnieje taki mąż,
Co nie ulęknie się śmierci, zła !

Przyjaciel ojca, szlachetny ten,
Rycerza Jedi dzierżył Moc,
A imię jego było Ben !
On mógł swym światłem przegnać noc...

Nowej Nadziei nagły błysk
Nagle rozprasza lic jej łan.
Nim agresora zobaczy pysk,
Zrealizuje śmiały plan !

Już robot mały ku niej mknie,
W środku ogromny twardy dysk.
Nagrała przekazu minuty dwie
I zobaczyła błękitny błysk.

Już rebeliantów obfity plon
Zebrała złej kostuchy chuć !
Śmiało szturmowcom mówili Won !
Teraz cmentarzem tylko ich czuć...

Zły i okrutny szturmowców herszt,
Który pod maską ukrywa twarz,
Znany z robiących wrażenie wejść
Pragnie zobaczyć tę straszną kaźń.

A kiedy opadła dymu mgła,
Na pole bitwy wkroczył był
I okiem pełnym wściekłości, zła
Omiótł krew, trupy oraz pył !

Był to okrutny, krwawy mord !
Prawu zadano tutaj gwałt !
Darth Vader bezlitosny Czarny Lord
Podły przywódca zajadłych hord !

A robot co się Artoo zwał
I jego kompan Trzy Pe O
Wciąż przedzierają się pośród ciał,
Wrażliwi tak jak my, na zło.

Kapsuły ratunkowej właz
Zaprasza ich jak Bespin mgły.
Jeden po drugim śmiało wlazł
aby księżniczki spełnić sny.

Nicości prując fale złe,
Nie wysyłając życia śladu
Kapsuła ku planecie mknie
Z siłą i szumem wodospadu...

Antiles był to dzielny woj.
Co cało wyszedł z bitew stu
Wśród statku wychowany koj
Dziś musi życie złożyć tu.

Zły Vader go za szyję wziął
Zadając wielu pytań stek
I dusić Antilesa jął
Na Lorda kompleks to był lek...

Antiles kłamstwem karmił go
Nim krtani chrobot rozległ się
Zanim wygrało z życiem zło
Nim serce powiedziało "nie !"

A w czarnej duszy niby głaz
Zapach wściekłości jął się snuć
Szlachetnych spotkał już nie raz
Na ich odwagę zwykł był pluć.

A kiedy nadszedł bitwy kres
Wreszcie "Tantiva" zniszczyć czas
Lord przeżył przeogromny stres
Bowiem zaginął ważny plan.

"Była kapsuła panie mój,
Co odleciała w siną dal."
"Szturmowcy niech podejmą znój
Niechaj odnajdą białą stal"

TATOOINE

A pośród piasków, słońca i zamętu
Kapsuła leży w ciszy niezmąconej
Pochodzi ona z pięknego okrętu
Okrętu szansy utraconej,

A ślady wiodą dziwne z tej kapsuły
Nie ludzkie one ani nie zwierzęce
Robotów są, pod spodem kopuły
Jeden z nich ma sekret, marzenie dziewczęce.

Marzenie pięknej księżniczki Organy
Księżniczki, której imię Leia
Straszliwej broni Imperium to plany
I na broni zniszczenie, jedyna nadzieja.

Roboty kłócą się niby przekupnie
Co jeden zapiszczy, to ten drugi tupnie!
Wreszcie rozstanie oba zarządziły
I w dwie strony świata chyżo popędziły.

Artoo w skały pojechał szukać Obi - Bena
Takie właśnie otrzymał księżniczki rozkazy
Nagle się porusza skalista arena
I z górnych wierzchołków sypią się nań głazy

Artoo przerażony obecność wyczuwa
Skaner jego ślad życia łacnie pokazuje
Wtem maleńki Jawa blasterem wypluwa
Energię, co robota wnet paraliżuje.

Threepio pustynię wybrał, piasek bez litości
Strach ogromny czuje, skrzypią suche stawy
Wtem zobaczył białe Krayt-Dragona kości
I nagle zrozumiał, że ma dość wyprawy.

Chociaż jest robotem modlitwę odmawia
Dziwi androida takie zachowanie
Jednak Moc szlachetna cud dla niego sprawia
I sandcrawler zsyła na uratowanie!

W czasie gdy roboty kłopoty znajdują
Szturmowcy pustynię czesać rozpoczęli
Ziarno po ziarenku piasek przeszukują
Nie dla nich wypoczyn w porannej pościeli.

Jeden na ślad trafił, to robota cząstka
Dowódcy oznajmia o tym znalezisku
To uszczelka jakaś malutka jak chrząstka
Zatem roboty były na tym piaskowisku !

W sandcrawlerze zbudzony Threepio Artoo odnajduje
I do niego woła słowa pojednania
Artoo bojaźliwie coś tam popiskuje
Co też im przyniesie przyszłość wśród jechania ?

Robot każdy swe ruchy dziarsko wykonuje
Niektóre gaworzą, inne coś ćwierkają
Jawa w międzyczasie pojazdem steruje
Na ludzkie osiedle, gdzie już nań czekają.

A w środku pustyni, koło Anchorheadu
Wbite w ziemię rosną niby grzyb ukryte
Domy co nie chronią lepiej niby dotyk pledu
Które nigdy deszczem nie były obmyte.

A w jednym z takich domów o małej kopule
Rodzina Larsów ciche życie wiedzie
Ciocia Beru Luke'a wychowuje czule
Wujek Owen myśli tylko o obiedzie.

Jak czołg domokrążny Sandcrawler przybywa
A Owen wraz z Luke'iem przyjemność znajdują
W tym, że choć trochę pieniędzy ubywa
To jednak za bezcen roboty kupują.

Już Threepio wybrany bo mocny jest w mowie
I robot jak mały komputer binarny
Nagle małemu wybucha coś w głowie
Wuj Owen klnie ordynarny.

Już Threepio do Luke'a w te słowa uderza
"Trza kupić innego robota !"
I niby w skrytości tak mu się zwierza :
"Polecam tego klamota"

Naiwny ten chłopak Skywalker pobladły
Uwierzył w wyznanie robota
I nim egipskie zapadły ciemności
W garażu miał go niecnota

Miast jechać do miasta kolegów zabawiać
On czyści roboty jak trzeba
Wuj kazał mu części zepsute naprawiać
Inaczej odmówi mu chleba!

Wtem robot pękaty przesłanie wyświetla
Co Leia przepiękna nagrała
Niestety z nagrania zrobiła się pętla
By Leia nie dokańczała.

Zdziwiony się patrzy blondynek Luczyna
I serce mu żwawiej zabiło
Kenobiego wzywa urocza dziewczyna
A jemu się ciepło zrobiło.

I usta otwiera, i mówić nie może
Zaledwie zapytał: "kto zacz?"
W zeznaniach się plącze Artoo nieboże
To śmiech chce udawać, to płacz.

A złoty Trzypeo mu rady udziela
By mówił Luke'owi co wie
Namawia i prosi swego przyjaciela
A Artoo w kółko że nie !

Wtem w głowie pękatej, kopułą nazwanej
Koncepcja piekielna powstaje
By cele osiągnąć zaprogramowane
Robot przy kłamstwie obstaje

Wypiszczał niecnota kłamliwe swe słowa
Co Threepio jak umie, tłumaczy
"By zdjąć ogranicznik Luke musi się zdobyć
A wtedy ciąg dalszy zobaczy.

A Luke, że do szkoły nie chodził za bardzo
I książek zbyt wielu nie czytał
Posłuchał robota i wnet go uwolnił
Czym biedy sobie napytał.

Gdy poszedł kolację zażywać z wujami
Nieświadom ryzyka i grozy,
Artoo wymyka się tylnymi drzwiami
Bo zdjęte ma przecież powrozy.

Luke łyka ziemniaki, maślanką popija
I nagle rozmowę zagaja
Chęcią odejścia z tropu wuja zbija
Co prawdę o ojcu zataja.

Wuj mówi: "Ty odejść nie możesz i basta !
Wiejskiego parobka masz duszę
Zjedz chłopcze lepiej słodkiego ciasta
Korzystać z pomocy twej muszę.

Dla ciebie jest rola, buraków kopanie
A nie pilotów ordery
Ty mądrym i zdolnym zostaw latanie
A teraz podziękuj żem szczery."

Luke białą ma skórę, zblednąć już nie może
Lecz oko ma dzikie jak bantha karmiąca
Pałając gniewem to patrzy na noże
To na wuja - zająca !

Wtem zrywa się chłopak, coś cicho powiedział
I skończył jedzenie kolacji
Jak dalej postąpić niestety nie wiedział
Więc poszedł do ubikacji

Gdy zrobił co trzeba, powietrze odświeżył
Chciał wszystkie roboty wyłączyć
Threepio mu powiedział coś w co ledwo wierzył
Zły los znów zaczął tu jątrzyć!

Ten robot złośliwy do beczki podobny
Ucieczkę rozpoczął samopas
Używszy na Luke'u fortel niegodny
Gdy ten się wybrał na popas !

Wybiega Luke na dwór, lornetki dobywa
Chce dostrzec małego huncwota
"Jeżeli jest coś co robotom zbywa
Na pewno nie jest to cnota !"

"Gaś światło, cholera, już późno, spać trzeba"
Wuj Owen obleśnie zakrzyknął
"Już idę mój wuju" - Turysta rzekł Nieba
I pstryczkiem od prądu był pstryknął.

Gdy ranek nadszedł Owen czochra czerep
Luuuuuke!- wykrzykuje, taką ma manierę
Znikąd nie usłyszy biedak odpowiedzi
Bo luke w swym śmigaczu już robota śledzi.

Dwaj ludzie pustyni zwani Tuskenami
Co na skały weszli szukając ofiary
Już mierzą w Luke'a groźnymi lufami.
Ale nie strzelają, zabrakło im pary.

Jednak decydują odnaleźć młodziana
Na banthy wsiadają - zwierzęta straszliwe
Pragną pojmać i sprzedać chłopaka kompana
I strasznie się cieszą stwory obrzydliwe.

Luke, wiejski chłopak nieświadom ryzyka
Śmiało przed się śmigaczem z repulsorem sunie
Widząc na skanerze, że tam Artoo bryka
Nie wie, że na niego zaraz zgroza runie.

Kiedy się zatrzymał i Artoo ucapił
Threepio swe mądrości przez głośniki snuje
Luke na Artoo Deetoo się przyjaźnie gapił
A ten w najlepsze Morze Diun skanuje.

"Artoo coś zobaczył" Trzypeo ostrzega
"Ma on radar dobry i czuły jak trzeba
Mówi że zza diuny ktoś tutaj nadbiega
I nie jest to, wierz mi zwykły zjadacz chleba."

Luke nieco speszony za lornetkę chwyta
I na wzniesienie jak łania się wspina
Ciekawe co zobaczę, sam siebie zapytał
I nagle ze strachu mówić zapomina.

Widzi ludzi pustyni ślad przerażający
Dwie Banthy, ich guano, kawałek człowieka
Wtem wyrasta przed nim typ atakujący
Luke pada, a Threepio w panice ucieka.

Gaffi Stick - broń straszna i wielce skuteczna
Nasz bohater był zemdlał, świadomość pożegnał
Tuskeni śmigacz plądrują, zgraja wszeteczna
Wtem rozległ się ryk, który precz ich przegnał.

Artoo w niszę wciśnięty, co w skale zrodzona
Rozwój sytuacji bacznie obserwuje.
Tuszy, że Rankor nadchodzi, albo i Gorgona
I choć jest robotem, już się denerwuje

Sylwetka się zjawia niegroźna tymczasem
Podobna do Jawy, gdyby nie ta wielkość
Ma kaptur, płaszcz zniszczony przewiązany pasem
A z jestestwa bije dobroć, przyjacielskość.

Nad Luke'iem przyklęka, lico swe odsłania
Lico z odciśniętym piętnem doświadczenia
Z jego oczu znak mądrości się wyłania
Aż Artoo jęknął z podziwu wśród swego schronienia.

"Nie bój się, choć tutaj."- Starzec nakazuje.
Artoo pełen lęku z niszy się wysuwa
Starzec niby szaman coś tam pomrukuje
I dotykając Luke'a słabość zeń usuwa.

Chłopak przebudzony szyję swą masuje
Na wybawcę swego patrzy zadziwiony
"Ben Kenobi !" woła i plecy prostuje
Artoo słysząc nazwisko, skacze ucieszony !

"Co cię tu sprowadza ?"- Ben Kenobi pyta
"Na Jundlandii Pustki pchać się jest głupotą"
Luke'a wciąż uwiera skała zimna, lita
Wstaje więc ścierając ze swych spodni błoto.

"Ten mały robot tutaj jest przyczyną
Dziwna ta maszyna szuka swego pana
Pamiętałem nazwisko jego przed godziną...
Wiem już ! Szuka Obi-Wana !

Bena mina zrzedła, łza się w oku kręci
Stary człowiek westchnął, pierś wypina ładnie
Drżącym głosem mówi, pełnym wspomnień chęci
"Imię to człowieka, który skończył na dnie"

"Znasz go ?" - Luke pyta, cały zadziwiony
Ben wspomniał los Anakina, postać jego żony
"Czy on nie żyje?" - młodzieniec nalega
Sądząc, że Obi-Wan to starca kolega.

"Póki co, żyje jeszcze, choć młodość utracił
Pustelnika wiedzie żywot tu surowy
Za błędy młodzieńcze bardzo długo płacił
Ale żyje. Co więcej, wydaje się zdrowy."

Luke oczy otwiera, szczerze jest zdumiony
Promyk zrozumienia do mózgu dociera
A zatem ten starzec, pyłem nasycony
Adresatem wieści jest Artoo - Kuriera !

To jego pomocy księżniczka szukała
I on jest tym mężem potężnym
Na niego dziś czeka galaktyka cała
Bo on rycerzem jest mężnym !

W wieku sześciu był miesięcy, gdy go matce odebrali
Piętnem Jedi naznaczony
W trudzie, znoju trenowali
On dla Mocy jest zrodzony !

W wojnach wielu błyszczał cnotą
I odwagą świat zadziwiał
Dziś dom jego - skromną grotą
Zgarbił się i był posiwiał

Wielkie poniósł w życiu straty
Przyjacielem mistrz był jego
W strasznej walce hen, przed laty
Świadkiem był porażki tego...

Kochał także ucznia swego...
Który był dobrego serca.
Dziś zrządzeniem losu złego
To okrutnik i morderca.

OBI WANIE ! WIELKI BENIE !
PORA CHWYCIĆ ZA ORĘŻE !
PORA STANĄĆ NA ARENIE !
I ROZDEPTAĆ PODŁE WĘŻE !

PORA PLECY WYPROSTOWAĆ !
PORA PRZYPIĄĆ MIECZ DO PASA !
GALAKTYKĘ URATOWAĆ !
BRAKNIE NAM TAKIEGO ASA !

WRÓĆ ZZA GROBU SWĄ POTĘGĄ !
DAJ NAM PRZYKŁAD SZLACHETNOŚCI !
MY ZA TOBĄ PÓJDZIEM WSTĘGĄ !
TY NAS PROWADŹ KU WOLNOŚCI !

Luke pierś pręży, nos zadziera
I wysyła taką myśl:
"Robot znalazł bohatera !
Wielkie święto mamy dziś."

"Do mej groty skryć się trzeba !
Bo Tuskenów siła ! Moc !
Choć żem huknął jak grom z nieba
Nie na długo czarów koc ! "

Nie minęła ni godzina
Ani nawet chwili pół
Już Luke gościem jest u Bena
Zastawiony suto stół

Kiedy zjedli i popili
Artoo nadszedł włączyć czas
I dziewczęcy byt motyli
Podziwiają wszyscy wraz.

A Księżniczka frasobliwa
Co o galaktykę dba
Rzecz to wielce osobliwa
W cudze sprawy nos swój pcha !

Czynów rachun się uzbierał,
Leii lico w trwodze lśni
Błaga aby pan generał
Przybył, pomógł, dzielny był.

Pan Generał czoło marszczy
W jego oku gniewu swąd
"Musisz poznać mocy drogę
zanim wyjedziemy stąd"

Ale zanim to powiedział
Skrzynię odkrył ciężką on
I Luke'owi, który siedział
Pokanuje piękną broń.

Miecz to jest po twoim ojcu
Byś go posiadł pragnął był
Miecz to wielce elegancki
Wrogów twych obróci w pył.

Luke był wielce zachwycony
Sledzi Bena słowa tok
Trochę biedak zadziwiony
Mieli w głowie myśli tłok.

"Ojciec twój był wojownikiem"
Zdradza prawdę stary Ben
"Nie był żadnym podróżnikiem
Jak wuj kłamie, oszust ten"

Był on wielkim przyjacielem
Silna była przy nim Moc
Lecz nie żyje on niestety
Wieczna go pochłania noc.

Był raz kiedyś Jedi mężny
Byłem ja nauczycielem mu
Zdrajca z niego jest potężny
On przyczyną ojca snu.

Vader kiedyś go nazwali
W tym imieniu trwoga śpi
Wszyscy co z nim wojowali
Są już w raju, uwierz mi.

Poznaj więc drogę - mówi Ben
Mocy, co wiedzie w siną dal
Polecisz ze mną w gwiazdy, hen !
Larsom zostawisz tylko żal.

"O kurka wodna i jasny gwint"
Powiada Luke'a gęba cna
Do domu pora wracać mi,
A ty namawiasz mnie do zła.

Jak wolisz, tchórzu - mówi Wan
Zrobisz jak zechcesz, bubku ty
Jak wolisz, hoduj zboża łan
A galaktykę zostaw mi.

" Mogę zapewnić transport ci
Wprost pod Mos Eisley portu drzwi
Tak ci pomogę właśnie ,Ben
Jedyny znam ja sposób ten.

W kosmosie czerni, wśród pyłu gwiazd
Ogromna kula plastali trwa
O sile ognia tysięcy miast
By grozę szerzyć zimna i zła

Na jej pokładzie w pokoju rad
Wszyscy dowódcy w naradzie tkwią
Jeden z nich oczy ma jak gad
I twarz ruchliwa jak maska zła.

Admirał Motti imię ma
I wierzy w Technologii czar
Generał Tagge w opozycji trwa
Na sali wielki panuje gwar.

Kiedy się zjawia Czarny Lord
Wielki Moff Tarkin kroczy z nim
Omal tam nie zaistniał mord
Vader nie ścierpiał Mottiego min.

Mof Tarkin to rodzony szef
Vadera uspokoił w mig
Z gardła Mottiego nie trysła krew
Kłótnię złagodził Tarkina dryg !

Nie wolno szydzić z Vadera cnót,
(Co usiłował Motti był)
Bo używając mocy cud
Obróci ciebie w martwy pył !

Jak znaleźć bazę rebelii trza ?
Jak uratować plany swe
Co rebeliantów wataha zła
Ukraść dziś ośmieliła się ?


A na planecie dwojga słońc
Pośród pustkowia piasku diun
Luke z Benem znalazł niestety coś
Co jest przysmakiem sępów i kun.

Przy sandcrawlerze, z którego złom
Pozostał tylko, zniszczony wrak
Odnalazł zwłoki Jawów on
Życie odebrał im podły rak !

Nowotwór, który toczy dziś
Tej galaktyki korpus cny
Serce jej pełne bolesnych rys
A światem rządzi władca zły.

Luke myśli silnie, dziwi się
Myśli, kto zabić Jawów chciał
Ludzie Pustyni ? (chyba nie)
Bezradnie stoi pośród ciał.

Ben Mocy użył i już wie
Mrozi twarz jego wizja ta !
"Ludzie pustyni strzelają źle,
Rękę szturmowców widzę tu ja !"

Ludzie w pancerzach, myśli Luke
Zabili kilka niewinnych Jaw ?
"Z robotami oni szli"
Myśli w panice wstrzymując kał.

Jeśli trafili na ich trop
To mogą trafić również do...
Do domu mego, gdzie wuj chłop
W piersi swe przyjmie lasera snop!

Luke się przeraził, widzi to Ben
Powstrzymać chłopca słownie chce
Lecz lekkomyślny farmer ten
Nawet nie raczy odrzec : "nie !"

Już do śmigacza wskoczył, hop !
Już dopalacze grzeją się
Z silnika iskier leci snop
I dysze pchają pojazd dwie.

Paniczny lęk narodził się
Pośród pustkowia w mózgu mu
A serce głośno krzyczy nie !
Chce już być tam, jest jeszcze tu.

A gdy zobaczył własny dom
Pośród płomieni gęsty dym,
Opuścił pojazd, w duszy grom !
Czy to co widzi jest...TAK ! Tym !

Zwłoki rodziny, ciocia, wuj
Sierotą znowu jestem ja
Niezmiernie wielki smutek mój
Do zemsty mnie ten obraz pcha !

Jam stracił wszystko, sierotom był
Bez ojca, matki, mieszkaniec wsi
Wyrzutek świata, społeczny tył
Dziś pora los odwrócić mi !

Wszystko com kochał, zabrał świat
Sądzone mi jest zwiedzić go,
I choćbym walczył tysiąc lat
Pomszczę swą krzywdę, zniszczę zło!

Miasto Mos Eisley, uwierzcie mi
Pełne szumowin, morderców raj
W dokach i portach sto statków tkwi
Co odwiedziły piaszczysty kraj.

Szczury pustyni, szczerbaczy tłum
Skacze przed miastem, igra i pląsa
Nagle silnika płoszy je szum
To śmigacz mknie, Ben kręci wąsa

Niebo błękitne, z gorąca drżące
Złocisty piasek i miejski pył
Na niebie statki, promy płynące
Na ziemi ronto i jawa był.

Setki garindan, rodian tysiące
Tabuny innych z kosmosu ras
Dziesiątki szpiegów, roboty lśniące
I wielka fala szarych mas.

W tym kotle życia i zgiełku miasta
Szturmowców patrol wypełnia trud
Znaleźć roboty mają i basta !
Na razie znajdują tylko brud.

A kiedy śmigacz z Luke'iem i Benem
W miasto się wbija jak w masło nóż
Wnet spotykają się z przeznaczeniem
Patrol ich spostrzegł, zatrzymał już.

"Skąd te roboty, szybko gadajcie !"
Niegrzecznie pyta szturmowców wódz
Ben koncentracji szybko używa
Przejąć kontrolę on będzie móc !

"To nie roboiy, których szukacie"
z naciskiem mówi ten stary dziad
"Ich nie widzicie, nas wypuszczacie"
W szturmowców mózgi rozkaz się wkradł.

Śmigacz przejechał, szturmowcy zdębieli
Luke zadziwiony oczy trze
Jak to się stało, nie wiedzieli
A Ben się śmieje He he he.

Gdy zatrzymali się pod kantyną
Jawowie spieszą śmigacza dotykać
Ben radzi lukowi z poważną miną
Aby spróbował kłopotów unikać.

W progi wstępują lokalu tego
Co strasznych przestępców osoby przyjmuje
Za sprawą barmana gruboskórnego
Niemiły zwyczaj tutaj panuje.

Roboty wstępu prawa nie mają
I zostać muszą niestety za drzwiami
Luke z Benem w progi kantyny wkraczają
I w tłumek brną z kreaturami.

W barze Arcona i Ithorianin
Tam kilku Bithów , Devalorianin
Muftak i Kabe, Aqualish, człowiek
Potwór co ludziom spędza sen z powiek.

Wielu pilotów, kilku szmuglerów
I urzędników oraz farmerów
Tam w kącie Trevagg z Night Lilly pląsa
A tam znów Wolfman, co groźnie kąsa.

Luke baru blatu szybko dopada
I mleko kiszone sobie zamawia
Nie zauważył swego sąsiada
Który kłopoty tu zawsze sprawia.

To Ponda Baba, morda okropna
Bestia z planety Aqualią zwanej
Istota głupia zła i pochopna
Pełna agresji nieokiełznanej.

Luke lekceważy jego mruczenie
I się odwraca do niego tyłem
A tu pojawia się zagrożenie
Że Luke za chwilę stanie się pyłem.

Bo Ponda Baby groźny kolega
Doktor Ewazan, gęba parszywa
Myśląc że Luke to jakaś lebiega
Przekleństwa miota, wzrokiem przeszywa.

Nagle się odsiecz zjawia sędziwa
Ben załagodzić chce sytuację
Niestety Baba, bestia kłótliwa
Po blaster sięga, robi sensacje.

Ben ze spokojem godnym bramkarza
Miecza dobywa, atak odpiera
Zapach rozchodzi się cmentarza
Kiedy Evazan z Babą umiera.

Walają flaki się po podłodze
Ludzkiego ścierwa żałosne kawałki
Ben mieczem pociął wroga srodze
Nikt już nie stanie z nim do walki.

Tylko Chewbacca dzielny małpolud
Nie wystraszony jest Bena czynem
Podziw dla starca czuje wielkolud
I poczęstować pragnie go winem.

Kiedy siadają razem przy stole
Han Solo do nich się dosiada
Już rozmawiają o Sokole
Wesoła toczy się biesiada.

Musimy lecieć, mówi Ben,
Prosto w przestworzy ciemne trzewia
Do Alderanu lasów hen
Bo taka właśnie jest potrzeba.

"Zapłacić trzeba, odrzekł Han
Tysięcy kilka mieć ja muszę
Dość nagłą dziś potrzebę mam
Bez forsy nigdzie się nie ruszę."

Przemytnik ten ma złote serce,
Wysokiej próby kruszec
I chciałby wszystkim pomóc wielce
Lecz czuje się jak głuszec.

Jak głuszec, lub gundarków brat
Ofiara polowania
Ukrywać musi się ten chwat
Przed myśłiwymi drania.

Tym draniem wstrętny ślimak był
Olbrzymi Jabba szpetny
Przód gruby, miękki. Cienki tył
I umysł nieszlachetny.

Han kiedyś, robiąc Kessel Run
W pułapkę głupio wskoczył
I awaryjny snując plan
Ładunek był wytoczył.

Ładunek ów to Hutta dóbr
Element był poważny
Han długo płakał niby bóbr
Bo czyn był nierozważny.

Pieniądze oddać trzeba by
Obyczaj dobry każe
Bo kiedy z Huttem zadrzesz ty
Zapełnią się cmentarze!

Pieniądze są potrzebne mu
By udobruchać Hutta
Przywrócić czar dobrego snu
I pląsać całe lata.

"Możemy dzisiaj tobie dać
Gotówką dwa tysiące
Na więcej nie jest nas dziś stać"
Spojrzenie współczujące.

"Na Alderanie, jednak wiedz
Dostaniesz resztę złota
Daleko od Imperium miedz
Pogoda, czy też słota"

"Seventeen" - mówi dziarski chwat
"To chyba mi wystarczy
Umowa nasza nie ma wad !"
Podziwia umysł starczy.

A gdy szturmowców grupa zła
W kantyny progi wkracza
Han Solo na swym miejscu trwa
Luke z Benem się wytacza

Do licha ! Forsy mamy w bród
Han Solo się ucieszył
Te słowa słodkie niby miód
Żuł długo, aż się speszył.

Hewbacca poszedł czyścić deck
Pokładem także zwany
Przystojny jak Gregory Peck
I ładnie uczesany.

Han Solo już wychodzić miał
Gdy nagle padł ofiarą
Gdy spośród wielu ciepłych ciał
Wychynął Greedo z karą.

Ofiarą Greeda wściekłych rządz
Co przez naturę gnany
Chciał los swój jako łowca prządz
Zmierzając do nirwany.

I "Huta tuta Solo" - rzekł
Wesołym rzężąc tonem
Radosny, że Han Solo zmiękł
Jak przed cesarza tronem.

Gdy pogawędka Hana trwa
Rodianin rusza gnatem
Jego zielona gęba zła
Kojarzy nam się z katem.

Popełnił Greedo jeden błąd
Bo spuścił z oczu dłonie
A kiedy nagle poczuł swąd
Zrozumiał, że sam płonie.

To Solo co w kaburze miał
Blas Techa blaster dobry
Zamienił Greeda w martwy kał
Bo sam był bardziej chrobry.

Wychodząc rzucił monet plik
Koledze, co się Wucher zwał.
On tam porządek zrobił w mig
Spec od sprzątania martwych ciał.

Han Solo Jabbę spotkał wnet
U statku swego zbrojnych wrót
Czujny jak łania, sprytny jak kret
Wyczuł robaka tego smród.

Oddawaj forsę - rzecze Hut
Winien mi jesteś banknotów plik.
Z Greeda zrobiłeś worek szmat
Lecz ja załatwię ciebie w mig !

Daj spokój, Jabba. Równaj dech !
(skąd wiesz, że Greedo martwy już ?)
Po prostu mi dopisał pech,
Kto to przewidzieć mógł, no którz ?

Daję ci szansę - rzecze zwierz
By zdobyć siana, ile trza !
O konsekwencjach zwłoki wiesz,
Mój gniew myśłiwy każdy zna !

To mówiąc Jabba daje znak
Świta opuszcza startowy dok
Niełatwy Hana los, oj tak,
Bo Jabba groźny jest jak smok.

Nie zniknął jeszcze Jabby zad
A w doku nowych gości rój
Ledwie on do sokoła wsiadł
Gdy oddał strzały jakiś... zbój.

To stek szturmowców żwawo mknie
Pojmać sokoła, Hana też
Luke i roboty trworzą się
Han Solo myśli "strzerz się strzerz".

Solo oddaje strzałów sto
Pokotem kładzie szturmowców zbiór
Za sterem siada, że hoho
I nagle, jakby dostaje piór.

Pieści wolanty stare dwa
I przycisk co dopuszcza moc
Gdy ryk silników w porcie trwa
Sokół wystrzelił w nieba noc.

W przestrzeni Sokół żwawo gna
Rozcina próżni groźny stan
Silników mazur ciągle trwa
Gwiazdy ruszają w rześki tan !

Z przestrzeni wyszły statki dwa
Wielkie jak Bena ojczyzny pół
Luke w niepewności za Hanem trwa
Na kokpit gapi się jak wół.

Nie pojmie ich imperium dłoń
Han wskoczył w nadprzestrzeni cug
Już nawet nie strzelają doń,
Ot igła, która wpadła w stóg

Wirują gwiazdy, iskier snop
Czernią kosmosu błyszczy los
Człek stary, robot oraz chłop
W domenę bogów pchają nos.

Muszą z nieznanem zmierzyć się
Technologiczny terror znieść
Przejść próbę, może nawet dwie
Czy znajdą czas by obiad zjeść ?

Kosmos

W kosmosie czarnym niby noc
Piękna planeta żwawo mknie
Zło jest jej obce, wielbi ją moc
Lecz nie pożyje już długo, nie !

Oto techniki wraży cud
Co kształt ma kuli, niby glob
A na pokładzie serca lód
Groźny zaczyna ku niej lob.

To gwiazda śmierci, życia wróg
Ku Alderaanu kuli gna
Moff Tarkin, Vader jego drug
Kierują gwiazdą tą jak trza.

Zielony laser, promień-zuch
Pancerz planety, jądro drze !
Po ludziach został tylko duch !
A w eter poszło głośne NIE !!!!!

W odchłani czarnej światła bez
Wśród nadprzestrzeni groźnych smug
Ben ludzi ból czół, morze łez
Empatia ścięła go prawie z nóg.

Co ci się stało pyta Luke
(by przerwać trening pretekst miał)
Ben musiał usiąść bo nie czół nóg
Luke wiedzieć co się dzieje chciał.

"Zawirowanie mocy ja
Poczułem właśnie że hoho
Gdzieś w galaktyce rozpacz trwa!
I triumfuje podłe zło."

Bla bla bla bla bla - mówi Han
I dłubać w nosie łobuz chciał
Wnet zebrał ignorancji łan
Na zewnątrz jakiś tumult trwał.

Dowiedział o tym jednak się
Gdy z nadprzestrzeni wyszedł - hop
Choć nie kierował statkiem źle
Brakiem planety zdziwił się chłop !

A na jej miejscu niby zol
Wytrysnął asteroid pas
Han zrobił minę niby troll
Najchętniej wziąłby uciekł w las !

Lecz, że się lubił popisywać,
Na obcych robić wciąż wrażenie
Jął statkiem bolidy przeskakiwać
Było to wielkie przedstawienie !

Wtem tie fightera rozległ się głos
Podwójny silnik wydaje ryk
Czy przesądzony jego los?
Czy ktoś usłyszy w kosmosie krzyk?

Han Solo strzelać do niego chce
Chewie zagłuszać transmisję jął
Zanim skończyli działania te
Strach ich potworny nagle zdjął.

Bo oto w czerni z przodu hen
Tam, gdzie migają tysiące gwiazd
Kosmiczną stację dojrzał Ben
I setki laserowych gniazd.

Bez walki nie chciał dać się Han
I już ładował baterie dział
Lecz uspokoił go Obi Wan
Bo bardzo sprytny pomysł miał.

Płytę z podłogi przemytnik zdjął
W której przemycać towary zwykł
I wszystkich tam upychać jął
Wreszcie w otworze sam był znikł.

I kiedy statek niby kleszcz.
Pośród skorupy stacji wsiąkł
Imperialistów przeszył dreszcz
Bo nie znaleźli nic prócz ksiąg.

Gdy w suchym doku Sokół stał
Ekipa przeszukała go
I tylko nos Vadera drżał
Czuł zakłócenia że hoho.

Wieczorną porą kiedy mrok
Ogarnął wszystkich planet pół
Nasza załoga czyniąc krok
Przenosi szybko się pod stół.

I kiedy wchodzi scaning crew
(Załoga, która skaner ma)
Chewie ich chwyta nagle wpół
Han solo strzela tra ta ta.

Udając nieszczęśników dwóch
Którzy zginęli czyniąc skan
Kolejny wykonując ruch
Realizują drugi plan.

Wołają wnet szturmowców tych
Co stać musieli niby straż
Laserem wykonują sztych
Szturmowcom masakrując twarz.

I kiedy z nich ucieka krew
Ben ich ze zbroi obdarł wnet
Chewbacca ryczał wciąż jak lew
Chociaż miał cicho być jak kret

Pan w czarnej czapce, co baczki miał
Death staru załogantem był
Naprawiał hełmy jego dział
A czasem nawet blastery mył.

Luke wychowanie przyjął wiejskie
Nikt dobrych manier go nie nauczył
Obce zwyczaje mu rycerskie
Więc kłamał i się ciągle włóczył.

Dlatego bardzo łatwo mu przyszło
Oszukać pana w czapce czarnej
A gdy jego kłamstwo na jaw wyszło
Pan zginął z ręki Wookie brutalnej.

I nie minęło pół minuty
Kiedy w dyżurce nasi siedzieli
Artoo w komputer wsadził druty
Deathstaru plany oglądać jęli.

Ben chociaż słaby, zdrowia dobrego
Zapamiętując najlepszą drogę
Rusza do celu odpowiedniego
Żegnając czule Luke'a niebogę.

"Muszę wyłączyć pole siłowe
Byście Sokołem mogli uciekać
Na ciebie czekają przygody nowe
Ja za Vaderem muszę poczekać.

Benie Kenobi - Luke mu odpowie
Ty zostań z nami dziadku szalony
Czy pomieszało się tobie w głowie ?
Jam jest do walki nie szkolony.

A Ben łagodnie na niego patrzy
Jakieś frazesy o mocy prawi
Powiedzieć "żegnaj" nawet nie raczy
Ale chłopaka błogosławi.

Gdy drzwi zamknęły się za Kenobim
Chłopak łzę z oka palcem ociera
Han coś nieładnie mówi o Obim
Lecz lik cynizmu nie popiera.

A Artoo, który się wlogował
Oraz imperium połamał kody
Wiadomość ważną przyfilował
Aż Luke się musiał napić wody.

Księżniczka siedzi w celi więzienia
Tłumaczy Treepio mowę robota
Artoo ma więcej do powiedzenia
"Księżniczkę zgładzić chce ta chołota."

A Han, co życia nie lubi tracić
Powiedział że jej ratować nie chce
"Ona ci może dużo zapłacić"
Luke chciwość Hana wesoło łechce.

Tu Han się zgadza, przemytnik chciwy
Bo znalazł powód działania świetny
Udaje, że zeń łotr prawdziwy
A tak naprawdę jest szlachetny.

By działać, małpie Chewie zwanej
Kajdanki włożyć trza na ręce
Jak jakiejś bestii pokonanej
Która cię może zjeść w podzięce.

Chewie się z trudem na to zgadza,
Przemytnikowi ślepo wierzy
Ale gdy ten go wyprowadza
Okrzyk Chewiego włosy jeży.

W szturmowcach kasku a nawet stroju
I z Wookiem niby więzień żwawym
Mężczyźni ruszą wnet do boju
By splamić ręce dziełem krwawym.

Biedne roboty w strachu żyjące
Nie opuszczają swej kryjówki
W kącie schowane jak zające
Czują na plecach elektro-mrówki.

Po korytarzu żwawo mkną
Szturmowcy biali niby śnieg
A w środku Luke i Solo są
Co w stroju kryją się jak szpieg !

A mały robot droid-mysz
Wesołą piosnkę nucąc pełzł
Chewie powiedział mu a-kysz
A robot prawie w strachu sczezł.

Do windy wsiedli, chociaż Luke
Nie widział w hełmie prawie nic
Czy śmiały plan się powieść mógł ?
Czy lepiej z windy uciec - chyc ! ?

Za późno by rozważać plan
Ucieczki bo to piętro już
Podchodzi do nich w czerni pan
A Chewie go zamienia w kurz.

A dzielnych zaś strażników garść
Co bronić chce imperium cnót
Rozmazał niby szarą maść
Potężny rebeliancki but !

Odsieczy oddział nadszedł wnet
Wyczuwszy Hana Solo bluff
Ich hasło brzmiało "wet za wet"
Lecz solo walczy niby lew.

Nadstawia swą szeroką pierś
Aby przyjaciół bronić wciąż
Dzielnie ochrania Chewiego sierść
Odważny - sprytny jest jak wąż.

Luke w międzyczasie robi to,
Co dobrym czyni go chłopczyną
Bo wciąż zwalczając podłe zło
Czule zajmuje się dziewczyną.

Księżniczkę bowiem znalazł w celi
I uratował ją niebogę
I choć nie było tam pościeli
Chętnie by złapał ją za nogę.

Atak szturmowców swą potęgą
Nie ustępuje furii Hana
I atakując zwartą wstęgą
Omal nie doprowadzają do pojmania naszych bohaterów, którzy cudem uchodzą z
życiem nadludzkim wysiłkiem przedostając się do zsypu... Oooops. Zgubiłem rytm. Przepraszam.

A w zsypie cuchnie brzydko tak
Że aż Chewiego czuły nos
Zmarszczył się niby jakiś flak
I jął narzekać na swój los.

Kłopotów jednak był to start
Bo Dianogi gałka oczna
Widząc że ma dziś wielki fart
Poleczkę tańczyć chce z Opoczna.

I widząc chłopca jak z obrazka
Pod wodę szybko go wciągnęła
Przez chwilę słychać, że coś mlaska
Chyba go zjadać nagle jęła.

Na szczęście jakiś straszny dźwięk
Który żelazne ściany dały
U Dianogi wzbudził lęk
Nie duży, ale i nie mały.

Puściwszy Luke'a poszła w dal
Aby pod wodą zniknąć gdzieś
Dość miała złotowłosych lal
Nie mogła Lucke'a biedna zjeść.

Tymczasem taki wielki strach
Na naszych załogantów padł
Że pośród śmierci oraz blach
Nawet Han Solo nagle zbladł.

"O rety co ja teraz zrobię ?"
Pomyślał ten przemytnik cwany
"Zbliżają chyba się ku sobie
Te twarde dwie żelazne ściany !"

I gdy nadzieja im uciekła
Kiedy myśleli, że nie żyją
Artoo ich szybko wyrwał z piekła
I Threepio robot z złotą czystą szyją.

Bo pogadawszy z komputerem
Co zawiadywał gwiazdą śmierci
Artoo zostaje bohaterem
Lecz nie usłyszy słowa "merci"

Nie mija nawet chwili ćwierć
Kiedy w ubrankach swoich już
Znów ocierają się o śmierć
Szturmowcy znowu są tuż tuż !

A w owym czasie dalej gdzieś
W swoim kapturku dziadek Ben
Swój krzyż na plecach musi nieść
I pokutować w sposób ten !

Wyłączył pole ten generał
I plan realizując dalszy
W myślach Vadera śmiało gmerał
Bowiem mądrzejszy był i starszy.

A Vader czując co się dzieje
Ochoczo chwyta miecz do ręki
I wierząc, że Benowi wleje
Śmiało odpędza wszystkie lęki

Nieuniknione jest spotkanie
Potęgi dwie się zetrą zaraz
Ktoś tu dostanie tęgie lanie
Szykuje niezły się ambaras !

Tymczasem Chewie, Leia i Luke
Odwagi Hana są świadkami
Bo niczym gniewu pradawny bóg
Sam jeden ruszył za szturmowcami.

Tymczasem nasi świadkowie napaści
W ucieczkę szaloną rzucają buty
I mknąc niechybnie ku przepaści
Muszą kotwiczką uprawiać rzuty.

Długo bajdurzyć i bzdury pleść
O ich kluczeniu wśród korytarzy
Bo główna opowieści treść
O przepełnieniu mówi cmentarzy.

Wśród bowiem krzyków ognia i znoju
Tylu szturmowców nagle poległo
Że aż stwierdzono w statystyk pokoju
Że ich pogłowie redukcji uległo.

Tymczasem nasi, biegli, skakali
I wyprawiali harce najdziksze,
Wreszcie przy statku się spotkali
Co przypominał kosmiczną rikszę.

I kiedy wsiadać do środka im przyszło
Wymyślić fortel szybko muszą
I chyba nic by z tego nie wyszło
Lecz Ben okupił ich wolność duszą.

Bo oto zwarły się dwa promienie
Lasery mieczy wydają dźwięki
Czas na przeszłości krótkie wspomnienie
Oręże jęczy w takt ruchów ręki.

Ben, Vader walczą, wszyscy się gapią
Iskry i ozon szaleją w bazie
Szturmowcy Luke'a chyba nie złapią
Bo są zajęci patrzeniem na razie.

I kiedy walka ciekawą była
I wynik trudny do przewidzenia
Świetlówka Bena się wyłączyła
Umarł nie mówiąc do widzenia.


To jego wolą, decyzją śmiałą
Tak zakończyła się potyczka
Bo stracił walki wolę całą
I zgasł jak stara zapalniczka.

Luk'e "Nie !" wrzasnął i zaczął strzelać
Chciał sam pokonać potęgę wrażą
Nagle duch Bena każe spierdzielać
(Głosem, więc go nie zauważą)

Już w dziarskim pędzie sokół pomyka
Ku swojej bazie księżniczka pędzi
Po groźnej walce wreszcie umyka
Strzelając w myśliwce jak do łabędzi.

Luke obsługując działko nowe
Okazję chłopak ma się przekonać,
Że Tie fightery są wybuchowe
A ich piloci lubią konać


Gdy do Yavińskiej bazy przybyli
Podsłuch ukryty na Sokole
Przywożąc, bazę tę zdradzili
Jak jakieś ćwoki lub głupole.

I pojawiła się potrzeba
By szybkie podjąć już działanie
Nim Tarkin wyśle ich do nieba
Zapewnić mu wyparowanie

Już Artoo pluje swoją wiedzą
Komputer ją analizuje
Piloci wkrótce się dowiedzą
Jak gwiazdę śmierci się zepsuje

A kiedy wiedzę już bogaci
W hangarze swe silniki grzeją
Żaden nie wkłada świeżych gaci
Bowiem ich nerwy już szaleją


Wszyscy startują by ku walce
Spieszyć co losy świata zmieni
Luke już na sterach trzyma palce
Troszkę z emocji się czerwieni.

Ze smutkiem wspomniał rozmowę z Hanem
Którą przed chwilą jeszcze wiedli
Solo opuścił ich nad ranem
By łowcy nagród go nie zjedli.

Chciał Jabbie spłacić swoje długi
Nie chciał swym kunsztem rebelii wspierać
Wysoko cenił swe usługi
Przy swoim lubił się upierać

I oto lecąc teraz X-wingiem
(rym częstochowski tutaj wstawię)
Wesoło leci przed Y-wingiem
(kiedyś na pewno rym ten poprawię)

Żar w sercach płonie
Dziesiątki statków
Pocą się dłonie
Tych nastolatków.

W oczach nadzieja i gniewu blasku
Mieszanka strachu i niepewności
Nie dla nich honory i oklaski
Nikt nie dożyje późnej starości.

Zwarli się w walce z okrutnym wrogiem
I wymieniają energii wiązki
Śmierć stoi już za życia progiem
Waldorf szykuje dla nich Powązki.

Tarcze włączone, skrzydła w pozycji
Złoty, czerwony, ognia ściąganie
Na skutek silnej opozycji
Porkins rozpoczął pierwszy spadanie.

Ten na ogonie, tamten od spodu,
Chłopcy okrutnie wroga ścigają
I nie sprawiają dowództwu zawodu
Choć coraz częściej wybuchają.

Jak trafić w mały lufcik wywietrzny
Co go konstruktor gwiazdy zbudował
Aby ten obiekt nie mógł być wieczny
Chyba specjalnie dywersjował !

Ale gdy Vader nadlatuje
Skuteczność "dobrych" mocno spada
Coraz ich więcej eksploduje
I plan ataku się rozpada !

Wielu zginęło naszych rebeli
Gold Leader i jego załoga cała
Przywódcy sojuszu nie przewidzieli
Że rebelianci mogą dać ciała .

I wreszcie został samotny Luke
Jego przyjaciel Biggs już zabity
Wątpi by w lufcik trafić mógł
Jest zasmucony oraz przybity.

I już się zapał zamienia w rozpacz
Miażdży nadzieję Imperium but
Rebelii flagi łopoczące
Ocalić może tylko cud.

Modlitw tysiące unoszone
Z Yawinu Cztery lecą w dal
Serca niepewne choć wzruszone
Wierzą że w radość zamienią żal.

W zaświatach człowiek nieżyjący
Odbiera ludzką żałosną myśl
I nagle mędrzec współczujący
Pomagać pragnie im już dziś.

I kiedy Luke już prawie ginie
Słyszy w swej głowie tęgi głos :
" Pamiętaj, że twa moc nie minie,
Odmienisz teraz wojny los !"

I gdy rebelia w bólu kona
Pośród cierpienia krwi i ran
Nadchodzi odsiecz upragniona
Z czerni kosmosu zjawia się Han !

Już eksplodują statki wroga
Luke już odpala pociski dwa
Vader w korkociąg wpada nieboga
Dla niego walka o życie trwa !

I gdy nadchodzi moment zagłady
Tarkin rozkazał Yawin zniszczyć
Załoga gwiazdy nie dała rady
Sen sprawiedliwych musiał się ziścić.

I gwiazda Śmierci, symbol złowieszczy
W potoku ognia w pył się rozpada
Dramat zwycięstwo Rebelii wieszczy
Ale Imperium nie upada.

Ben znalazł spokój w zaświaty wraca
Ku bazie leci z załogą Luke
Zabiła większość pilotów praca,
Aby zwyciężyć chłopak ten mógł.

Krwawa ofiara z życia złożona
Uratowała piędź wszechświata
I tylko matka zrozpaczona
na syna czeka, brat na brata...

*

W sali tronowej dawnych Masasów
Tłum rebeliantów w skupieniu stoi
Nikt nie wydaje żadnych hałasów
Nawet Ce Threepio w żelaznej zbroi.

Muzyka cudna nagle rozbrzmiewa
I już księżniczka na schodach stoi
Nadzieję w serca żołnierzy wlewa
I duszę swoim przykładem zbroi.

I oto brama z żelaza cała
Już się otwiera i wchodzą Oni
Bochaterowie galaktyki
By medal przyjąć z cudnych dłoni.

Pan Luke Skywalker, dzielny młodzieniec
Chłopiec bez ojca na wsi chowany
Pełen honoru, jakby odmieniec
Niezbyt starannie ufryzowany

Han Solo, dzielny przemytnik - łobuz
Chłopak jak złoto, choć trochę szelma
Serca dobrego, uczuć globus
Ale na pewno nie oferma.

A z nimi kroczy Chewie Wooki
Rasy nieludzkiej tęgi małpolud,
By nie poleciały w ich stronę zbuki
Nie nagrodzony będzie wielkolud.

Bo chociaż szczytne głosi hasła
Rebelia mocno rasizmem stoi
Jak wszystko pełna jest plugastwa
Wielu się obcych ras tutaj boi.

Już się ku schodom zbliżają nasi
Bohaterowie dnia dzisiejszego
Nic ich zapału dzisiaj nie gasi
Nie znają bowiem dnia jutrzejszego.

Niektórzy medal właśnie dostają
Inni wydają głuche pomruki,
Roboty piszczą i lekko drgają
Na dworze na vivat walą bazooki.

Tak oto kończy się pierwszy rozdział
historii walki dobra ze złem
Niedługo opowiem wam całą resztę
Jak zwykle kosmos będzie jej tłem !!

Kuba Turkiewicz 1999/2000