|
Kuba Turkiewicz
RAMIĘ DYKTATORA - II
Figrin Dan
(obszerne fragmenty wywiadu rzeki z dawnymi VIPami).
Figrin siedzi na ławce i udaje,
że mnie nie widzi. Na kolanach trzyma papierową torbę z
której wyjmuje jakieś okruchy i rzuca je tłoczącym się u
jego stóp gołębiom .
- Witam - mówię wyciągając w jego stronę dłoń - Byliśmy
umówieni.
- Tak, wiem - odpowiada artysta, ignorując moją rękę. Odchyla
marynarkę i z wewnętrznej kieszeni wyjmuje nadpalone grube
cygaro. Umieszcza je w swoich maleńkich ustach i niedbałym
ruchem zapala. - To jeszcze nie powód żeby straszyć ptaki.
Szary dym, porwany spokojnym letnim wiatrem
powoli unosi się ku koronom drzew, zanim tam jednak dotrze
miesza się z powietrzem i znika. Przenoszę wzrok na Figrina.
- Czy mogę włączyć dyktafon ? - pytam nie tyle przez grzeczność,
ale po to by jakoś zacząć.
- Jasne chłopcze. Możesz robić co chcesz. Ziemia to wolna
planeta. - odpowiada, po czym zaciąga się cuchnącym dymem
i odwraca w moją stronę wielką twarz. - Ziemia to planeta
wielkiej szansy. Tak mówili.
Uśmiecham się do niego udając życzliwe
zainteresowanie, równocześnie zastanawiam się czy to właściwy
moment by zapytać o Vadera. Postanawiam jeszcze chwilę zaczekać.
-Ziemia to planeta wielkiej szansy - powtarza Figrin - Byłem
kiedyś wielką gwiazdą chłopcze. Moje płyty rozchodziły się
w miliardach egzemplarzy. Wiem, że pewnie w to nie uwierzysz,
ale cygara, które paliłem przed laty nie śmierdziały. Byłem
kimś. Leć na Ziemię, powiedzieli. Tylko tam gasnące gwiazdy
mają szansę na sukces. Kazali mi odnaleźć Gorana Bregowicza
i nagrać z nim płytę. Mówili że to pomoże. Podobno zawsze
do tej pory pomagało gasnącym gwiazdom rozbłysnąć jeszcze
na chwilę jaskrawym światłem jak jakaś supernova. No wiesz,
zanim skończyły na śmietniku pop kultury reklamując buty,
albo coś takiego. Bregowicz, cholera jasna. Co to za jeden
w ogóle ?
- A Vader ? - pytam.
- Co Vader ? A... Vader. Przecież to nie artysta. Pamiętam
go. Straszny człowiek. - Figrin kiwa głową - Ale to nie
artysta. Nie artysta.
Zastanawiam się jak podejść Dana, żeby
rozwinął temat. Wiem, że woli mówić o sobie, o swojej sztuce.
Sęk w tym, że nikt nie kupi gazety z wynurzeniami jakiejś
zapomnianej gwiazdy, przynajmniej dopóki nie wyzna, że umiera
na raka lub że stracił w wypadku dzieci.
- W pewnym sensie był artystą - mówię. - Zmienił kształt
galaktyki.
- O tak - parska Figrin, sycąc słowa jadem - Pięknie ją
zmienił! Zanim nastało Imperium wszystko było na swoim miejscu.
Dobrze nam się wiodło. Każdy mógł sobie kupić ludzkiego
niewolnika. W radzie Jedi zasiadali przedstawiciele każdej
rasy. Każdej z wyjątkiem białego człowieka. I prawidłowo.
- Opowiedz mi o tych wspaniałych czasach - proszę.
- Co tu opowiadać. Pełna swoboda. Za łapówkę można było
wszystko załatwić. Wystarczyło wręczyć kopertę któremuś
z odpowiedzialnych za daną planetę Jedi i już. Dużo wtedy
zarabiałem. W każdej knajpie można było kupić prochy, prostytucja
nie była zakazana. Po prostu raj dla takich artystów jak
ja. A później nagle koniec. Nowy ład. Wszystko ucięte.
- To znaczy ?
Milczy. Staram się zachęcić go do mówienia.
Wręczam mu stukredytowy banknot. Chwilę patrzy na mnie z
pogardą, ale wreszcie wyciąga dłoń i bierze pieniądze.
- Kiedyś chłopcze nawet nie splunąłbym na twoje pieniądze,
ale teraz... Ciężkie czasy. Trzydzieści procent bezrobocia,
największe firmy w rękach cudzoziemców, rynek zalewa tandeta
z Chin, a muzyka... sam wiesz. Zresztą honorarium za wywiad
mi się należy, twoja gazeta zbije na tym kokosy. Dorzucisz
jeszcze stówę i pozwolę ci zrobić zdjęcie. Co ? Chcesz zdjęcie
z Figrinem ?
- Nie mam aparatu - mówię.
- No właśnie. Wy biali nie macie rozumu. Dlatego byliście
świetnymi niewolnikami. Jedyne co potraficie to wykonywać
polecenia. Jak można przyjść na wywiad bez przygotowania?
Wyciąga coś z kieszeni.
- O ! Masz. Na szczęście stary Figrin Dan pomyślał o wszystkim
- podaje mi swoje zdjęcie. Kiedy wyciągam po nie dłoń chowa
je za plecami.
- Nie tak szybko chłopcze. To będzie cię kosztowało ekstra.
Dwieście kredytów.
Podaje mu kolejny stukredytowy banknot,
a resztę składam z monet. Brakuje dwóch ćwiartek, ale muzyk
zgadza się przyjąć tyle ile jest. Nie zastanawiam się w
jaki sposób wrócę do domu, tylko biorę z jego rąk zdjęcie
i chowam je do kieszeni. Gestem daję mu znać aby mówił.
- Tego całego Vadera poznałem wiele lat wcześniej. Występowaliśmy
wtedy na Naboo u królowej Jamilii. - Figrin parska śmiechem
- Żałuj że jej nie widziałeś. Wy ludzie w ogóle nie jesteście
ładni, ale jej twarz to naprawdę coś niesamowitego. Brzydka
jak noc. Do tego ten makijaż królowej i fryzurka jak z jakiegoś
surrealistycznego obrazu. To żenujące że osoba o tak topornych,
wulgarnych rysach twarzy nosi fryzurę, która ma upodobnić
ją do jakiegoś kwiatka. Nie chciałbym znaleźć się na łące,
gdzie takie kwiatki rosną ! No ale mniejsza o to. W końcu
płaciła czystym złotem więc nie myślałem wtedy o jej urodzie
a jedynie o tym na co wydam honorarium. Tak. Dla nas wszyscy
ludzie wyglądają tak samo, jak małpy. Ale uwierz ,Jamillia
wyróżniała się na waszym tle. A właśnie - znów się śmieje
- apropo's waszego podobieństwa przypomniała mi się zabawna
historia. I to właśnie o Vaderze. Bo trzeba ci wiedzieć
że ten krwawy władca, prawa ręka imperatora, nie zawsze
chodził w garnku na głowie. Niewielu o tym wie, ale gdy
był młody nazywał się Anakin jakiśtam i był mężem senator
Amidali z Naboo. Kiedyś zakradłem się do jej komnaty, sam
nie wiem po co. Chyba chciałem pożyczyć sobie jej bieliznę.
Nie po to żeby ją nosić ma się rozumieć, ale... zresztą
nie ważne. Nagle usłyszałem jakiś szmer. Ledwie zdążyłem
schować się w szafie gdy do pokoju weszła Amidala. Tak mi
się przynajmniej wydawało. Kiedy zobaczyłem jej makijaż,
strój i fryzurę byłem pewien że to ona. Zaczęła krzątać
się po pokoju, czegoś chyba szukała. Akurat kiedy schyliła
się by podnieść jakiś przedmiot do komnaty wślizgnął się
jej mąż. I on również myślał wtedy że to prawdziwa pani
senator. Co było dalej, możesz się domyślić. Chwycił ją
w pół i... Miał chłopak temperament i wyobraźnię to trzeba
mu przyznać! Ale cóż w tym złego. W końcu był jej mężem.
Jakież było moje zdumienie, gdy nagle drzwi
otworzyły się ponownie i znów stanęła w nich Amidala.
" Co to ma znaczyć?"- krzyknęła.
Anakin, całkiem zdezorientowany spojrzał w jej stronę i
ze zdziwieniem otworzył usta.
"Jak to ?" - powiedział, po czym wskazał na leżącą
w łóżku osobę.- "A to kto ?"
Prawdziwa Amidala odetchnęła z ulgą najwyraźniej
zdając sobie sprawę że to tylko pomyłka a nie świadoma zdrada.
"O rany" - rzekła. - "To przynęta, moja lojalna
ochrona."
"Ooops" - powedział Anakin podciągając spodnie.
Amidala często stosowała tę sztuczkę, żeby zmylić wroga.
Miała obsesję na punkcie swojego bezpieczeństwa. Zawsze
wydawało jej się, że ktoś ją śledzi, że ktoś chce ją zabić.
Czasami idąc sobie po ulicy wskakiwała nagle w krzaki, to
znów opuszczała swoje mieszkanie przez rury kanalizacyjne,
zamiast klatką schodową. Podobno miała też i inne natręctwa.
Na przykład musiała kilka razy dziennie zmieniać ubranie
i fryzurę, bo wydawało jej się, że w przeciwnym razie umrze
ktoś z jej rodziny.
- No tak - powiedziałem.- To sobie chłopak przynajmniej
użył z obcą dziewczyną i nikt nie mógł mieć do niego pretensji.
Wygodnie.
- Nie za bardzo - rzekł Figrin a jego twarz zmieniła nieco
wygląd. Nie znam się na mimice Bithów, ale idę o zakład
że się uśmiechnął. - Okazało się że od dnia, kiedy poprzednia
pozorantka Amidali- Corde została zabita na Coruscant przez
Zam Wessel.- tu zawiesza głos aby zwiększyć suspens i wreszcie
wykrzykuje: - ochronę pani senator stanowił ucharakteryzowany
kapitan Panaka !
Wydaje mi się że Bith czeka aż się roześmieję.
- No dobra - mówię i ciężko wzdycham. Podnoszę się z ławki
i ruszam przed siebie. Jeżeli będę miał szczęście za pół
godziny znajdę się w domu. Jeżeli złapie mnie kanar może
być gorzej bo nie zabrałem dokumentów.
- Hej ! - woła Figrin, a ja nie mam ochoty się odwrócić.
- Hej ! A nie chcesz posłuchać jak graliśmy w kantynie Mos
Eisley ? Albo w pałacu Jabby ? Tam dopiero były jaja !
Zaciskam zęby. Wydałem trzysta kredytów,
żeby usłyszeć jakąś wyssaną z palca historię. Nie o to mi
chodziło. Chcę przedstawić prawdziwą sylwetkę Vadera , chcę
pokazać jaki był naprawdę a nie cytować jakieś opowieści
z mchu i paproci.
Usiłuje poprawić sobie humor myślą, że
jutro mam spotkanie w gabinecie spirytystycznym pani Drusse,
która umie podobno wywoływać duchy rycerzy Jedi.
Kto jak kto, ale Ben Kenobi musi powiedzieć mi prawdę.
Macham Bithowi na pożegnanie i biegnę w kierunku przystanku
tramwajowego.
(Poznań 08.07.2002)
|
|