|
Kuba Turkiewicz
Dzień przed godziną B.
Han Solo siedział przy stoliku
jedynej na całym Hoth kantyny i popijał whiskey z lodem,
którego spory kawałek odpadł od białej powierzchni zimnego
sufitu i nie zauważony przez nikogo wpadł do szklanki w
której przemytnik zanurzał swe namiętne usta.
- Przepraszam, czy mogę się przysiąść ? - zapytała niewielka
zielona istota, której jedyne odzienie stanowiły czapka
z nutrii i ciepłe, wełniane skarpety.
- Zależy do kogo - powiedział Han Solo.
Istota nie opowiedziała, tylko wyjęła zza ucha monetę, którą
rzuciła barmanowi wołając.
- To za zamieszanie.
Barman tymczasem przygotował drinka i podając go hojnemu
gościowi powiedział:
- Wódka z martini. Zamieszana, nie wstrząśnięta. Jak zwykle.
Stwór podziękował uprzejmie, po czym spojrzał nieufnie na
oddalającego się barmana i wlał całą zawartość szklaneczki
do stojącej tuż obok stolika , donicy w której goście lokalu
hodowali roślinę o nazwie język teściowej.
- Nigdy nie piję w lokalach. To zbyt niebezpieczne.
- Ja natomiast zawsze strzelam do obcych, którzy przysiadają
się do mojego stolika. Szczególnie jeżeli mają zieloną skórę.
- Daj spokój Solo ! Nazywam się Deckard, jestem łowcą z
Ord Mantell.
- Łowcą ? Czyżby wynajął cię Jabba de Hutt ?
- Nie ! Jestem wolnym strzelcem . Zbyt wolnym by mierzyć
się z tobą. Słyszałem, że chcesz przyłączyć się do rebelii.
- Tak. Uważam że pora zrobić wreszcie coś ze swoim życiem.
Dość już podróży w nieznane ! Stabilizacja - oto czego
mi trzeba.
- Jasne - powiedział łowca z Ord Mantell zmieniając wyraz
twarzy. Trudno jednak zinterpretować jego grymas, jeżeli
nie należy się do tej samej rasy. - Pranie pieluch, sypianie
z jedną i tą samą kobietą do końca życia, brak swobody działania....
A najlepiej znajdź sobie etat. Osiem godzin pracy dziennie
a potem niańczenie dzieci. Tego ci potrzeba ?
Han Solo zamyślił się głęboko po czym wstał i uroczyście
oświadczył :
- Łowco z Ord Mantell ! Sprawiłeś że zmieniłem zdanie !
Nie przyłączę się do rebelii ! Idę czym prędzej zakomunikować
generałowi Rieekanowi że muszę odlecieć. Dziękuję ci serdecznie
!
- Proszę bardzo - powiedział Deckard, po czym wybiegł z
kantyny ponieważ zauważył że za oknem zaczął padać śnieg.
I szalał wśród białego puchu jak jakiś rozbrykany piesek,
fikał koziołki, robił orła, nacierał twarz śniegiem. Niestety
po dziesięciu minutach przyszła Wampa i odgryzła mu głowę.
Wicket W. Warrick siedział na trawie i usiłował wcisnąć
sobie w tyłek niewielki kijek.
- Niab niab ! - powiedział z wściekłością rzucając patyk
na ziemię.
- Ukka lula, ukka lula ! - zaintonował Chirpa, który wyłonił
się zza wielkiego pnia i chwiejnym krokiem zbliżał się do
małego ewoka.
- Niab niab ! - rzekł Wicket.
- Niab niab niab ! - Odpowiedział Chirpa.
Tymczasem zza gęstego krzewu wyłonili się Paploo i Logray.
- Niab ! - powiedzieli zgodnym chórem.
Przyjaciele usiedli w kręgu i wspólnie śpiewali:
- Ukka lula ! Ukka lula ! Ukka lula !
Nagle uwagę ich przykuło dziwne poruszenie wśród paproci.
Wytężyli słuch, zaczęli niespokojnie węszyć. Po chwili jednak
roześmiali się wesoło. To po prostu Teebo przyszedł na polanę
by jak co rano bawić się z nimi !
- Ukka lula, ukka lula, ukka lula ! - zaśpiewali.
W pewnym monencie wzrok Chirpy padł na porzucony przez Wicketa
patyk.
- Niab, niab ! - powiedział, podszedł do znaleziska i przyjrzał
mu się uważnie. Przyłożył go do czułego nosa i powąchał.
- Uuuuuuu ! Uka lula ! - wykrzyknął.
Tymczasem Teebo wyrwał mu patyk z ręki i również powąchał.
- UUUuuuu ! Niab niab ! Ukka lula niab ! - krzyknął z zachwytem,
po czym podał patyk swojemu najlepszemu przyjacielowi Paploo.
Ten przyłożył kijek do nosa i wąchając go powiedział z zachwytem.
- Lula lula, ukka lula niab !
Przez chwilę obracał patyk przed czarnymi oczkami, wreszcie
wysunął różowy język i polizał jego końcówkę .
- Niaaaaaab ! - powiedział przymykając kosmate powieki.
Wicket odebrał mu cenne znalezisko i niosąc je w prawej
ręce ruszył przed siebie tanecznym krokiem. Pozostałe ewoki
ruszyły za nim wesoło śpiewając : " Nioła ! Incia nioła
!" . Nie sposób opisać radości jaka zapanowała w wiosce,
gdy wesoły korowód dotarł do jej granic. Wszyscy mieszkańcy
przyłączali się do procesji, a pląsający radośnie na jej
czele Wicket z dumą unosił patyk w górę i myślał o tym jak
życie ewoków z dnia na dzień staje się lepsze.
Lando Calrissian siedział w swoim gabinecie, który wygrał
w karty i bawił się wygraną w karty kostką rubika. Wtem
otworzyły się wygrane kiedyś przez niego w karty drzwi i
stanął w nich Dack.
- Witaj Lando - powiedział, choć słowa jego zabrzmiały raczej
jak żegnaj.
- Cześć Dack. Co słychać ?
- Odchodzę, Lando. Postanowiłem wstąpić w szeregi rebelii.
Lando podszedł do barku i przygotował przyjacielowi drinka.
- Napij się trochę whiskey ! Bardzo dobry gatunek. Wygrałem
ją wczoraj w karty od jakiegoś łowcy.
Lando lubił chłopaka. Ten nieślubny syn Lobota i żony Landa
- Vimy nigdy nie sprawiał kłopotów. Co więcej ! Był nadzieją
całej rodziny Calrissianów na lepsze życie. Świetnie gotował,
doskonale się uczył a oprócz tego miał piękną narzeczoną,
która spodziewała się jego dziecka.
- Dowiedziałem się - powiedział Dack - że rebelianci przebywają
teraz na planecie Hoth. Jest z nimi Luke Skywalker ten szlachetny
bohater naszej galaktyki. Poprosiłem o przydział do jego
snowspeedera. Ze Skywalkerem za sterami nic mi nie grozi.
To moja gwarancja bezpieczeństwa. Ech ! Czuję się jakbym
mógł wziąć na siebie całe imperium !
- Co to znaczy ? - spytał Lando
- Nie wiem, ale fajnie brzmi. Mam nadzieję że wzbogacę się
trochę, rozumiesz ? Łupy wojenne i te sprawy. Wreszcie będę
mógł wynająć mieszkanie i ożenić się z Oolą. Muszę zgromadzić
nieco forsy bo gotowa ode mnie odejść. Wczoraj znalazłem
w jej szufladzie foldery zachęcające do zostania tancerką
erotyczną w pałacu jakiegoś Jabby. Nie potraktowałem tego
poważnie, ale zdałem sobie sprawę że nie samą miłością człowiek
żyje. Trzeba zarobić.
- No cóż, Dack. Skoro będziesz latał jednym speederem z
samym Luke Skywalkerem, jestem
o ciebie spokojny. Nic ci nie grozi ! - powiedział
Lando całując chłopaka w czoło. Spojrzał na wygrany kiedyś
w karty zegarek. - A teraz idź . Zaraz przyjdzie tu kilku
moich przyjaciół. Umówiliśmy się na partyjkę sabaka.
- Lando... - powiedział Dack. - Chciałbym ci coś dać. Oto
mój niebieski płaszcz, zwany peleryną. Nosiłem go jako mały
dzieciak. Teraz jest mi za mały. Weź go na pamiątkę.
- O ! - powiedział Lando - Będzie to pierwsza rzecz jaką
posiadam, której nie wygrałem w karty ! Dzięki. Zaraz ją
założę.
- Nie ! Będziesz śmiesznie wyglądał bo jest stanowczo za
krótka. Po prostu miej ją na szczęście.
Lando uśmiechnął się i pomachał chłopakowi na do widzenia.
Był o niego spokojny. Wiedział że w rebelii awansuje się
bardzo szybko. Wystarczy zaprzyjaźnić się z księżniczką
Leią albo Luke Skywalkerem a już zostaje się generałem.
- Być może sam kiedyś spróbuję - wycedził przez wygrane
kiedyś w karty zęby i uśmiechnął się tak, jak to tylko on
potrafi.
Kapitan Piett siedział na wilgotnej, zielonej ławce w jednym
z Corruscańskich parków i palił papierosa.
- Suka ! - powiedział.
W jego uszach wciąż brzmiały słowa niedoszłej teściowej
:
"Cóż pan sobą w ogóle reprezentuje ? Kim pan jest ? Jakiś
mało znaczący kapitan śmie ubiegać się o rękę mojej córki
? Niech pan to sobie z głowy wybije. Oj. Słabo mi !
Mojej córce pisane jest lepsze życie. Nie po to ją chowałam,
żeby zmarnowała się przy jakimś nic nie znaczącym kapitanie.
Rozumiem admirał ! To co innego. Ale pan szansy w ogóle
nie ma by admirałem zostać ! Chyba za 40 - 50 lat. Za wysokie
progi na twoje nogi. A teraz ja żegnam się z panem, bo oto
wkrótce przybędzie tu admirał Ozzel. Nie wiem czy pan wie,
ale człowiek ten zna osobiście lorda Vadera i cieszy się
jego względami. No już, wynocha ty ludzkie zero !"
Niespodziewanie z zamyślenia wyrwał go jakiś szelest. To
stara cyganka sadowiła się na ławce obok niego.
- A witaj panoczku ! Cyganka prawdę powie, pokaż rękę, daj
grosika !
Piett wyjął portfel i dał cygance cały plik banknotów.
" Nie będzie mi to potrzebne" - myślał - " Na front idę.
Śmierci poszukam, jeśli miłość mi nie pisana. Wszystkie
pieniądze jakie na zaręczynowy pierścionek odłożyłem..."
- O dzięki panoczku ! Cygance pomogłeś ! Serce u ciebie
dobre, choć zranione. Daj rączkę, powróżę ci ja, dobrym
słowem pomogę.
Piet podał jej dłoń uśmiechając się smutno.
- Dwie są kobiety w życiu twojem. Młoda jedna, inksza stara.
Starej się nie bój, z wojny wrócisz, względy pozyskasz.
Młoda płocha, ale sercem ku tobie zwrócona. Nie rezygnuj
kawalerze. Sekret ci zdradzę ! Decyzję ważną w życiu zawodowym
podjąć ci przyjdzie od której awans zależy. Pamiętaj ! Śnieg
i zima twoim sprzymierzeńcem. Sukcesu szukaj tam gdzie śnieg
i zima ! Los twój tam gdzie wieczne lody odmienić się może.
- Będę o tym pamiętał - powiedział Piett i już wstawał gdy
cyganka przytrzymała jego ramię.
- Groźbę widzę ! Przypadek tobie nieprzychylny ! Pamiętaj
! Litery A strzeż się ! Litera A, zgubę ci przyniesie !
Dbaj o pole ! Nigdy go nie opuszczaj !
- Dobrze - powiedział kapitan wstając. - Nigdy nie opuszczę
pola.
Odszedł zasmucony.
"Pola nie opuszczaj ! Co ona myśli, że jestem jakimś wieśniakiem
? Już myślałem że jej słowa napełnią mnie otuchą a tu co
? Okazało się że bzdury plecie."
Zdenerwował się, obrócił na pięcie i dobył blastera. Cyganki
jednak już nie było.
- Jak to możliwe ? - zapytał
- Strzeż się litery A ! - odpowiedziało echo.
- I co Luke ? Myślisz że to dobrze wygląda ? - zapytał generał
Rieekan prężąc pierś do której przy użyciu butaprenu przykleił
chwilę wcześniej listek czerwonych pastylek do ssania "neoangin".
Luke podskoczył i uderzył się w głowę o szybę na wpół otwartego
kokpitu snowspeedera.
- Cholera jasna, przestraszył mnie pan.
- Nie szkodzi. No jak, podoba ci się ?
- Też mam takie pastylki, ale noszę je w kieszeni. Przydają
się na tej mroźnej planecie. Likwidują chrypkę albo wczesne
symptomy bólu gardła.
- No tak - rzekł Riekan - Ale ja przykleiłem je sobie do
munduru. W imperialnych mundurach bardzo podobają mi się
te ich kolorowe kwadraciki na piersi. To chyba jakieś odznaczenia,
albo coś. Może opisują w ten sposób swój stopień.
- Niech pan nie rżnie głupa generale. Wszyscy wiedzą, że
zanim przyłączył się pan do rebelii służył pan wiernie Imperatorowi.
- Zaraz, zaraz - Rieekan zmieszał się nieco - chyba miałem
coś załatwić w sztabie. Zaraz wracam.
"Wreszcie sobie polazł" - myślał Luke - " Niewiele brakowało
a przyłapał by mnie na instalowaniu ładunku wybuchowego
w rękojeści wyrzutni harpunów. Sprytnie to sobie zaplanowałem.
Na pewno przydzielą mi jakiegoś smarkacza, z którym musiałbym
dzielić się sławą. Ja bym odwalał całą robotę a sława przy
okazji spływała by na niego. Niedoczekanie. W czasie pierwszej
potyczki udam, że mam uszkodzone lasery i każę mu odpalić
harpun. Facet pociąga za spust i cały pulpit eksploduje
mu w twarz. Ależ to sobie wymyśliłem. Jestem geniuszem".
- HAHAHAHAHAHAHAHAHAHA ! - roześmiał się gromkim śmiechem.
- Co jest ? - spytał Han
Solo, który właśnie wrócił ze spotkania z łowcą z
Ord Mantell.
- Yyyy - luke wydawał się nieco zmieszany, ale szybko zapanował
nad sobą i przywołał spryt.
- Nie nic. - powiedział. - Cieszę się tylko że wymyśliłem
coś fajnego. Otóż gubię ciągle miecz świetlny, który wisi
na słabym krokodylku i co chwila muszę się po niego schylać.
Pomyślałem, że warto zainstalować w rękawicy magnes. Rozumiesz
? Miecz spada, ja tylko wyciągam dłoń a on do mnie przylatuje.
- Dobry pomysł - odparł Han. - Zapytaj Chewbaccy może ma
coś wśród swoich rupieci. Tylko nie wymontujcie elektromagnesu
z silnika bo bez niego nie sposób wejść w nadprzestrzeń
! Ha ha !
Biedny Han nie wiedział ile miał go kosztować ten niewinny
żart.
Robot Jedi Skippy obudził się w jądrze imperialnego komputera
.
"Udało się !" - pomyślał. - " Udało mi się przenieść swoją
psychikę do tej okropnej maszyny zwanej centralnym komputerem
imperium."
Czym prędzej, aby nie tracić cennego czasu podłączył się
do sieci i odnalazł twardy dysk na którym Lord Vader zapisywał
historię swojego życia.
" Pamiętnik Lorda Vadera czyli mnie" - przeczytał Skippy.
Błyskawicznie przyswoił sobie treść pliku po czym zawołał:
" O rety ! Vader planuje pojmać Hana Solo i księżniczkę
oraz Chewbaccę i roboty, aby zwabić Luke'a Skywalkera w
pułapkę !Tak nie może być ! To zagraża powodzeniu misji
rebeliantów ! A przecież dobro musi zwyciężyć !"
Skippy przywołał moc aby wyczuć, gdzie w tej chwili znajdują
się rebelianci.
" Hoth ! Oni są na Hoth ! Co robić ?... Już wiem !"
Skippy wiedział, że musi ostrzec ludzi, którzy walczą o
słuszną sprawę. Czym prędzej przedostał się do sieci holo
i przeskoczył na pokład gwiezdnego niszczyciela rozpylającego
złowieszczy zol robotów zwiadowczych w rejonie planety Hoth.
"Wejdę do systemu robota zwiadowczego, którego misją jest
penetracja Hoth. Odnajdę bazę rebeliantów, lecz nie przekażę
tej informacji Imperium. Nawiążę kontakt z przedstawicielami
sojuszu i ostrzegę ich przed niebezpieczeństwem. Plan na
pewno się powiedzie, bo rebelianci w przeciwieństwie do
imperium najpierw zadają pytania a dopiero w ostateczności
strzelają. Nie to co siepacze Imperatora, którzy postępują
odwrotnie."
Skippy był pełen entuzjazmu. Kiedy wniknął do systemu zwiadowcy
usłyszał głuche szczęknięcie. Kapsuła w której się znalazł
została uwolniona.
" Zdążyłem ! W ostatnim momencie ! Co za szczęście ! Odmienię
teraz losy świata !" - myślał mechaniczny jedi, zmierzając
ku powierzchni białej planety.
Mamaw Nadon siedział na brzegu swojego łóżka i szykował
się do snu. Nie wiedział że kiedy się obudzi, galaktyka
znów będzie wyglądała inaczej. Nie zdawał sobie sprawy,
że ciąg wypadków które mają zmienić oblicze świata nieprzerwanie
toczy swój bieg , gdzieś lata świetlne od jego rodzimej
planety. Mamaw Nadon modlił się w duchu. Błagał Boga aby
wreszcie przestał nawiedzać go w snach Kapitan Klos - fikcyjna
postać, od pewnego czasu nękająca jego umęczoną psychikę.
|
|