Subskrypcja
Zamów newsy na e-mail:




 


 


   

 
Powrót   plik tekstowy (doc)
























Jakub Turkiewicz
Kino Nowej Przygody

    Chleb to bardzo pożyteczna rzecz, zwłaszcza, jeśli posmarować go masłem i zjeść przed upływem daty ważności. Była to jedna z najważniejszych nauk, jakie mógł poznać łowca nagród lub opcjonalnie przeciętny zjadacz chleba, których jak galaktyka szeroka i głęboka nigdy nie brakowało zwłaszcza, od kiedy wymyślono mąkę i piec chlebowy.
    A Boba Fett był i jednym i drugim, przynajmniej dopóki mamy na myśli łowcę i zjadacza chleba, bo zdecydowanie nie wyglądał ani na mąkę ani na piec. Przynajmniej w opinii mieszkańców znanej części wszechświata.
- Ładunki uzbrojone, do eksplozji pozostało osiemnaście sekund - powiedział bezbarwny a zarazem jakby lekko matowy głos bezdusznego urządzenia. Urządzenie to zwano zazwyczaj bombą, choć niekiedy używano także określenia ładunek wybuchowy. Niektórzy mówili na nie także „gu gu”, ale tych było niewielu i zazwyczaj uchodzili za idiotów lub niemowlęta. 
    Boba Fett zachodził w głowę, kto i przede wszystkim, kiedy zdołał podłożyć bombę w jego najlepiej na świecie strzeżonym statku kosmicznym o dźwięcznej nazwie Slave I, ale jako profesjonalista wiedział, że nie ma to większego sensu. Wiedział, że trzeba działać.
- Siedemnaście sekund - powiedział automat.
    Boba błyskawicznie zlustrował pomieszczenie w poszukiwaniu podejrzanych przedmiotów. Odnalazł tylko kilka nic nie znaczących drobiazgów, takich jak np. jakaś leżąca na podłodze niewielka łuska, jakiś anonimowy kieł wbity w framugę drzwi albo wyryty w ścianie nic nie mówiący napis „Bossk tu byłem”.
    Boba był jednak łowcą więc błyskawicznie skojarzył fakty i zanim automat zdążył powiedzieć „szesnaście” Fett wiedział już że na pokładzie był któryś z mniej ważnych łowców nagród - pozostało tylko ustalić, który ale na to nie było już czasu bo automat niespodziewanie powiedział „ Trzy sekundy”.
    Fett nie miał czasu na zdziwienie, ale nie byłby sobą gdyby nie zlekceważył reguł. Ten przestrzegający jedynie własnego, wypracowanego metodą prób i błędów oraz oglądania programów typu live show, kodeksu honorowego twardy mężczyzna pozwolił sobie na odrobinę zdziwienia i wyszeptał „jak to”?·
- Żartowałem - odrzekł automat. - Może i jestem bezduszny, ale przynajmniej mam poczucie humoru. Tak naprawdę to szesnaście.
    Boba zaklął szpetnie i rzucił się w stronę kapsuły ratunkowej. Działał odruchowo, nie tracąc czasu na myślenie. Ćwiczone przez lata twardego życia odruchy zadziałały jak trzeba. Niczym robot wykonywał czynności mające uratować mu życie. Kiedy automat mówił „czternaście” Boba już siedział w toalecie i czytał gazetę. Po kolejnych dwóch sekundach mył zęby, równocześnie żelując włosy, gdy w tym czasie w kuchence mikrofalowej grzało się mleko. Zanim bomba powiedziała „dziesięć”, Boba spryskiwał już płynem po goleniu gładką twarz i ubierał buty. Ubrał je w ładne sweterki i wyrzucił w przestrzeń kosmiczną.
- Osiem
    Boba błyskawicznie zalał mlekiem płatki śniadaniowe z miodem i nim ktokolwiek zdołał zareagować zjadł pokaźną porcję porozumiewawczo mrugając do przelatującego za oknem Mynocka, któremu nadał w myślach imię Kylie.
    Po chwili mknął niewielką kapsułą podziwiając w lustrze iluminatora zgrabną sylwetkę pojazdu, który przyszło mu utracić. Spojrzał w kalendarz, aby zapamiętać datę tego przykrego zdarzenia.
- Pierwszy kwietnia - powiedział bezgłośnie, po czym puknął się w czoło i dodał: - Cholera!

*

    Sanawa Bycz wyglądał na poruszonego, tym bardziej, że właśnie szedł. Towarzyszący mu wierny cybernetyczny sługa Lobot II skwapliwie odnotował ten fakt w swojej stałej pamięci. Ten nowoczesny Cyborg nowej generacji nie różnił się pozornie niczym od swego poprzednika Lobota, a jednak znający tajniki elektronicznego sprzętu mechanicy imperium wiedzieli doskonale, że posiada on rozszerzoną aż do 40 megabajtów pamięć stałą oraz bezprzewodowy czajnik do gotowania wody, który, jako że zamocowany na czubku głowy, nadawał mu pełen godności wygląd Harnasia. Posiadał także wbudowany w nauszniki przybornik z narzędziami do pielęgnacji paznokci i zdecydowanie lepszy niż stary model procesor taktowany zegarem 33 Mhz, co pozwalało mu działać o wiele sprawniej niż poprzednik a nawet w razie potrzeby z własnej inicjatywy pożyczyć kawałek kredy.
 Loboty II o wiele rzadziej zawieszały się i co najważniejsze prawie nigdy nie wymiotowały
- Jak to możliwe, że imperium podejrzewa mnie o zdradę - pieklił się Sanawa. - Przecież zawsze wiernie mu służyłem
- Może to kwestia nazwy pana firmy - powiedział Lobot II nie przebierając w środkach. - Przyzna pan, że „Rebbel Suport” może brzmieć trochę podejrzanie.
- Moja firma nazywa się tak, od kiedy została założona przez mojego pradziada.
- No tak, ale bądźmy szczerzy. Pański pradziad założył ją raptem miesiąc temu.
- To jeszcze nie powód, aby nasyłać na mnie łowcę - burknął Sanawa.
    Denerwowały go wynurzenia Lobota II, ale wiedział, że nie należy oceniać ludzi po pozorach ani podejmować pochopnych decyzji. Nie za bardzo wiedział natomiast, co to ma niby wspólnego z sytuacją, w jakiej się akurat znalazł, lecz jednego był pewien - przysłowia są mądrością ludu.
- Jaki gazda, taka jazda - zacytował z pamięci.
    Lobot ukłonił się z pokorą i pełen podziwu dla tysiącletniej tradycji przekazywania sobie z ust  do ust jakichś pierdołów,  usunął się w cień, szepcząc:
- Oto przemówiła mądrość !
- Nie tylko mądrość, ale i spryt! - Odrzekł Sanawa, ale zaraz zamilkł, bo oto do pomieszczenia wszedł Boba Fett
- Witam - rzekł Sanawa
- Wiem - odrzekł Boba, który zawsze był wnikliwym obserwatorem i dlatego nie dał się zaskoczyć.
- Powiem wprost - rzekł Boba, po czym zrobił efektowną pauzę i wreszcie rzekł: - Wprost!
- Rozumiem - odrzekł Sanawa, śmiejąc się z dowcipu. Konkretnie z dowcipu o babie, która przyszła do lekarza, który właśnie mu się przypomniał. Wreszcie, aby nieco rozładować napięcie,  najwyraźniej narastające pomiędzy tymi dwoma wytrawnymi graczami wskazał stolik, na którym ustawiono złotą salaterę wypełnioną po brzegi pączkami
- Może coś z łakoci - zaproponował - Polecam zwłaszcza pączki, tym bardziej, że akurat nic innego nie ma. Są pyszne.
- Pycha niejednego zgubiła inżynierze - powiedział Łowca
- O tak, znałem pewnego pysznego Gamorianina, którego zjadł Rancor.
    Boba Fett roześmiał się złowieszczo, ale jak zwykle beznamiętnie
- Nie podoba mi się twoje poczucie humoru Sanawa - powiedział. - Radzę Ci uważać.
    Sanawa poczuł, że ledwie wyczuwalna niechęć, która dominowała w początkowej fazie znajomości tych dwóch twardych indywidualności zaczyna ustępować miejsca wzajemnemu szacunkowi i tak charakterystycznej dla twardych mężczyzn nici porozumienia. Fett najwyraźniej zaczynał szanować go za odwagę i bezpardonowy nonkonformizm.
Tak to jednak już w życiu bywa, że przeczucia często nas mylą. Dlatego właśnie już kilka chwil później Sanawa był trupem.
    Zanim to nastąpiło zdążył jednak wyśpiewać, komu i dlaczego sprzedał udające bombę urządzenie odliczające. Śpiewał oczywiście do melodii pt. „Across the Stars”.

*

    Pałac Ooli wydawał się Fettowi miejscem nie tyle mrocznym co nieprzyjaznym. Mimo iż pompujący krew mięsień, który u innych istot można nazwać sercem u Boby dawno zmienił się w skuty lodem, spowity cieniutką mgiełką szadzi  i przezroczysty nikczemnym  bezruchem lodu sopel, łowca z wyjątkowym smutkiem przyglądał się symfonii poniżenia jaką każdego dnia odgrywał sympatyczny niewolnik Jabba.
    Pani pałacu - niezwykle groźna i pozbawiona wszelkich ludzkich odruchów Oola, żeński przedstawiciel rasy Twi-lek trzęsła nie tylko przepięknym pustynnym miastem Mos Eisley ale trzymała swoją zieloną łapę na całym kupieckim światku planety Tatooine.
- Pewnego dnia zakupiła sympatycznego, niezdarnego niewolnika rasy Hutt, którego kazała przykuć do swojej mocarnej szyi delikatnym acz niezwykle silnym łańcuchem i pastwiła się nad nim tańcząc wesoło dookoła niego, grożąc w nieskończoność perspektywą wrzucenia nieszczęśnika do jamy groźnego Rancora , zamieszkującej lochy pałacu bestii. - Powiedział do siebie Boba, a że zrobił to w myślach, można nawet powiedzieć, że pomyślał -  Nieszczęsny Jabba musiał wbrew swojej woli wduszać znajdujący się na oparciu antygrawitacyjnej platformy przycisk aktywujący rażący jego pośladki elektryczny impuls, podczas gdy sadystyczna władczyni szarpała łańcuchem wydając nieprzyjemne dźwięki, będące niczym innym niż stekiem twileekańskich przekleństw.
    Nietrudno wyobrazić sobie radość Fetta, kiedy dowiedział się, że to właśnie ona była sprawczynią primaaprilisowego psikusa, przez który stracił statek.
- Zemsta - powiedział Fett nie bojąc się śmieszności. Wiedział, że już niebawem znajdzie się na Tatooine, by ukarać pyszną Oole ! - Zemsta na wrogach ! Z Mocą a choćby i mimo Mocy!
- Ale zaraz zaraz ! - rzekł Dengar.
    Boba Fett podskoczył przestraszony niespodziewanym pojawieniem się partnera. Uderzył głową w zwisający ze sklepienia kryjówki abażur , przestraszył się ponownie i bezwiednie usiadł w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą znajdowało się krzesło, zapomniawszy że wstając przesunął je do tyłu, skutkiem czego pacnął pośladkami o kamienistą posadzkę.
    Boba Fett był jednak profesjonalistą i kompromitowanie się nie leżało w jego naturze. Udając zatem, że nie zwraca uwagi na Dengara wstał gwałtownie, ponownie palnął głową w abażur i znów upadł na podłogę. Dopiero gdy powtórzył tę czynność dziesięciokrotnie, odwrócił wizjer poobijanego hełmu w stronę zadziwionego łowcy i odezwał się wesoło.
- Tężyzna fizyczna mój drogi ! Trzeba ćwiczyć ! Opracowałem nowy zestaw ćwiczeń aerobowo-siłowo-odpornościowych, nie uwierzysz, z wykorzystaniem lampy !
    Dengar, przyzwyczajony do dziwactw najlepszego spośród najlepszych łowców nagród wzdrygnął tylko ramionami i kontynuował myśl.
- Ale zaraz zaraz ! Przecież to niezwykle niebezpieczne. Ile razy trafisz na Tatooine, zawsze wpadasz do jamy Sarlacca. Nie uważasz że to dla Ciebie bardzo niebezpieczne ?
- Nie szkodzi. To już taka klątwa rzucona przez wiedźmy z Dathomiry, z którymi nie chciałem uprawiać seksu. Przyzwyczaiłem się. Dzięki temu wszyscy myślą że jestem nieśmiertelny. Ech z iluż to już opresji wyszedłem obronną ręką choć wydawało się że już po mnie.
- Fakt - powiedział Dengar. Pamiętał wiele takich przypadków. - Nigdy nie zapomnę jak zakrztusiłeś się guzikiem od jaśka, który obgryzałeś przez sen.
    Boba Fett chrząknął znacząco, chwilę zastanawiał się co zrobić z wyksztuszoną flegmą, a że był w hełmie nie pozostało mu nic innego niż ją połknąć.
- Nie do końca o to akurat mi chodziło - powiedział wreszcie.
- Plan jest taki - rzekł Dengar zupełnie jakby nie słyszał słów wypowiedzianych wcześniej przez Bobę. - Polecimy teraz do mojego znajomego konserwatora urządzeń w pałacu Ooli. On pod pretekstem nomen omen konserwacji zamieni druciki w mechanizmach aktywujących impuls elektryczny i zapadnię. Kiedy terroryzowany przez Oolę Jabba wciśnie odpowiedni cypel,  nolens volens uruchomi zapadnię i będzie wolny !
- Bo Oolę zje Rancor ! - krzyknął nagle Boba Fett, który doznał olśnienia.
- Cieszę się, że mój partner nie jest skończonym idiotą - powiedział Dengar a w jego głosie nie było ani krzty ironii, co może oznaczać tylko jedno: mówił poważnie.

*

    Ree Yes, Tessek, Yarna D’al’Gargan oraz Beedo siedzieli w jednej z wnęk sali tronowej Ooli i od czasu do czasu zerkając na umęczonego Jabbę grali w „Człowieku nie irytuj się” czyli popularnego „Chińczyka”.
- Nie no, to już przestaje być śmieszne - powiedziała Yarna , tancerka o sześciu piersiach, która z racji pokaźnej tuszy czuła z sympatycznym niewolnikiem pewien rodzaj więzi. - Nie dosyć że trzyma go na tym łańcuchu to jeszcze zmusza go aby przed nieświadomymi niczego nowymi gośćmi grał właściciela pałacu ! Zdaje się że bardzo śmieszy to jej kochanka Salacjusza Crumba, czyli jak to się tłumaczy na basic : Lubieżnego Okrucha. To okrucieństwo ponad ludzką miarę !
- Nie dyskutuj tylko graj - odezwał się Beedo - teraz twój ruch.
    Yarna rzuciła kostką i przesunęła pionek. Znalazła się tuż za Tessekiem, który wyraźnie nie miał dziś szczęścia w grze.
- Ech - powiedziała.
- Teraz ja - rzekł Tessek i rzucił kostką. Przesunął się raptem o trzy pola do przodu. Kiedy przyszła kolej na Ree Yesa ten wyrzucił dwa razy szóstkę i jedynkę, dzięki czemu udało mu się zbić pionek Beedo.
- Powiem ci że jesteś świnią ! - powiedziała Yarna. - Jak można bić pionki przyjaciół ?
- Jak to ? - zdziwił się Beedo - Takie są zasady gry.
- Jakie zasady ? Jakie zasady ? - zaperzyła się Yarna - Zasady są po to żeby je łamać. Trzeba mieć swój kodeks honorowy ! Ja nawet jak wyrzucę odpowiednią ilość oczek nie będę nikogo biła. Nie po to gram, żeby kogoś zbijać. Już pięć minut gramy razem w Chińczyka i zdążyliśmy się zaprzyjaźnić! Kogoś obcego, to rozumiem. Ale my jesteśmy przyjaciółmi, dociera to do ciebie ?
- Właśnie - powiedział Tessek - jak Beedo kogoś zbije, to ja odpadam razem z nim. Nie będę rywalizował z przyjaciółmi. Uważam że powinniśmy dojechać do bazy razem.
- Właśnie -  powiedziała Yarna. -  Niech jeden rzuca kostką a wszyscy będą równocześnie przesuwali pionki o taką samą ilość oczek.
- Tak, to są uczciwe zasady gry ! - powiedział Ree Yes nie zauważywszy, że Yarna niepostrzeżenie sprzątnęła mu z talerza golonkę.
    Tymczasem na sali pojawił się Fett. Stało się to tak szybko, że aż stojące bliżej wejścia istoty niespodziewanie założyły flanelowe koszule.
- Witaj - powiedział łowca do Hana Solo, który jakby na przekór zdrowemu rozsądkowi przechadzał się po pałacu.
- Nie odzywam się do ciebie - odparł Solo, wzruszając ramionami niby obrażona księżniczka.         
    Jednak Fetta nie łatwo było wzruszyć. Cieszył się sławą najlepszego łowcy nagród nie tylko z uwagi na smykałkę do posługiwania się bronią. Znajomość psychologii stanowiła nie mniej ważną przyczynę jego sławy, podobnie zresztą  jak umiejętność puszczania baniek mydlanych nosem, czy kląskanie lewym uchem.
- Wiem co ci chodzi po głowie Solo - powiedział, a w jego głosie zabrzmiała groźba.
    Solo wyczuł, że żarty się skończyły.
- Przestań - powiedział.
- Przepraszam, że się wtrącam - rzekła niespodziewanie Yarna, która od pewnego czasu przysłuchiwała się rozmowie obu mężczyzn - ale czy pan nie powinien wisieć na ścianie ?
- Od czasu do czasu trzeba trochę rozprostować kości - odrzekł Solo, co bardzo rozśmieszyło Fetta, więc Solo przyłożył mu w nos. Fett upadł na stolik przy którym siedział Ree Yes co z kolei rozśmieszyło Beedo.
- I co się głupio śmiejesz ? - zapytał Ree Yes, po czym upadł, bo Beedo rzucił mu prosto w twarz śmietankowym tortem.
     Na to tylko czekał Fett. Chwycił dwa wielkie talerze z bitą śmietaną i rzucił nimi w twarze siedzących nieopodal Garindan. Garindanie tymczasem zaczęli rzucać w Fetta kremówkami ten jednak uchylał się sprawnie przez co słodkie bomby trafiały zazwyczaj w zdziwione twarze innych rezydentów pałacu.
    W tym momencie do pomieszczenia wbiegło około dwudziestu gungan, którzy równocześnie poślizgnęli się na brudnej podłodze i wymachując uszami zaczęli przewracać się robiąc ogólny rozgardiasz i wykrzykując w niebogłosy jakieś zabawne słowa w swoim niesamowitym języku.
    Obserwujący ich pełne wdzięcznej niezgrabności pląsy Ree Yes oparł się przypadkowo o niewielką dźwignię, która uruchomiła znajdującą się w suficie zapadnię. Ze znajdującego się piętro wyżej więzienia zaczęły spadać dziesiątki sympatycznych, puszystych ewoków śpiewających piosenkę o treści „Nioła, incia nioła” a przez okno wparowało kilkanaście zwierząt o nazwie eopi, które zaczęły gwałtownie puszczać bąki, gdy tymczasem na zewnątrz dało się słyszeć bekanie zjadającego małe gryzonie drapieżnika.
    Z podziemnych lochów natomiast wybiegły setki dziewięcioletnich klonów Anakina Skywalkera, które zgodnie z zawartą z Oolą umową przechowywał tam Imperator Palpatine. Połowa Anakinów wesoło pokrzykiwała „Juuuuupi !” a druga połowa biegała dookoła przewracających się gungan co chwila popiskując dziecięcymi głosikami zabawne „Oooops”
    A gdy wydawało się że rozgardiasz sięgnął zenitu, do pomieszczenia wparował Boss Nass i wesoło poruszając wargami opryskał wszystkich śliną.

Koniec.

Poznań 2002-04-05