|
Kuba Turkiewicz
Nigdy nie mów dwa razy, to za mało!
Gunner
czuł taką suchość w ustach, że miał ochotę podrapać się
po języku. Rozluźnił krawat, po czym sięgnął do wewnętrznej
kieszeni marynarki, skąd wydobył paczkę papierosów. Otworzył
ją.
Pozostały trzy sztuki, a to znaczy, że od kiedy wszedł do
kasyna wypalił ich już trzydzieści siedem. Gunner lubił,
kiedy jego mózg pracował na najwyższych obrotach a do tego
potrzebował sporej dawki nikotyny. Nie gardził też adrenaliną,
ale gra za pieniądze Sojuszu dostarczała mu emocji będących
jedynie namiastką tego, do czego przywykł, więc tego wieczoru
o adrenalinie nawet nie pomyślał.
Umieścił
papierosa w ustach i przypalił go od trzymanej przez hostessę
złotej zapalniczki. Sięgnął po niewielką kupkę fioletowych
żetonów i przesunął je w kierunku krupiera.
- Pierwszy korner.
Krupier
obstawił odpowiednie numery i zakręcił kołem, rzucając kulkę.
Pozostali gracze sami obstawiali wybrane przez siebie pola,
ale Gunner wiedział, że obstawiając przez krupiera stworzy
wrażenie, że jest profesjonalnym graczem, lub też, że na
takiego pozuje. Ta druga opcja zresztą bardziej mu odpowiadała,
przyszedł tu bowiem po to żeby przegrać. Nęcił zwierzynę...
Odmierzył jeszcze trzy równe kupki żetonów i ponownie przesunął
je w kierunku środka stołu.
- Splity zero jeden, zero dwa, zero trzy. - Powiedział,
a krupier szybko wykonał jego polecenie, po czym ogłosił:
- Dziękujemy, koniec obstawiania, no more bets.
Gunner
obserwował kulkę, która sunąc wzdłuż obwodu koła traciła
powoli prędkość i zbliżała się ku jego środkowi. Wreszcie
uderzyła o przegródkę przy numerze 7 i zaczęła podskakiwać
zmierzając w kierunku zera...
Gunner pomyślał z rozrzewnieniem o czasach Starej Republiki.
Każdy szczęściarz jakiemu przyszło wtedy przyjaźnić się
choćby z najmniej znaczącym Jedi, mógł pozwolić sobie na
rezygnację z pracy, wystarczyło zabrać przyjaciela do kasyna.
Ci czarownicy robili podobno z kulką co chcieli przy użyciu
samej tylko siły woli, czy też jak kto woli: magii.
Tymczasem kulka podskoczyła ostatni raz i uderzywszy mocno
o zielone pole z zerem wyskoczyła wysoko by wpaść między
przegrody przy cyfrze dwa.
Krupier położył marker na pliku żetonów mężczyzny, który
obstawił straightupa i zgarnąwszy chipy z wszystkich pozostałych
pól zabrał się za wypłacanie wygranych. Gunner obliczył
w myślach bilans straconych i zyskanych żetonów by dojść
do wniosku, że mimo braku szczęścia jest trochę do przodu.
Przynajmniej na razie.
- Zawsze coś - szepnął zgarniając pulę za splita i uśmiechając
się krzywo do stojącej obok hostessy. - Poproszę bliel martini.
Zmiksowany, nie duszony.
Dziewczyna
uśmiechnęła się i poszła w stronę baru. Gunner tymczasem
posunął wszystkie kolorowe żetony w stronę krupiera, który
skończył już wypłacanie wygranych i poprosił o wymianę na
cash. Po chwili podał dwa dziesięciokredytowe chipy hostessie,
która przyniosła drinka a resztę schował do kieszeni marynarki
i zabrawszy szklankę przeszedł do stolika, przy którym grupa
mężczyzn grała w sabaka.
- Czy można? - Zapytał odsuwając krzesło.
- Jasne - powiedział mężczyzna w kamizelce. Gunner umieścił
swoje żetony w służącej do tego celu szczelinie i przyjrzał
się graczom. Było ich trzech: sympatyczny mężczyzna w kamizelce,
o którym była już mowa, czarnoskóry elegant w błękitnej
pelerynie i niewysoki bith, o którym nie sposób powiedzieć
nic ponad to, co zazwyczaj mówi się o bithach, czyli że
ma wielką głowę.
Mężczyźni kończyli akurat partię. Bith rzucił karty na stół
i wykonał dłonią gest, który oznaczał, że pasuje, więc w
grze pozostało tylko dwóch mężczyzn. Biały posunął na środek
stołu wszystkie swoje żetony.
- Monsieur Solo, all in. - skomentował krupier. Tymczasem
murzyn wyjął z kieszeni książeczkę czekową i już miał zamiar
sięgnąć po długopis, gdy krupier poinformował go, że w grze
bierze udział tylko to, co leży na stole. Zacisnął zęby
i sięgnął po kluczyki od jakiegoś pojazdu.
- To leżało na stole - powiedział rzucając je na pulę.
Krupier spojrzał pytającym wzrokiem na pana Solo. Ten uśmiechnął
się i oszczędnym gestem dał do zrozumienia, że się zgadza.
- Sprawdzam - powiedział murzyn.
- Saback mega dance! - Ogłosił Solo odkrywając karty. Jego
przeciwnik zaklął szpetnie i wstał od stołu.
- Ty oślizgły, podły Nerfie Harderze! - Krzyknął - Dobrze
wiesz ile ten statek dla mnie znaczył.
- Tak, tak, tak -Solo uniósł dłoń w uspokajającym geście.
- Wiem! Teraz będzie znaczył tyle dla mnie.
Murzyn odszedł w kierunku baru, zaś jego miejsce zajął niewysoki
kosmita o niebieskiej, przypominającej nieco moher skórze
na ciele i jasnej, prawie ludzkiej twarzy.
- Hejo! - Powiedział machając przyjaźnie z takim entuzjazmem,
że aż rozkołysał znajdującą się na czubku głowy trójkątną
antenkę, a później odłożył swoją wielką czerwoną torbę i
zaczął wszystkich przytulać. Po chwili do sali wtoczył się
jego robot - maszyna typu Noo-Noo przypominająca, niebieski
odkurzacz z oczami.
- Hej! Nie obsługujemy tu takich - krzyknął krupier.
- Ooops - zdziwił się obcy.
- Twój robot. Nie chcemy go tutaj!
*
Mon
Mothma siedziała w wygodnym skórzanym fotelu i delektowała
się smakiem, z jakim urządzono jej gabinet. Wyjęła z szuflady
ogromne cygaro, staranie je zapaliła i rzucając na biurko
złotą zapalniczkę wcisnęła przycisk interkomu.
- Panno Kasaforsa - odezwała się do swojej sekretarki -
Proszę, aby od tej chwili wszyscy mówili na mnie M. To inicjał!
Jestem szefową tajnej komórki tajnego sojuszu i nie życzę
sobie, aby moje nazwisko było znane. Przynajmniej dopóki
nie zwyciężymy, bo wtedy oczywiście będę pławiła się w sławie.
Ale póki co wcale nie uśmiecha mi się zsyłka na Kessel,
więc proszę mówić na mnie M.
- Dobrze pani Mon Mothmo.
- No, co ja powiedziałam przed chwilą?
- Że wcale nie uśmiecha się pani zsyłka na Endor czy gdzieś
tam.
- Nie o to chodzi! Wcześniej, co powiedziałam?
- Żeby mówić M?
- Tak.
- Rozumiem, pani Mon Mothmo, od tej pory będę mówić M. W
ogóle wydam okólnik...
- Proszę rozpowszechnić tę informację drogą ustną bez zapisywania
gdziekolwiek mojego nazwiska. Skończyłam.
M
puściła przycisk interkomu i rozparła się wygodnie w fotelu.
Zaciągnęła się cygarem nucąc jednocześnie przepiękny motyw
Pas de deux z baletu "Dziadek do umgliańskich jeżyn
skorupnych".
- Wielu bothan zginęło, aby dostarczyć mi to cygaro - powiedziała
z udawanym smutkiem, po czym sięgnęła po leżącą na blacie
ciężkiego mahoniowego biurka teczkę, nazywaną w rebelianckim
slangu skoroszytem.
Wyjęła dokumenty podstawowej sprawy, którą w tej chwili
zajmował się wywiad Sojuszu i przejrzała je pobieżnie.
- Monsieur Le Pâté - przeczytała. - Mężczyzna, biały, człowiek.
Wiek na oko 50 lat. Nałogowy hazardzista, gra zawsze o najwyższe
stawki. Bardzo zamożny. Inne pseudonimy, pod którymi znany
jest w galaktyce to Mr. Blot i Herr Klecks.
W młodości, jeszcze za czasów republiki zajmował się polityką,
aresztowany podczas jednej z demonstracji na Coruscant,
został osadzony w strzeżonym przez Gammoreańskich strażników
więzieniu dla desydentów na planecie Arkham gdzie wielokrotnie
wykorzystano go seksualnie, przez co doznał urazu i ma problemy
z trzymaniem stolcu. Zawsze zostawia ślady na bieliźnie.
Stąd pseudonim.
Po powstaniu Imperium uwolniony na mocy amnestii związał
się początkowo z obozem rządzącym, lecz po niespełna roku
odszedł od polityki i zajął się wydawaniem gazety. Zamieszany
w kilka brudnych afer. Pokojówki, które dostarczają jego
bieliznę do pralni często znikają w niewyjaśnionych okolicznościach.
Zapewne domyśla się, że korzystamy z ich usług, aby go namierzyć
lub zidentyfikować więc zaciera ślady. Kilka z nich znaleziono,
gdzieś na rubieżach galaktyki - były zupełnie wyniszczone
narkotykami i niezdolne do zeznań. Inne rozpłynęły się we
mgle, ale pojawiają się sugestie, że mgła ta była czarnego
koloru i wydostawała się z komina więziennego krematorium.
Ma silne poparcie samego Imperatora więc nie jesteśmy w
stanie nic mu zrobić.
Prawdziwe nazwisko Le Pâté'na pozostaje nieznane.
Jest serdecznym przyjacielem Grand Moffa Tarkina i często
można ich spotkać razem na polu golfowym gdzie wspólnie
majsterkują przy samochodzie. Przypuszcza się, że Le Pâté
może mieć dostęp do tajnych planów Gwiazdy Śmierci, ponieważ
podczas narad imperialnych Tarkin wysyła go zawsze żeby
zmoczył gąbkę do tablicy a także po mapę i różne inne potrzebne
dokumenty, wśród których mogą być i plany. Niekiedy przynosi
także kredę. Jako figurant realizuje rozmaite szemrane transakcje,
które brzydko wyglądałyby w oficjalnych papierach Lorda
Vadera, a także czyści mu buty.
Sugestie szefa działu planowania: nawiązać kontakt z Le
Pâténem, doprowadzić do gry w Sabaca i ograć go do cna.
Analiza psychologiczna wskazuje, że sięgnie po rezerwy należące
do Imperium, do których ma dostęp. Gdy przegra i te, zaproponujemy
mu potrzebną kwotę w zamian za ksero planów Gwiazdy Śmierci.
Nie będzie miał wyboru i zrobi to a ja dostanę awans. Chciałbym
zostać generałem. Przy okazji może uda się go skompromitować
i sprawić że Imperium przestanie mu ufać. Należy pomścić
pokojówki - zupełnie nie rozumiem jak można robić im krzywdę,
zwłaszcza, jeżeli mają mini, czarne pończoszki i wesoło
odkurzają obrazy taką fajną kolorową szczotką z ptasich
piór.
Podpisano: plutonowy Carlist Rieekan.
Mon
Mothma roześmiała się.
- Znakomity plan - rzekła. Sprawdziła jeszcze dane dotyczące
szansy powodzenia misji.
- Pięćdziesiąt procent? Rieekan nie wiedział chyba, że wyślę
najlepszego agenta. Agenta 770, który gra w Sabaca jak mało
kto!
*
- Nazywam się
Gunner. Death Star Gunner. - Powiedział agent podając dłoń
Hanowi Solo.
- Solo. Han Solo - odpowiedział Solo. - Może poszukujesz
transportu na Alderaan?
- Nie.
- Szkoda. Zastanawiam się właśnie jak zarobić 10 tysięcy
kredytów i się przy tym nie spocić.
Solo roześmiał się tak serdecznie, że gdyby to nie był śmiech
tylko pozdrowienia to można by rozesłać je nie tylko rodzinie
ale i znajomym a serdeczności starczyłoby jeszcze dla kilkunastu
osób.
- Dziesięć tysięcy? - Zdziwił się Gunner. - Za to mógłbym
kupić sobie własny statek.
- A kto go będzie pilotował? Ty?
- No pewnie, że ja. Jestem świetnym pilotem. W ogóle mam
cały szereg umiejętności. Nie słyszałeś nigdy o Death Star
Gunnerze? Jestem tajnym agentem numer 770, wszyscy o mnie
słyszeli.
- A, coś mi się obiło o uszy. Dwie siódemki przed zerem
oznaczają zdaje się, że masz licencje na coś.
- Tak, na wykorzystanie twojego wizerunku przy produkcji
plastikowych figurek i kolekcjonerskich naklejek do albumu
- zażartował Gunner. - Nie udawaj Greekanina. Jestem sławny.
Szanse, że o mnie nie słyszałeś są jak jeden do...
- Nigdy nie mów mi, jakie mam szanse - przerwał Solo. -
Chodźmy lepiej do baru. Tu się nie da grać!
Faktycznie,
niebieski obcy powodował niemałe zamieszanie. Za każdym
razem, kiedy otrzymywał kartę podskakiwał z radością wykrzykując
"telekarta" i próbował się do wszystkich przytulać.
Po kilku minutach w kasynie zjawili się jego przyjaciele
tej samej rasy, choć w różnych kolorach i trzeba było przerwać
grę, bo witali się z sobą dobre dziesięć minut. "Halo
Lala, Halo Tinky Winky", "Halo Tinky Winky, Halo
Dipsy" i tak dalej. I kiedy już wydawało się, że można
wznowić partię sabaka, kosmici zaczęli się ze sobą żegnać.
- Papa Dipsy!
- Papa Tinky Winky!
Nawet
na pozornie kamiennej twarzy krupiera dało się dostrzec
oznaki zniecierpliwienia, toteż kiedy Solo i Gunner rzucili
mu napiwek i podziękowali wstając od stołu, co przerwało
rozgrywkę, odetchnął z ulgą.
- Co to są za jedni? Dlaczego nikt ich stąd nie wywali?
- Zapytał Gunner.
- Jakieś gwiazdy telewizyjne. Mają swój program i masę kasy.
Poza tym grają w ruletkę jak idioci i zawsze przegrywają
wszystko, co mają. Jeszcze się przy tym cieszą i klaszczą
w dłonie wznosząc okrzyki typu "telekulka" i "teleżeton".
Kasyno bardzo ich za to lubi. Zwłaszcza dyrekcja, bo sami
krupierzy mają z nimi ciężki los.
Mężczyźni zbliżyli się do baru.
- Bliel martini. Zmiksowany nie duszony - powiedział Gunner.
- Już pan to mówił - zauważył barman.
- Wiem - odparł 770. - Ale nie do ciebie. Poza tym już wypiłem
porcję i zamawiam jeszcze jedną.
- Ach, tak. Przepraszam. - Powiedział barman.
- A ja poproszę wódkę martini - zawołał Solo.
- Mieszaną, czy wstrząśniętą? - Spytał barman.
- Mieszaną trzy razy w prawo i dwa razy w lewo, psia krew
- zniecierpliwił się Solo. - Co za różnica?
- No właśnie, że jest różnica. - Barman wyraźnie się ożywił
a w jego oczach pojawiły się ogniki, bo wyraźnie opowiadał
o czymś, co stanowi jego pasję! - Martini mieszane jest
bardzo klarowne i ma dość intensywny aromat, natomiast wstrząśnięte
jest mętne, z zamaskowanym aromatem...
- A ty zaraz przestaniesz czuć jakikolwiek aromat, jeżeli
nie przestaniesz mnie denerwować. - Parsknął Solo z prędkością
piętnastu parseków. - Dawaj wstrząśnięte i przestań wreszcie
dyskutować.
Tymczasem
siedzący obok mężczyzna, który kilkanaście minut wcześniej
przegrał swój statek, podniósł się z miejsca i stanął przed
Hanem patrząc mu prosto w oczy.
-Ty oślizgły dwulicowy wredny szulerze. Masz tupet żeby
się tu zjawiać po tym, co wykręciłeś - powiedział.
- Ja? - Zdziwił się Solo.
Mężczyzna zamarkował cios, po czym roześmiał się nagle szczerze
i wesoło.
- Jak leci stary piracie? Dobrze cię widzieć! Co tam słychać?
Co zrobiłeś z moim statkiem?
- Z twoim? Hej! Uczciwie go przed chwilą wygrałem!
- To spieprzaj - powiedział czarnoskóry mężczyzna niespodziewanie
poważniejąc i nie dopiwszy swojego drinka wyszedł z wściekłą
miną z kasyna.
Barman podał mężczyznom zamówione napoje i odszedł do swoich
obowiązków.
- Jesteś tu stałym bywalcem? - Zapytał Gunner.
- Nie. Wolę kantynę Mos Eisley na Tatooine - odparł Solo.
- Szkoda. Miałem nadzieję, że znasz teren i polecisz mnie
komuś, kto gra o duże stawki. Mam ochotę się solidnie rozerwać
i puścić przy tym parę tysięcy. A może z milion?
- Tego i owego znam - powiedział Solo uśmiechając się krzywo,
ale równocześnie przekrzywiając głowę w taki sposób, że
wyglądało jakby jednak uśmiechnął się prosto.
- A takiego gagatka nazwiskiem Le Pâté ?
- Tego nie. To dla mnie zbyt gruba ryba. Ale zaraz, zaraz...
Zdaje się, że Lando go zna.
- Lando System?
- Nie. Lando Carlissian. Ten, co to przed chwilą przegrał
ze mną statek. Poznali się na podyplomowym kursie dla administratorów
chmurnych miast. Lando, co prawda nie ma nawet matury, ale
na kurs go przyjęli, bo jest czarny i nie chcieli być posądzeni
o rasizm. Opowiadał mi o tym, ponieważ jest strasznie dumny
z tej znajomości. Ten Le Pâté to znany biznesmen, szef jakiejś
gazety...
Niespodziewanie
rozmowę przerwał groźny pomruk. Gunner poczuł, że ktoś potrącił
jego ramię. Odwrócił się i stanął oko w oko z rosłym aqualishem
w pomarańczowej kurtce, który wyglądał jakby trzymał w paszczy
niemowlaka, bowiem z jego otworu gębowego zwisało coś, co
wygląda jak małe różowe pośladki.
Gunner zignorował zaczepkę, ale po chwili poczuł natarczywe
stukanie w bark. Odwrócił się ponownie. Tym razem stanął
oko w oko z doktorem Evazanem, szalonym lekarzem psychopatą,
poszukiwanym przez policję kilkunastu systemów gwiezdnych.
Doskonale kojarzył jego przystojną twarz, której zdjęciom
miał okazję wielokrotnie przyglądać się jeszcze podczas
szkolenia w akademii.
- On cię nie lubi - powiedział Evazan.
- Wiem - odparł Gunner.- Ty też mnie nie lubisz. Lepiej
niech uważam! Masz wyroki śmierci w dwunastu systemach.
Będę uważał. Będę martwy. Zgadza się?
Evazana
zamurowało. Zastanawiał się skąd jakiś przygodnie spotkany
elegancik może znać jego firmową gadkę, której używa tylko
wtedy, kiedy ma zamiar kogoś zabić. Czyżby któraś z ofiar
przeżyła i miała odwagę by o tym opowiadać?
"Elegancik" tymczasem grzmotnął go z całej siły
w nos. Doktor upadł a 770 chwycił stojący przy barze stołek
i zanim barman zdążył krzyknąć: "żadnych stołków, żadnych
stołów", walnął nim w pysk Ponda Babę - bo tak nazywał
się towarzysz Evazana. Gdy aqualish zemdlał, Gunner odrzucił
stołek i naskoczył obunóż na twarz wstającego właśnie z
podłogi Evazana. Rozległ się głośny trzask kości.
- Wystarczy? - Zapytał retorycznie Gunner.
- O cholera - powiedział Han. - Zdaje się, że utrudniłeś
pracę policji, bo facet nigdy już nie będzie wyglądał tak
jak na listach gończych.
Gunner nic nie odpowiedział, tylko wyjął z kieszeni parę
groszy i rzucił monetę barmanowi.
- Przepraszam za zamieszanie - krzyknął wychodząc.
- Dobry tekst - pomyślał Solo. - Będę musiał go kiedyś wykorzystać.
*
Mon
Mothma spojrzała na wielki, inkrustowany złotem i zdobiony
diamentami tysiąca światów zegar ścienny, który kilka dni
wcześniej ekipa techników zawiesiła na jednej ze ścian jej
gabinetu.
"Wielu bothan zginęło, by dostarczyć nam ten zegar!"
- pomyślała, przybierając smutny wyraz twarzy, ale już po
chwili rozpromieniła się, ponieważ okazało się, że dochodzi
piętnasta i za dziesięć minut będzie można iść do domu.
- Co by nie mówić ośmiogodzinny dzień pracy ustanowiony
przez imperium to jednak wspaniałe osiągnięcie cywilizacyjne
- powiedziała.
Otworzyła
szufladę biurka i wyjęła z niej świeczkę, którą postawiła
na stole, zapaliwszy uprzednio knot. Zbliżyła usta do tego
zaimprowizowanego narzędzia logopedycznego i rozpoczęła
codzienne ćwiczenia dykcji.
- Siczjułejszyn, siczjułejszyn. Egzakt lokejszyn, lokejszyn,
lokejszyn. Egzakt lokejszyn. Not jet operajszynal. Siczjułejszyn,
lokejszyn, operejszyn. Fajnal stejdżys of konstrakszyn.
Stejdżys, stejdżys, stejdżys. Konstrakszyn, siczjułejszyn,
lokejszyn, operejszyn.
Obserwując
tańczący płomyk świeczki uznała, że prawidłowo radzi sobie
z trudnymi głoskami, więc zdmuchnęła świeczkę i schowała
ją do szuflady. Posmutniała nieco i powiedziała:
- Wielu bothan zginęło by dostarczyć mi tę szufladę.
W tym momencie zadźwięczał interkom.
- Co tam? - Zapytała Mon Mothma.
- Przyszedł senator Garm Bel Iblis.
- Jest godzina 14:55. Za pięć minut kończymy pracę. Proszę
mu powiedzieć, żeby przyszedł jutro o siódmej.
- Ale on twierdzi, że to bardzo ważne.
- Ważne czy nie ważne, trzeba szanować ludzi. Jeżeli na
drzwiach jest napisane, że pracujemy do piętnastej to trzeba
być idiotą żeby przyłazić za pięć trzecia i zawracać głowę.
- wybuchła M- Założę się, że załatwienie jego sprawy nie
zajmie mniej niż pięć minut. I co? Może mam robić nadgodziny,
bo jakiemuś senatorowi zachciało się przychodzić za pięć
trzecia ze swoimi sprawami. Już pędzę, ale...na niby! Proszę
mu powiedzieć żeby przyszedł jutro o siódmej.
Przepisy ustanowiono po to aby ich przestrzegać. W kiosku
na dole można sobie kupić kodeks pracy, polecam senatorowi,
niech sobie poczyta. Poza tym jestem teraz zajęta. Mam ćwiczenia
logopedyczne. Trzeba dbać o dykcję. Wiem, że są planety
gdzie obowiązują niższe standardy i do polityki pchają się
tacy co to nie potrafią wymówić niektórych liter, ale póki
ja żyję w naszej galaktyce kultura języka będzie przestrzegana!
A przynajmniej w moim gabinecie.
- Ale pan Iblis dostarczył nową służbową korwetę turystyczną
i prosi o pokwitowanie.
- A, to, co innego. Niech wejdzie.
Otworzyły
się drzwi i stanął w nich przystojny mężczyzna o dojrzałej
jak ser pleśniowy twarzy.
- Witaj Mon Mothmo.
- Witaj, witaj. Czy nie dotarła do ciebie informacja, że
należy na mnie mówić M?
- Nie.
- To teraz już dotarła. Mów tak na mnie.
- Coś ty znowu wymyśliła - powiedział Iblis przybierając
filuterny wyraz twarzy i rozpościerając ramiona w geście
wyrażającym zdumienie, rozbawienie a zarazem chęć powitania
kobiety, przy czym omal nie potrącił kosztownej, stojącej
na niewielkiej kolumnie wazy, która pełniła rolę czysto
dekoracyjną.
- Uważaj! - Krzyknęła Mon Mothma.
- Czekaj, czekaj! Nic nie mów! Sam zgadnę. - zawołał wesoło
Bel Iblis uśmiechając się prawie tak czarująco jak łajdacy
z Corelii, lub ewentualnie jakiś administrator z Uatapau
- Czyżby wielu bothan zginęło, by dostarczyć ci tę wazę?
- Owszem.
Senator
zadumał się. Potarł pięścią brodę i wreszcie powiedział:
-Jak już zdobędziemy władzę, będzie trzeba posłać inspektora
do tych firm kurierskich z Bothawui. Oni tam chyba w ogóle
nie przestrzegają BHP.
- Ależ ty jesteś dziwny Iblis. To tylko takie powiedzenie.
Zawsze jak coś jest trudne do zdobycia, to się mówi, że
zginęło wielu bothan żeby to dostarczyć. Chyba masz ścisły
umysł, albo jesteś po prostu mało oczytany. Przyznaj się.
Piątki z matematyki i słabe tróje z basica i historii, co?
- Mylisz się. Z matmy też słabe trójki. Jak zresztą wszyscy
w Sojuszu. Gdybym się dobrze uczył mógłbym przecież normalnie
zrobić karierę w Imperium, zamiast knuć jakieś intrygi i
próbować przejąć władzę siłą. Ale jak wiadomo rewolucje
mają duże szanse powodzenia, bo prosty lud identyfikuje
się z takimi nieukami jak my. Hahahahaha. Dobra nasza!
- Oj Iblis, Iblis. Dawaj te papiery do podpisania, bo jest
już dwie po trzeciej i praktycznie mnie już tu nie ma.
*
Gunner
gnał przed siebie co sił w nogach. W pierwszym odruchu omal
nie skręcił w stronę lądowiska dla prywatnych frachtowców,
gdy przypomniał sobie, że Lando stracił przecież swój pojazd
podczas karcianej rozgrywki, więc zapewne skorzysta z transportu
publicznego. I faktycznie: miał rację!
Kiedy wbiegł na platformę autobusową zauważył stojącego
karnie w kolejce Calrissiana.
- Hej - zawołał, i podbiegł do mężczyzny.
- Ty oślizgły dwulicowy wredny szulerze. Masz tupet żeby
się tu zjawiać po tym, co wykręciłeś. - Powiedział Lando.
- Ja? - Zdziwił się Gunner.
Mężczyzna zamarkował cios, po czym roześmiał się szczerze
i wesoło.
- Jak leci stary piracie, dobrze cię widzieć! Co tam słychać?
Co zrobiłeś z moim statkiem?
- Ależ to chyba pomyłka, bo to przecież nie ja wygrałem
ten statek, tylko Solo. Han Solo.
- A no tak. Racja - przyznał Lando. - Przepraszam. Zagalopowałem
się. Jak koń. Hahahahaha! Pata taj, pata taj, pata taj,
galopuję! Ihaaaaaa! A teraz wydałem odgłos paszczą, jak
w jednym filmie.
- Rozumiem.- Skłamał Gunner - choć właściwie nie wiem co
to jest koń.
- Takie kosmiczne zwierzę z odległej planety. Podobne do
ślimaka, tyle że o wiele większe i ma sierść. Aha, no i
oczywiście nogi. Nie ma zaś czułek i skorupy. Właściwie
to wcale nie jest podobne do ślimaka tylko do innych zwierząt,
które galopują. Widział pan kiedyś coś w galopie?
- Nie.
- Piękny widok. Kobieta w tańcu, statek pod pełnymi żaglami
i coś w galopie to, jak mawiają najpiękniejsze rzeczy na
świecie.
- Zależy, czego te żagle są pełne - zażartował Gunner.
- Które?
- Te, pod którymi jest statek.
- No właśnie. Też się nad tym zastanawiałem. Poza tym jestem
gejem i osobiście uważam, że w tańcu o wiele lepiej od kobiet
wyglądają mężczyźni. Zwłaszcza jeżeli są muskularni i natarci
oliwą.
- Naprawdę?
- Nie. Tak tylko mówię z przyzwyczajenia. Przekonałem się,
że bycie gejem jest teraz, w dobie politycznej poprawności
bardzo trendy, więc udaję. I faktycznie czerpię z tego wymierne
korzyści. Np.: często zapraszają mnie do SpaceVN Style -
taki program dla kobiet, gdzie opowiadam o modzie, albo
pillingu. Zawsze wpadnie trochę groszy. A więc opłaca się.
Niech pan kiedyś spróbuje.
Gunner
wyglądał na zaskoczonego.
- Ale jak to poprawność polityczna? Przecież mamy Imperium
i terror.
- To już schyłek tej władzy, naprawdę. Patrz pan, co się
dzieje dookoła. Niezadowolenie, dekadencja, inercja i rozkład.
Tylko patrzeć jak to się wszystko zawali. I dobrze! Powiem
panu skrycie, że znam jednego takiego ważniaka z Imperium
i wiem jak to wszystko wygląda od wewnątrz.. Aż włos się
jerzy na głowie. Ten znajomy nazywa się Le Pâté! Słyszął
pan o nim? Na pewno! Wszyscy o nim słyszeli bo wydaję Gazete
Galaktyczną. Nieodpowiedzialne to takie, mówię panu. Ostatnio
jak go wiozłem miał dostarczyć Lordowi Vaderowi jakieś ważne
plany, to się upił i zasnął. Skopiowałem sobie wszystko
na wszelki wypadek i nagrałem na twardym dysku komputera
pokładowego. W razie czego będzie to moja polisa ubezpieczeniowa...
o cholera! Ach nie. Przecież przegrałem statek. Ale jestem
wściekły! Słuchaj a może...
Gunner
nie słyszał już jego ostatnich słów, bowiem na złamanie
karku pędził w kierunku kasyna, gdzie miał nadzieję zastać
jeszcze Hana Solo.
*
Han
Solo zamówił sobie drinka, którego skład oparto przede wszystkim
na tequilli z robakami i poszedł w kierunku sceny na której
rozpoczynały się występy artystyczne. Kiedy zapowiedziano
występ pięknej Salome z wężem, zwrócił oczy w kierunku estrady
i pociągnął niewielki łyk napoju. Pech chciał, że do ust
dostał mu się niewielki pędrak, którym zdobiono napój, aby
uwiarygodnić jego oryginalne pochodzenie - pędraki teq-teq
występowały bowiem tylko na planecie Junaj-Sog, skąd pochodzą
najprzedniejsze trunki. Wyciągnął robaka z ust i rzucił
na talerzyk. W tym momencie dosiadła się do niego zgrabna
blondynka.
- Cześć. Jestem Pris. Postawisz mi drinka?
- Nie - odpowiedział Solo i w poszukiwaniu spokoju przeniósł
się w najbardziej zaciszny kąt kasyna, gdzie w małej wnęce
ustawiono niewielki stolik i zaledwie dwa siedziska. Wiedział
czego chciała kobieta. Na pewno szukała transportu na inną
planetę. Kosmiczna autostopowiczka. Solo wiedział czym to
pachnie - gdyby zgodził się podwieźć ją za niewielkie pieniądze
(bo jakże tu zdzierać skórę z ładnej blondynki) zaraz okazałoby
się, że razem z nią podróżują jeszcze trzy inne osoby w
tym pewnie dwóch mężczyzn. W najlepszym razie!
Rzucił
okiem na stojącą nieopodal szafę grającą, do której ktoś
wrzucił właśnie kilka monet by zapuścić utwór muzyczny zespołu
Classix Nouveaux.
"Muszę coś robić ze swoim życiem" - myślał. -
"Mój brat Sal, mimo że łysy i chudy radzi sobie znakomicie.
Założył zespół muzyczny i trzepie kasę aż miło. A przecież
jestem o wiele przystojniejszy. Trzeba by znaleźć sobie
jakąś bogatą żonę...".
Niespodziewanie
miejsce po drugiej stronie stolika zajął jeden z obcych,
którzy wcześniej robili zamieszanie przy stoliku do Sabaca.
- O rany... - powiedział Solo kładąc nogi na blacie stołu
w taki sposób, że zasłonił rękę, którą mógł swobodnie i
niezauważenie manipulować w okolicy kabury z blasterem.
Nigdy nie rozstawał się z bronią i po raz kolejny miał okazję
przekonać się, że postępuje słusznie.
Obcy był prawie bliźniaczo podobny do Tinky Winky'ego, który
jako pierwszy zasiadł wcześniej z Hanem, Landem i bithem
do gry, jednak jego skóra miała kolor żółty a antenka na
głowie nie miała kształtu trójkąta, lecz wyglądała jak zakręconey
świński ogonek. Wskazał na siebie i powiedział: - Laa Laa!
A potem pomachał do Solo uśmiechając się wesoło i zawołał:
- Hejoooo!
- Powiedz Jabbie, że mam już pieniądze - powiedział Solo.
- Laa-laa-li-laa-laa-li-laa-li-laa. - Zaśpiewał obcy.
Dłoń Solo znalazła się już na blasterze a jego kciuk odpinał
pasek zabezpieczający
- Nie mam ich przy sobie.
- Solo, hahaha! - Obcy wyciągnął dłoń w kierunku Hana i
pokazał trzy palce, a następnie zaczął je liczyć wznosząc
wesołe okrzyki i kokosząc się na fotelu jakby ktoś, co najmniej
łaskotał go za uchem - Jeden, hahaaha! Dwa hahahaha! Laa
Laa liczy. Hejoooo Solo! Trzy, hahahaha!
- Po moim trupie! - Powiedział Solo.
- Teleblaster! Hura! - Zawołał Laa Laa w chwili gdy Solo
wymierzył w jego pierś.
- Jasne, że nie mogłeś się doczekać - szepnął Han i nacisnął
spust.
Obcy wyrżnął głową w blat, zaś z przepalonej na wylot przez
klatkę piersiową dziury buchnął kłąb szarego dymu.
Przemytnik
wstał powoli i podszedł do baru przygotowując monetę dla
barmana i przypominając sobie tekst, który zamierzał wygłosić,
ale w tym samym momencie do baru wbiegł Gunner.
- Hej Solo - zawołał.
- No nerfia krew! Zepsułeś mi świetną kwestię.
- Nie ważne. - wysapał zmęczony biegiem Gunner. - Słuchaj...
Mówiłeś, że potrzebujesz dziesięciu tysięcy.
- Tak.
- Dam ci te pieniądze, jeżeli pozwolisz mi skorzystać z
komputera pokładowego swojego statku. Znaczy się tego, który
wygrałeś od murzyna.
- Wyobraźnia dobrze mi służy - powiedział Han.
- O co chodzi? Co to znaczy?
- Że chcę dwanaście tysięcy.
- Dobra, dam ci dziesięć teraz i siedem, gdy dotrzemy do
tego twojego statku.
- Osiemnaście?
- Nie, siedemnaście.
- Siedemnaście... No przecież mówie że siedemnaście. A ty
jak zrozumiałeś? Przecież to prosty rachunek, nie pomyliłbym
się. Dobrze. Możesz uznać, że masz już dostęp do mojego
komputera. Spotkamy się za pięć minut przy stanowisku 94
i pół.
- Dziewięćdziesiąt cztery i pół - powtórzył uradowany Gunner.
*
Mon
Mothma przekręciła niewielki kluczyk tkwiący w zamku drzwi
jej gabinetu i sprawnie rozebrała się do naga a następnie
włożyła na siebie koszulę nocną, którą kupiła kilka godzin
wcześniej, gdy jeszcze w godzinach pracy wyskoczyła po zakupy.
- No! Bomba! Bardzo ładnie.
Otworzyła drzwi szafy z drinkami i obejrzała się w lustrze
zamocowanym po ich wewnętrznej stronie.
- Bomba! Bomba! To w ogóle nie wygląda jak piżama! A wręcz
jak szata!
Zamknęła
szafę, otworzyła drzwi i przeszła do pomieszczenia, w którym
sekretarka szykowała się do wyjścia.
- I co? Jak myślisz? - Zapytała.
- Fajne - powiedziała sekretarka. - Prawie jak suknia.
- A widzisz! Też tak uważam. Chyba będę to nosiła na co
dzień. Sądzę, że jako osoba na stanowisku mogę pozwolić
sobie na odrobinę szaleństwa i wyrazić swoją osobowość przez
strój. W dobie komercji i unifikacji trzeba okazać odrobinę
indywidualizmu! Postanowiłam, że od dzisiaj będę indywidualistką!
Będę sobą a nie jakąś tam biurwą z biura w żakiecie!
- Tak - odpowiedziała sekretarka ukrywając rozbawienie a
równocześnie kątem oka spoglądając na zegarek.
- Ta koszula nocna dobrze wyraża moją osobowość bo bardzo
lubię spać. Co tak patrzysz na zegarek? A! Już pół do czwartej.
Strasznie dużo mamy pracy, nigdy człowiekowi nie uda się
wyjść punktualnie. Nie martw się dostaniesz premię, przerzuci
się trochę funduszy z resortu obrony i najwyżej tę nową
bazę rebeliantów będzie trzeba założyć na jakiejś zimowej
planecie zamiast w tropikalnym kurorcie. Wielkie mi co.
- A, to co innego - roześmiała się panna Kasaforsa.- W tej
sytuacji mogę jeszcze posiedzieć i poplotkować.
W tym momencie zadzwonił telefon.
- Nie odbieraj - powiedziała Mon Mothma. - Już nas tu nie
ma. To pewnie znowu ten szaleniec Ackbar ze swoimi spiskowymi
teoriami dziejów. Nie dalej jak wczoraj dzwonił do mnie
i domagał się, aby sprawdzić informację, że Jabba Hutt,
wiesz ten informator z, Tatooine, który trzęsie lokalnym
półświatkiem, to wcale nie żaden Hut tylko kukła! Prawdziwym
Jabbą jest jego zdaniem karzeł siedzący w ogonie tej kukły
i sterujący nim przy użyciu systemu drutów. Pomagają mu
podobno dwaj siedzący w głowie lalki faceci, którzy kierują
rękoma oraz językiem. Oczy sterowane są zdalnie. Co za bzdura!
Jakby kogoś w ogóle to obchodziło. A jeżeli nawet jakiś
tam Jabba z wygnajewa jest lalką to co z tego? Ważne, że
dobrze donosi na swoich ziomków i innych cudaków przewijających
się przez jego pałac.
Sekretarka
już otwierała usta by coś odpowiedzieć, gdy włączyła się
automatyczna sekretarka i rozległ się głośny sygnał. Po
chwili kobiety usłyszały nagrywaną wiadomość.
- Halo. Tu mówi 770. Zadanie wykonane, gotów jestem do wysyłki.
Czekam na instrukcje.
- O! - Powiedziała Kasaforsa. - Ale się uwinął.
- Faktycznie. Myślałam, że w tym tygodniu przekaże tylko
komunikat o planowanej partii Sabaca z Le Pâté'em a ten
już chce przesyłać plany. Skąd nadawał?
- Dantooine. Jest na Dantooine.
- Hmmm. To gdzieś na obrzeżach galaktyki, sygnał radiowy
szedłby ładne kilka milionów lat. A zatem trzeba odebrać
go osobiście. Zdaje się, że ta sierotka, jak jej tam...
- Ta, która wierzy, że jest córką Organy?
- Tak.
- Leia.
- No właśnie. Więc ta cała Leia, będzie wracała niebawem
z Ord Janon. Niech 770 dostarczy jakoś plany do jej korwety.
Tylko żeby mi tu nie wracała z tymi danymi. Niech leci najpierw
na Ryloth z jakąś tam misją, a dopiero później może wracać.
Względy bezpieczeństwa. Ależ uknułam sprytną intrygę! My
kobiety to jednak mamy głowy na karkach, nic dziwnego, że
senat ustalił parytet i stawia na naszą płeć!
Kasaforsa uśmiechnęła się.
- Nadaje się pani na szefa agencji wywiadowczej pani M!
- Wiem.
- Przekazać Gunnerowi instrukcje?
- Nie. Niech zaczeka do rana. Już po piętnastej i nie pracujemy.
Niech się wreszcie nauczą, że porządek musi być. Instrukcje
wyślesz mu jutro punktualnie o siódmej rano. A teraz pokaż
jakie tam masz kosmetyki i porozmawiajmy sobie trochę o
praniu i gotowaniu.
- Tak jest! - Odpowiedziała sekretarka.
Epilog
Brat
Mamawa Nadona, Zygmunt cieszył się każdą chwilą wakacji.
Przechadzał się właśnie jedną z równin Dantooine, gdy zauważył
w oddali poruszającą się postać. Nie wiedział, że to odpoczywający
po udanej misji Death Star Gunner. Przyłożył do oka lunetę.
- Hahaha - roześmiał się stwierdziwszy jak zabawnie wygląda
świat obserwowany przez jeden okular.- Widzę ciemność a
pośrodku niej po prostu białą dużą kropkę! Od prawej strony
w kropkę wszedł mężczyzna ubrany w elegancki garnitur. Idzie
powoli spokojnym krokiem i zapewne mnie nie widzi.
Mężczyzna
tymczasem doszedł do centralnego punktu okręgu, w którym
widział go Nadon. Kątem oka dostrzegł refleks światła odbijającego
się w soczewce lunety obcego. Gwałtownie sięgnął po blaster
i wykonując błyskawiczny zwrot w jego kierunku oddał strzał.
Nadon był zaskoczony. Ze zdziwieniem patrzył jak w polu
widzenia obiektywu pojawia się ściekająca z góry krew, która
szybko zabarwiła cały okrąg na czerwono. Ręka Nadona zadrżała
a luneta powoli opadła w dół.
Koniec
(Poznań 23.12.2006)
Death Star Gunner powróci w opowiadaniu "Monsieur Le
Pâté w Kosmosie".
|
|