|
Kuba Turkiewicz
Syndrom Expanded Universe.
Han
Solo obudził się mniej więcej pięć po pół do szesnastej
trzydzieści. Przeczesał pięściami wargi po czym potarł rozczapierzonymi
palcami zaspane oczy księżniczki.
- Uspokój się, Luke. - Powiedziała Leia siadając na łóżku,
a następnie zarumieniła się i dodała - Nie Luke tylko Han...
Han ! Oczywiście że Han. No bo niby skąd tu Luke, przecież?
Han uśmiechnął się z goryczą
ale sympatycznie, zupełnie tak jak zrobiłby to zażywny staruszek
albo gromada pędzących groblą wisusów dzierżących w dłoniach
antygrawitacyjny kalendarz zwany latawcem. Han Solo wiedział,
że nie wolno mu stracić zimnej krwi, więc jedynie kichnął
tracąc trochę zielonkawego śluzu.
- Jestem mistrzem ! - powiedział.
I faktycznie był. Dzień wcześniej obronił mistrzowski pas
w dyscyplinie o nazwie ekstremalne leżenie pod kołderką.
Konkurencja była ogromna. Zjechali się sportowcy z całej
galaktyki. Nie zabrakło leciwego Wiktora Baranicy z mgławicy
Kraba, dotarł buńczuczny Jarosław Jabłko z Andromedy a nawet
niesławny Zbyszko R'yeeepe i bluźnierczy mnich z Matplanety
Sigma Ipi. Ale tylko Han - właśnie on i nikt inny - leżał
pod kołderką z prędkościa siedemnastu terrabitów na parsek!
Są tacy którzy twierdzą że terrabit i parsek to jednostki
miary, którymi opisuje się zupełnie inne wielkości ale to
zwykli zawistnicy poszukujący dziury w całym zamiast w swoim
napuchniętym, łuszczącym się ego. Solo dobrze o tym wiedział
i dlatego nie przejmował się ludzkim gadaniem, zwłaszcza
że oprócz pasa zdobył piękny puchar i pamiątkowy dyplom.
Tymczasem otworzyły
się drzwi i do pomieszczenia wtargnął najwyraźniej zmieszany
Threepio !
- Przepraszam pani Leiu ! Przepraszam sir... usiłowałem
wytłumaczyć temu obywatelowi... ale... - robot nie dokończył
bo upadł nagle pchnięty mocarnym ramieniem istoty rasy Yuuzhan
Vong!
- O rany - powiedział Han gdyż był prostym przemytnikiem.
Jednak księżniczka Leia nie tylko odebrała staranne wykształcenie
w najlepszych uczelniach Aldeeranu, ale także mogła pochwalić
się ogromnym doświadczeniem jako dyplomata. Pochwaliła się
więc.
- Posiadam ogromne doświadczenie jako dyplomata ! - rzekła
przybierając wyniosłą postawę kontrastującą co prawda ze
zmierzwioną fryzurą i nieładem nocnego odzienia, ale za
to pełną godności.
- Nic mnie to nie obchodzi, gdyż jestem istotą rasy Yuuzhan
Vong !
Leia słyszała już o
tej tajemniczej rasie. Wiedziała, że ma do czynienia z wojownikiem
nie dbającym o życie ! Yuuzhanie nie tylko nie bali się
śmierci ale nawet żab i pająków ! Oprócz tego świadomie
umartwiali się okaleczając własne ciała i nosząc blizny
jako świadectwo odwagi. Faktycznie Yuuzhanin wyjął niespodziewanie
spod płaszcza wałek do ciasta i walnął się nim z całej siły
w głowę. Jego pokryte tatuażami ciało zadrżało w taranteli
ekstazy.
Han Solo sięgnął po
leżące na stoliku nocnym etui z okularami. Nie był już w
końcu młody a życie doświadczyło go taką ilością przygód,
jaka nie spotkała żadnego innego człowieka. Śmiał się czasem,
że można by je wszystkie spisać w dziesiątkach książek i
z zapałem godnym ważniejszej sprawy usiłował wymyślić nazwę
cyklu. Przychodziły mu do głowy różne tytuły: Nowa Era Jedi
, Młodzi Rycerze Jedi, X-wing czy wreszcie Gwiezdne Wojny
ale ostatecznie wszystkie wydały mu się pretensjonalne.
Mimo to mawiał, że chętnie pojawiłby się w komiksach a nawet
kolorowankach, encyklopediach czy przewodnikach. Ale były
to czyste mrzonki, czcze fantazje - o prawdziwych bohaterach,
a za takiego uważał się Solo nikt nie pamięta. Zostaje tylko
pamięć ich czynów a czasem nawet i jej braknie. Mimo to
kształtują historię.
- Jestem szarą eminencją, która trafiła przez łóżko do świata
polityki - powiedział.
- Co ? - spytała zaskoczona Leia.
Równie zaskoczony Han aż podskoczył.
- Ah nie nic ! Głośno myślałem. Ostatnio łapię się na tym
że gadam sam do siebie. - rzekł wkładając okulary aby przyjrzeć
się istocie. - Fantastyczne tatuaże.
Faktycznie na prawym przedramieniu Yuuzhanina widniała fantazyjna
kotwica wielkości przynajmniej 10 cm zaś na klatce piersiowej
podobizna nagiej kobiety o bujnych włosach a pod nią fantazyjny
napis : "Lola". Na lewym ramieniu sprawne palce
mistrza tatuażu umieściły przed laty wizerunek skaczącej
pantery zaś nad lewym pośladkiem - niewielkiego motylka.
Łydkę yuuzhanina zdobił rysunek głowy Indianina a z uda
machał filuternie Kubuś Puchatek. Całości dopełniał portret
Humpreya DeForest Bogarta łypiący okiem cynika spod ronda
gangsterskiego kapelusza.
- Ukorzcie się niewierni ! - krzyknął wojownik.
- Nie mam zamiaru ci się ukazywać ! Śpię nago i dlatego
nie zamierzam wyłazić spod kołdry.
- Powiedziałem "ukorzcie się" - wrzasnął wojownik
tak głośno, że wystraszone Umgliańskie Gambinosy z których
wykonany był jego płaszcz rozpierzchły się na wszystkie
strony powodując zamieszanie godne najlepszych, czarno-białych
komedii z gunganami, kręconych u zarania dziejów kina kiedy
nie wiedziano jeszcze, że nowa republika rozpocznie pewnego
dnia systematyczną eksterminację tych zbyt głośno domagających
się wdzięczności za pomoc w walce o niepodległość, stworzeń.
- Ah, chodzi Ci o to, żeby się ukarać ? - Hanowi wydało
się że doznał olśnienia. - Nic z tych rzeczy bracie ! Mogę
ukarać najwyżej Ciebie, za to że wlazłeś do mojej sypialni
bez pukania.
Yuuzhanin wpadł w furię.
Bezczelność Koerelianina rozsierdziła go do tego stopnia,
że aż zaczął kaszleć. Pierwotnie planował rzucić się człowiekowi
do gardła, ale doszedł do wniosku że i tak się w nim nie
zmieści więc zmienił plany.
Postanowił zarazić tych niewiernych nieżytem górnych dróg
oddechowych. Yuuzhanie żyli za pan brat z przyrodą. Brzydzili
się wszystkich maszyn i nie używali ich. Cała ich cywilizacja
opierała się na wykorzystaniu modyfikowanych genetycznie
stworzeń a także tego co dostarczała natura. Noir Amen -
bo tak nazywał się wojownik stojący u stóp łoża gwiezdnych
kochanków - najbardziej cenił sobie otręby pszeniczne z
planety Gulamb, gdyż dostarczały odpowiedniej ilości błonnika
w iście magiczny sposób poprawiającego perystaltykę jelit.
Tym razem jednak musiał użyć wirusów zasiedlających masowo
jego migdałki i krtań.
Dla każdego kto zna kulturę Yuuzhan motywy działania Amena
są oczywiste. Zdecydował się zarazić niewiernch aby nadwyrężyć
ich budżet! Wiedział, że syntetyczne syropy w świecie ludzi
są strasznie drogie. O aspirynie, witaminach i czymś do
ssania nie wspominając! Do tego, jak przewidywał Amen, prawdopodobnie
nie obejdzie się bez antybiotyku - ludzie uwielbiają faszerować
się tym świństwem. Później trzeba kupować jogurty aby uzupełnić
florę bakteryjną i wydatkom nie widać końca.
Kiedy wyjawił swój plan Mistrzowi Wojennemu Yum-Yamce ten
podobno aż zaniemówił z wrażenia uznając Amena za geniusza
strategii, przygotowującego grunt pod zbliżającą się inwazję
! Amen otrzymał awans a co za tym idzie prawo do obcięcia
sobie jednego palca i podbicia oka. Dodatkową premią było
wytarganie za włosy i wytarzanie w kisielu przez cztery
agresywne twileekanki więzione na flagowym okręcie mistrza.
Otrzymał także talon na wizytę u logopedy.
Han Solo zrozumiał,
że jego cierpliwość uległa wyczerpaniu. Sięgnął pod kołdrę.
Był co prawda nagi, ale nigdy nie rozstawał się z pasem
i kaburą z wiernym blasterem. Leia uważała nawet, że ubrany
w sam pas z bronią wygląda bardzo podniecająco. Mniej podniecająco
wyglądał za to na pływalni, gdzie broń w zestawie z lateksowym
czepkiem na głowie i ciasnawymi slipami nie dodawała mu
bynajmniej urody. Zwłaszcza jeżeli dołożyć do tego pływackie
okularki i płetwy.
Wycelował i strzelił. Kołdra uniosła się gwałtownie jakby
iskra z blastera spowodowała małą eksplozję jakiegoś łatwopalnego
gazu. Przez wypalony w pościeli otwór wytrysnął snop laserowego
światła. Noir Amen padł martwy.
- Cholera, opaliło mi włoski na nogach - wycedził Han przez
zęby.
- No co ? - powiedziała niby od niechcenia Leia, rumieniąc
się jak złapany na ściąganiu uczeń.
- Nic - Han uśmiechnął się tak jak to tylko on i kilku innych
facetów z lekkim porażeniem mięśni twarzy potrafi.
*
Lando
Carlrissian spacerował korytarzami jednego z piękniejszych
pałaców wybudowanych za pieniądze podatników dla wygody
dygnitarzy Nowej Republiki. Lando uwielbiał przebywać w
dobrym towarzystwie a tu miał go pod dostatkiem. Gdzie nie
spojrzeć delegaci i senatorowie prowadzili ożywione dyskusje
przez służbowe telefony komórkowe, ministrowie popijali
błękitny bliel w towarzystwie przedstawicieli biznesu instruując
ich szczegółowo jakiego rodzaju śmigaczy spodziewają się
w prezencie a Mon Mothma leżała na olbrzymim szezlongu i
z rozmarzoną miną kąsała kiście winogron podawane wprost
do jej ust przez młodych Rodian o nagich, nabłyszczonych
olejkiem torsach.
- Yo man ! - powiedział Lando do swego odbicia, które na
moment pojawiło się w mijanym lustrze osadzonym w pięknej
ramie ze szczerego złota, którą umieszczono na jednej z
marmurowych ścian. Cieszył się z decyzji, jaką podjął przed
dwudziestu laty, kiedy zdecydował się nie wywiązać z umowy
z Darthem Vaderem i wesprzeć sojusz rebeliantów. Teraz dzięki
znajomościom na samych szczytach władzy mógł korzystać z
dobrodziejstw i luksusów jakich istnienia przeciętni mieszkańcy
galaktyki nawet nie podejrzewali. Szedł więc raźnym krokiem
prezentując garnitur zadbanych białych zębów i pozdrawiając
mijane osoby, które reagowały entuzjastycznie zauważywszy
jego nowy styl.
Tak -w wieku 60-ciu lat Lando zdecydował się na zmiany.
Wyrzucił eleganckie ciuchy od Coco Pepet a zamiast nich
ubrał obszerną bluzę dresową z kapturem. Zanim narzucił
kaptur nonszalancko zawiązał na włosach białą pończochę
i nałożył daszkem na bok basebolową czapkę. Dla zabawy nakleił
sobie na policzku niewielki plaster. Na szyi zawiesił trochę
złotych łańcuchów z jakimiś wisiorami a na palce włożył
sporo sygnetów. Był w końcu bogaty i nie widział powodu
aby się z tym kryć. Luźne spodnie i wygodne obuwie sportowe
dopełniały obrazu całości. Szedł podrygując w rytm muzyki
jaka rozbrzmiewała w jego głowie i wymachiwał rękoma jak
gdyby naśladując coruscańskie gibony - zwierzęta wywołujące
w nim dziwne uczucie tęsknoty za czymś co odeszło gdy był
zbyt mały by to zapamiętać.
Lando był jednak mężczyzną szykownym i wiedział że tak dobrany
strój należy dopełnić jakimś silnym akcentem. Zapłacił więc
kilku zgrabnym blondynkom aby paradowały wraz z nim ubrane
jedynie w skąpe bikini. Dwóm z nich nałożył obroże aby prowadzić
je przed sobą na smyczy - reszta tańcząc podążała za nim.
Niespodziewanie zza rogu wyłonił się Solo.
- Yo, Han ! - zagadnął Lando.
- O Lando, cześć. Dokąd idziesz ?
- Po prostu się kręcę po okolicy, bracie !
- Wejdźmy do bufetu, chciałbym z tobą porozmawiać.
Lando wyjął tysiąckredytowy
banknot i robiąc zdegustowaną minę podał go nonszalanckim
gestem jednej z blondynek.
- Nakupcie sobie za to dobrego gówna - powiedział zwalniając
dziewczyny ze smyczy. - I wróćcie do tatusia za godzinę.
- Tatuś jest cool ! - powiedziała jedna z nich.
*
-
W czym rzecz, man ? - zapytał Lando, kiedy mężczyźni usiedli
przy stoliku.
Han cicho westchnął i przez moment jakby wahał się
nie wiedząc jak zacząć. Rozejrzał się po pomieszczeniu i
nagle podskoczył pobudzony. Wskazał głową w kierunku drzwi.
Lando podążył wzrokiem za spojrzeniem Hana i roześmiał się.
Korytarzem biegł C3PO pozbawiony osłon, nagusieńki jak go
Anakin stworzył a dookoła tego złotego jeszcze niedawno
robota latał niby mucha mały R2D2. I to latał w pełnym tego
słowa znaczeniu bo oto z jego bocznych wsporników wysunęły
się niewielkie silniczki odrzutowe pozwalające maszynie
wzbić się w powietrze.
Threepio wymachiwał rękami i raz po raz powtarzał komicznym
tonem słowa "Oh ! Idiota !", "Och, kretyn!".
Kiedy roboty zniknęły
z pola widzenia mężczyźni spojrzeli sobie w oczy.
- O tym właśnie chciałem porozmawiać Lando ! Dzieje się
coś dziwnego
- Whatever - odrzekł Calrissian wzruszając ramionami.
- Otóż jesteś moim jedynym przyjacielem. Zjedliśmy beczkę
soli i jedynie przed tobą mogę się wygadać. Nie oczekuję
żadnych rad, ale muszę to powiedzieć żeby poczuć ulgę.
- Jasne ! Przybij piątkę ! - mężczyźni przybili piątkę -
Nawijaj. Yo !
- Wydaje mi się, że z naszym światem dzieje się coś dziwnego.
Kiedy dziś rano obudziłem się, do pokoju wtargnął jakiś
niesamowity stwór, twierdząc że jest wojownikiem rasy Yuuzhan
Vong. Nigdy takiego kolesia nie widziałem - a tu nagle staje
w całej okazałości przy moim łóżku. Gadał jakieś głupoty
więc go zabiłem.
- Słusznie - rzekł Calrissian rzeczowo, zapomniawszy użyć
slangu.
- Ale to nie koniec ! Widziałeś przed chwilą co wyprawiają
te cholerne roboty. Ostatnio coraz częściej widzę jakieś
dziwne istoty jakich nigdy wcześniej nie znałem. Np. idąc
tutaj minąłem stwora wyglądającego jak czerwony diabełek
z bajki dla dzieci. Miał czarny tatuaż na twarzy i masę
niewielkich rogów na głowie. W dodatku powiedział mi dzień
dobry.
Lando uśmiechnął się,
choć w jego oczach pojawił się niepokój. Chwilę wyglądał
jakby chciał coś powiedzieć ale zrezygnował pozwalając aby
Han kontynuował:
- Wczoraj w barze na rogu spotkałem jakiegoś kosmitę podobnego
do żaby, który z miną mędrca wygadywał jakieś oczywistości
śmiał się przy tym z wystudiowaną godnością usiłując pokazać
tym śmiechem jaki to jest sprytny, że niby wszystko wie.
Mówiąc oczywiste rzeczy zachowywał się tak jakby zdradzał
najwyższy sekret mądrości.
-No to akurat nic szczególnie dziwnego. Dziewięćdziesiąt
procent moich znajomych tak się zachowuje.
- No tak, ale wiesz przecież, że zjeździłem galaktykę w
tę i nazad ale takiej rasy nigdy nie spotkałem. Miał 4 ręce
i był dość duży. Przedstawił mi się nawet jako Dexter cośtam.
Może jestem przeczulony ale wydał mi się jakiś nienaturalny.
Jego ruchy... mimika... jakby nie był żywą istotą tylko
jakimś fantomem. Było w nim coś podejrzanego więc poszedłem
za nim na zaplecze. A on normalnie przepadł. Jak kamień
w wodę. A na tym zapleczu wyobraź sobie nie było nic ! Tylko
zielone tło. Wszystko zielone!
Lando zasępił się. Powoli
zsunął kaptur i ze zrezygnowaną miną zdjął z głowy baseballówkę
wraz z pończochą.
- Wiesz... coś w tym jest co mówisz. - Chwilę namyślał się
i wreszcie zaczął cedzić słowa. - Myślałem, że to kryzys
wieku średniego... Ja też widziałem jakieś dziwne zjawiska
ale wydawało mi się, że dotknęło mnie coś w rodzaju menopauzy.
Że zaczyna mi odbijać. Dlatego zmieniłem styl, ale widzę,
że to na nic bo faktycznie dzieje się coś dziwnego Chciałem
poczuć, że znowu żyję więc zaszalałem.
Lando uśmiechnął się
szelmowsko jak za dawnych czasów
- Poszedłem do fryzjera, na siłownię. Zacząłem się zdrowo
odżywiać. Brałem HMB, L-karnityne a nawet beta karoten nie
wiadomo po co, bo przecież pigmentu mi nie brakuje. Kupiłem
sobie nawet wyciąg z buzdyganka ziemnego aby pobudzić wydzielanie
testosteronu. Wreszcie zacząłem się inaczej ubierać i zachowywać.
To była moja ucieczka, bo myślałem że wariuję. Ale teraz
widzę, że coś w tym jest.
- Ale w czym u licha ?- Solo chwycił go za ramię a w jego
oczach pojawiło się błaganie o odpowiedź.
- W tym co widziałem. Np. niedawno spostrzegłem na ulicy
Generała Greviousa. Tego, który podobno zginął w czasie
wojen klonów. Owszem czytałem nieraz w Galaktycznych Skandalach
że on żyje, że tylko zrobił sobie operację plastyczną (co
sprowadza się do zmiany maski lub pancerza) i ukrywa się
gdzieś na Rubieżach. Ale wiadomo jak to Skandale. Ci wariaci
twierdzą , że na Ziemii w układzie słonecznym może istnieć
życie hahahaha!
- No ale co z tym Greviousem ?
- Poszedłem za nim tak jak ty za tym Dexterem. I wyobraź
sobie, że on także zniknął. A właściwie przeistoczył się.
Nagle za rogiem zmienił się w faceta w trykocie z lycry.
Takim z obcisłym kapturkiem na głowę ! Był niebieski a na
całym ciele miał zaznaczone wyraźnie jakieś punkty. Tak
jakby ktoś chciał zarejestrować sposób jego poruszania się.
Han Solo zasępił się
miłości. Wreszcie wstał i powiedział :
- Nie jestem sam !
- Tak, Han. Ja też widzę jakieś cuda-niewidy. Ludzi w trykotach
w kropki obserwuję ostatnio coraz częściej. Niekiedy też
mam wrażenie, że normalni ludzie zachowują się dziwnie.
Np. ostatnio widziałem jakiegoś murzyna, który chodził po
ulicy z plastikową głową gungana na głowie zamiast kapelusza!
To jakiś obłęd. Albo żeby daleko nie szukać, nie dalej jak
wczoraj jakiś facet przed pałacem wsiadł na kozła (takiego
jak na wychowaniu fizycznym w szkole - do przeskakiwania)
i udawał, że jedzie na jakimś stworze. Zaczynam się po prostu
bać.
- A nie masz czasem wrażenia, że nasz wszechświat zaczął
się nagle rozrastać ? Przecież przez 30 lat mojego życia
był niezmienny. Znałem go jak własną kieszeń. Zjeździłem
go w tę i z powrotem... A od jakiś dziesięciu lat zauważam
nowe planety, nowe istoty i inne cuda które nijak nie pasują
mi do tego do czego jestem przyzwyczajony. Jakieś wiedźmy,
żyjące planety, purchlaki czy wreszcie pająki latające kosmicznymi
bazami z pajęczyny i trzęsące przestępczym podziemiem. Niekiedy
boję się że śnię !
- Lungan mungan fepet - powiedział Lando.
- Co ? - Zdziwił się Solo.
- Makumba looping zuba nimbus ! - wrzasnął Lando zrywając
się od stolika. - Grrrrrriiiiiiibbbbooooo! Flikocz bub soj
!
Han poczuł, że przeszywa
go paraliżujący dreszcz przerażenia. Kiedy był w akademii
pilotów koledzy mawiali w takich sytuacjach: "dupa
zmarszczyła mi się ze strachu".
A było czego się bać bo oto wszyscy goście lokalu zerwali
się na równe nogi i zaczęli przeraźliwie wrzeszczeć targając
się za włosy. Niektórzy chwytali skórę swych twarzy i szarpali
ją niemiłosiernie jakby usiłując ją zerwać. Przeraźliwy
zbiorowy wrzask zmienił się niepostrzeżenie w przejmujący
gwizd.
- Babuuuuuuniaaaaaaaaaaaaaaa! - wrzasnął Lando a na ścianach
wokół pojawiły się błękitne iskry wyładowań elektryczych.
Hanowi zrobiło się słabo.
Poczuł chłód i zauważył, że świat materialny zaczyna zanikać,
ustępując wśród dziwnych dźwięków miejsca ciemności. Coś
brutalnie wyrywało go z rzeczywistości.
Wreszcie zapanowała
cisza i absolutny mrok. Wydawało się że zatrzymał się czas
jednak w powietrzu z każdą chwilą nasilał się zapach stopionego
karbonitu.
Solo stracił równowagę i runął na podłogę.
Próbował podnieść się i ocenić sytuację. Zrozumiał, że stracił
wzrok. Jego ciałem targały gwałtowne drgawki. Niespodziewanie
ktoś pomógł mu usiąść. Dotykały go czyjeś delikatne dłonie.
Wreszcie usłyszał dziwny, jakby zmieniony elektronicznie
głos:
- Przez chwilę posiedź w spokoju. Już nie jesteś w karbonicie.
Cierpisz na chorobę pohibernacyjną.
- Nie widzę - bąknął Han, bo nic mądrzejszego nie przyszło
mu do głowy.
- Wzrok z czasem ci wróci - uspokoiła go istota.
- Gdzie jestem ?
- W pałacu Jabby.
Han przeraził się. "Co się u licha dzieje ?" Przez
mgłę niepamięci zaczęło przebijać się wspomnienie przeżyć
w mieście w chmurach. Zdrada Landa... czarna maska Vadera...
Boba Fett i manipulujący przy pulpicie zamrażarki Ugnaughci...
Spróbował dotknąć twarzy swojego wybawiciela, jednak jego
palce napotkały tylko opór twardej plastali. Han zrozumiał,
że dotyka jakiegoś hełmu.
- Kim jesteś - zapytał.
- Kimś kto Cie kocha - odpowiedziała Leia zdejmując maskę.
KUNIEC
Poznań 2004.12.11
|
|