|
Kuba Turkiewicz
Faceci w czarnych szyszakach.
"Tam jest kropka Cywilnej
Wojny..." - Wprowadzenie do Ep IV.
Admirał Ozzel często myślał
o sobie "piecuch". Ten uwielbiający jeść, zwłaszcza słodkie
rzeczy żołnierz, wyedukowany przez chory system Imperium,
nie potrafił nawet odróżnić tak przecież innych, szczególnie
pod względem kształtu i koloru wyrazów, jak piecuch i łasuch.
Za to właśnie nienawidził go czarny Lord i za to kochała
go matka. Co prawda Admirał Ozzel
potrafił panować nad pierwotnymi odruchami, które zmuszały
go do przeszukiwania kobiecych torebek i pończoch
w poszukiwaniu łakoci, ale robił to z wielkim trudem,
a jego nietuzinkowa broda drżała wtedy haniebnie wystawiając
na pośmiewisko cały jego powab
i dystynkcję.
Co prawda daleko mu było do pewnego legendarnego barbarzyńcy
, który żył na jednej z planet Outer Ringu, nazywał
się Janosik i zjadł kiedyś przez przypadek swoje kierpce
myśląc, że to oscypek, ale mimo to podwładni nazywali
go w myślach
"Ten-który-jada-o-świcie-i-jest-gruby-w-wigwamie"(
lub po prostu tłustą świnią).
Owego feralnego dnia, Ozzel postanowił zajrzeć do
kuchni, gdzie siłą wcielony do służby na Executorze
Twi-Lek Skuba - będący po prostu kuchcikiem szykował przykrą
niespodziankę
dla Lorda Vadera. Niespodzianką tą była straszna trucizna
- dusicielka. Tajemnicę jej produkcji posiadła tylko jedna
rasa w galaktyce. ( Poza galaktyką znali ją wszyscy) . Kiedy
Admirał Ozzel wkroczył na pokład kuchenny, rozległo się
donośne "chrup".
To Skuba dla niepoznaki połknął butelkę. Nie wiadomo
jednak w jaki sposób powstał ów dziwny dźwięk wystawiony
na pastwę słuchu sługusów imperium.
- O ! Rosołek - odezwał się Skuba.
- To ja miałem powiedzieć. - Powiedział Ozzel.
- Bardzo przepraszam,
myślałem że uzna mnie pan za bratnią duszę.
Ozzel uśmiechnął się nieznacznie i zarazem niesłusznie.
Słynący z silnego poczucia sprawiedliwości Skuba skrzywił
się z niesmakiem. Skrzywił się w lewo i sam nie potrafił
wytłumaczyć jakim cudem zachowywał
jeszcze równowagę zamiast runąć jak długi, których
zresztą miał sporo. Chodzi oczywiście o długi z hazardu.
Długi honorowe.
- Co tutaj ugotowałeś, Skuba, ty ludzki śmieciu ?
- zapytał Ozzel zachowując dystans w stosunku do podwładnego.
Tego wymagała etykieta, naklejona na butelkę soku z gundarków
i ciepłochodów.
- To jest pyszny obiad dla Lorda Vadera. Tego Dark
Lorda Of The Sith, naszego umiłowanego...- przerwał
bo zabrakło mu słów, ponieważ jeszcze nic nie jadł.
Tymczasem Ozzel chwycił wielką
drewnianą łychę, którą niektórzy pracownicy kuchni i niższy
personel techniczny nazywali kopyścią i zdegustował zatrutą
potrawę.
- Fuj ! Nie nakarmił bym tym nawet suki swojego psa
! Ale dla Vadera będzie doskonałe - to mówiąc omiótł
wszystkich wzrokiem,
wzniecając tumany kurzu.
*
Darth Vader siedział w
swoim pomieszczeniu medytacyjnym i rozmyślał o kobiecych
nogach. Wyobrażał sobie siebie, w pełni zdrowego,
bez maski wodzącego językiem... Wtem!
- Generał Veers - zaanonsował komputer.
Vader podskoczył wystraszony i błyskawicznie zlustrował
sytuację. Szybkim ruchem rzucił w kąt kulistego pomieszczenia
swój ręczniczek przytulankę, który zastępował mu matkę
i siłą woli zmusił komputer do aktywacji podajnika hełmu.
Wole trochę go zabolały, ale
po rozmasowaniu nieprzyjemne uczucie ustąpiło miejsca żenadzie.
" Co za łysa pała" - pomyślał Veers , który zdążył
załapać się na końcówkę show z udziałem łysiny czarnego
Lorda.
" Uważaj sobie kmiocie" -Vader wepchnął mu do mózgu
tę myśl, niby jakąś bolesna, płonącą namiętnością
drzazgę. Generał wyprostował się i trwał tak w osłupieniu
niby zając, który stanął słupka. Rozmowa mężczyzn
prawdopodobnie miała jakieś znaczenie dla dalszego
rozwoju wypadków. My jednak pominiemy ją, gdyż nie o wypadki
tu
chodzi tylko o studium psychologiczne niektórych postaci.
Dość powiedzieć, że Darth Vader zdecydował się wreszcie
na rozmowę z niesympatycznym, samolubnym i wielce nieprzyjemnym
osobnikiem lub jak kto woli indywiduum w osobie admirała
Ozzela. Ponieważ Lord uwielbiał sprawiać wrażenie
twardego faceta, którym zresztą był, zagaił rozmowę
w ten sposób:
- Ostatni raz mnie zawiodłeś admirale. Admirał Ozzel
miał właśnie zamiar powiedzieć "spieprzaj palancie"
kiedy nagle trucizna zawarta w rosole zadziałała. Ozzel
nie mogąc złapać tchu osunął się na podłogę.
- Hmmmmm, nie wiedziałem, że to potrafię. - powiedział
Vader, ale tylko w myślach i to do siebie. Odczuł
także że szacunek, którym darzyli go podwładni wzrósł .
Tymczasem Veers wyszedł otrzymawszy
stek bezładnych poleceń i zniknął gdzieś za kotarą,
gdzie czekał już na niego cały zastęp krasnoludków i Iwon.
Tymczasem Ciemny Jedi Darth Vader został w pomieszczeniu
sam. Zdecydowanym ruchem zdjął hełm wraz z maską przy
czym omal nie oderwał sobie nosa.
Wreszcie usiadł nad rosołem który postanowił skonsumować.
-To i owo jest prawdą, ale tylko z pewnego punktu
widzenia - powiedział głos jakby zza grobu. Vaderowi
omal nie zjeżył się włos na głowie. W każdym razie na pewno
zjeżyłby się, gdyby tam
był.
- Kim jesteś ? - zapytał Darth.
- Jestem Ben Obi Wan Kenobi - zażartował duch Shmi
Skywalker, matki czarnego Lorda.
- Dobry żart tynfa wart - powiedział Sith.
- Nieprawda ! A teraz odchodzę - powiedziała Shmi.
Jej głos stawał się coraz słabszy
a zastawki zdawały się migotać niby błękitne światło.
- Zaczekaj ! - zły Lord chciał poznać odpowiedź na
jedno pytanie. Wiedział, że będzie musiał je kiedyś
zadać, i że nigdy nie pozna odpowiedzi jeżeli Shmi teraz
odejdzie.
- Yes ? - powiedziała kobieta
wielce zadowolona ze znajomości języka Basic.
- Luke Skywalker... - w oczach Vadera pojawiły się
łzy. Nie mógł ukryć wzruszenia. Jego głos drżał wprawiając
w osłupienie podsłuchujących ze wszystkich stron oficerów,
którzy ze szklankami przy uszach
solidarnie udawali, że nie widzą się nawzajem. - Czy on
jest moim ojcem?
Schmi roześmiała się namiętnie, robiąc przy tym błogą
minę . Była jednak wyraźnie zdenerwowana, bo choć
dłoni jej nawet nie drgnęła, powiekami wciąż skubała rąbek
szaty syna.
- Ty durniu. Luke jest twoim synem, kapujesz? Niefortunne
wydarzenie.
- To źle, że znam prawdę ?
- Nie, to źle że wymksnął mi się bąk. Przepraszam.
Ale nie powinieneś nic poczuć bo to tylko ektoplazma
tak jak i ja.
- Opowiedz mi o moim ojcu.
Matka,
przez chwilę nie kryła wzruszenia.
- Nie łaź tak szybko wokół mnie, bo robisz wiatr i
wzruszyłeś moją strukturę duchową - ryknęła jak najdzikszy
bizon powodowany chęcią prokreacji.
- Przepraszam - powiedziała mroczna postać.
- Wynoś mi się stąd
- ryknął Vader i mroczna
postać posłusznie opuściła pomieszczenie.
- No więc powiem Ci o twoim ojcu. Wiele lat twierdziłam,
że w ogóle nie było żadnego ojca. To dlatego, że znałam
przepowiednie o takim jednym co przywróci równowagę mocy.
Zbyt dużo jadłeś i chciałam jak najszybciej się ciebie pozbyć
z domu. Ale wracając do tematu. Wiesz jakie jesteśmy
my kobiety. Dla nas facet nie musi nawet być przystojny,
byle tylko miał w sobie to coś. Garghgn miał poczucie humoru.
- Kim był Garghgn?
Shmi uśmiechnęła
się do swoich myśli. Myśli grzecznościowo odpowiedziały
tym samym.
- Garghgn, ta kwintesencja męskości i intelektu to
Gammoriański strażnik, który odszedł ze służby bo
nie pozwalano mu czytać prasy. Otworzył niewielki kiosk
z gazetami i artykułami
piśmienniczymi na Tatooine. Straszny był tam dojazd. Pamiętam,
że jadąc na dewbaku po wertepach zostałam poddana
takim wstrząsom, że aż zgubiłam część biustonosza.
"Czy ma pan prawą miseczkę do biustonosza?" - pytam
kioskarza.-" Bo macie tu takie wertepy,
że swoją zgubiłam"
"Niestety zostały nam tylko lewe"
"To dobrze "- ucieszyłam się. - "Tak się szczęśliwie
składa, że mam dwie lewe piersi"
"Tym lepiej, bo ja mam dwie lewe ręce" - powiedział
Garghgn i tym mnie właśnie urzekł.
A potem, no cóż. Do szkoły niby nie chodziłeś, ale
skoro masz syna to chyba wiesz co było dalej....
Shmi zniknęła równie szybko jak się pojawiła, bo do
pomieszczenia ze swadą wszedł Kapitan Needa.
- Ile razy mam ci powtarzać żebyś nie przyprowadzał
tu ze sobą swady ! Nie lubię go.
Gluj, młody osobnik rasy swada rzeczywiście nie był
nigdy mile widziany w prywatnej kwaterze lorda Vadera.
Prawdopodobnie dlatego, że swadowie z reguły są niewidzialni,
chyba że mają na sobie pomarańczowe kamizelki i czapeczki
ze światełkami.
- Swada, spadaj stąd bo ci skopię te twoje kosmate
tyłko-macki.
- Nioła incia nioła ! - powiedział Gluj w języku Ewoków
a potem zaklął :
- Scheisse ! - i poszedł.
- Nareszcie spokój. - powiedział Needa. - Przyczepi
się taki do człowieka jak gnutr do banciego
guana i łazi za nim niby garindan.
- Czy wiesz, że twoje słowa "gnutr" i "garindan" podkreślone
są na czerwono ? - zapytał Dark Lord.
- Znowu jakieś sztuczki Jedi ?
- Nie. - Odpowiedział Vader.
- O ! Rosół... - powiedział Needa gładząc się po brzuchu,
oblizując się (od stóp do głów).
- Zjedz go sobie. Przed chwilą dowiedziałem się czegoś,
co odebrało mi apetyt. - tu Lord Vader zrobił efektowną
pauze, która trwała akurat tyle ile trzeba, aby umyć zęby.
- Ale nic to. Lubiłbyś mnie, gdybym
był Gammoriańczykiem ?
- No nie wiem. Ale wiem na pewno że potrzebowałbyś
wtedy wiele blachy na hełm - mówił pospiesznie Needa
w przerwach między wypluwaniem słów łykając rosół.
- Acha, byłbym zapomniał.
Złapaliście ten statek przemytnika ?
- Yyyyyy.... noooo... zzzzzzzzz... hehe, właściwie
no..........
- Czyli że nie ? Trudno.
Ważne że się starałeś. Wiesz Needa, jesteś jedynym moim
przyjacielem w tym chłodnym przepastnym kosmosie - powiedział
Vader a z jego wizjera wypłynęła
gorzka łza wzruszenia. Mężczyźni padli sobie w ramiona i
poklepali się wzajemnie po plecach.
- No czas już na mnie - powiedział Needa i wyszedł.
- Poczekaj, odprowadzę cię - zaproponował Lord.
Nagle na korytarzu Needa gorzej się poczuł.
- Ojej, nie mogę złapać tchu -
powiedział i
gwałtownie wydalił gazy.
- Ojej, przepraszam - powiedział Needa, upadł na czworaki,
jeszcze chwilę próbował złapać oddech i wreszcie skonał
na oczach nic nie rozumiejącego, wstrząśniętego Vadera.
- Przeprosiny przyjęte
kapitanie Needa - było to jedyne zdanie które akurat przychodziło
czarnemu Lordowi do głowy. " Będę cię opłakiwał pod
tą cholerną maską" - dodał w myślach i odszedł cichy
i spokojny w poszukiwaniu samotności. Po drodze kupił gazetę
z programem
i rolkę papieru toaletowego.
Koniec!
|
|