|
Leia
stała przy lustrze i wpatrując się w odbicie swej twarzy
powtarzała swoją codzienną, zaleconą przez psychoterapeutę
mantrę.
- Lubię siebie. Jestem ładna i mądra. Lubię siebie i zasługuję
aby i inni mnie lubili. Jestem ładna. Moje uszy są ładne,
akceptuję siebie taką jaką jestem. I inni również mnie akceptują
bo widzą mnie taką jaką ja sama siebie widzę. Nikt nie ma
prawa mnie oceniać, jestem sobą...
Przerwała ponieważ dochodzący z zewnątrz hałas stał się
nie do zniesienia.
- Co oni tam wyprawiają? Po to właśnie skryłam się w ewoczej
chatce żeby mieć odrobinę spokoju, ale oczywiście nie, bo
trzeba drzeć się na cały głos. Jakby nie można było uczcić
zwycięstwa lampką szampana czy nawet kieliszeczkiem wódki
ale za to z kulturą !
- Znam sześć milionów form porozumiewania się - powiedział
niespodziewanie stojący w kącie Threepio a lico Lei zalał
pąs. Wcześniej nie zwróciła uwagi na jego obecność a teraz
świadomość, że słyszał jej mantrę sprawiła, że poczuła się
niezręcznie.
- Pipi ripi wziooooooooo łiiiiiiijjjjjiiiiił piuuuuuu! -
zakwilił R2D2. Threepio który doskonale wiedział że robot
w swoim binarnym języku powtarza słowa księżniczki, miał
ochotę się uśmiechnąć, jednak wiedział że nie potrafi tego
zrobić.
- Uspokójcie się, bo ześlę was do kopalni na Kessel albo
rozbiorę na części. Zamiast tak się kryć po kątach należało
się przywitać, kiedy tylko tu weszłam.
Nagle,
jakby pod wpływem słów księżniczki poruszyło się futro,
które początkowo poczytała za leżącą na łóżku narzutę. Jednak
nie była to narzuta. Narzuty nie wyrywają ludziom ramion,
gdy przegrywają. Na szczęście w tej chwili nikt w nic nie
grał, więc Chewbacca po prostu stanął na baczność i uśmiechnął
się zawadiacko - dokładnie tak jak nauczył go Han Solo -
i w narzeczu wookiech powiedział "dzień dobry".
- Zrozumiałem to, zrozumiałem ! - zawołał radośnie Threepio.
- No to pięknie. - powiedziała z rezygnacją Leia. - jeszcze
ktoś się tu ukrywa ? No proszę ? Może zaraz spod łóżka wyskoczy
admirał Ackbar ? No czekam !
Nie
wyskoczył. Tymczasem wrzawa na zewnątrz wciąż narastała.
Pijackie śpiewy i wesołe pogawędki dawno już ustąpiły miejsca
zawodzeniu i wyciu ale na to co działo się w tej chwili
Leia nie potrafiła znaleźć określenia.
- Czy ich tam żywcem obdzierają ze skóry czy co ?
Jakby w odpowiedzi na jej pytanie z hukiem otworzyły się
drzwi i stanął w nich straszliwy Sulussianin. Wyglądał mniej
więcej tak, jakby przez ostatnie 20 minut jakaś grupa rozwydrzonych
wyrostków rzucała w niego stadionowymi krzesełkami.
- Nien ? Nien Numb ? To ty Niennie Numbie? Co się stało?
Postać ruszyła wolno w kierunku księżniczki sprawiając że
Threepio powiedział w basicu "Oh my goodness!"
- Niennie Numbie ! Co się stało ?
Sulusianin nie odpowiedział. Otworzył wielkie usta z których
polała się ciemnozielona maź.
- Jeżeli mogę zauważyć, pani Leio, to oczy tego Sulusianina
wydają się martwe - powiedział Threepio.
- Ale jak to ? - zdziwiła się księżniczka.
Tymczasem Nien Numb podszedł do kobiety i chwycił ją za
szyję. Przerażona księżniczka złapała go za nadgarstki i
gwałtownie szarpnęła. Nie napotkała oporu. Rozległ się obleśny,
"mokry" dźwięk.
- O rety ! Przecież ona wyrwała jego ramiona ! - krzyknął
C3PO. Chewbacca z uznaniem pokiwał kosmatą głową.
Mimo
odniesionych obrażeń Numb wciąż nacierał na księżniczkę
aż do momentu, kiedy zniecierpliwiony Chewbacca pozbawił
go pozostałych odnóży. Korpus Sullusianina nie przestał
jednak poruszać się i tryskając płynami ustrojowymi pełzł
przed siebie, niezależnie od tego w którą stronę Chewbacca
go skierował.
- Przestań się bawić Chewie, musimy tu posprzątać. Co tam
się dzieje na dworze ?
Wookie podszedł do drzwi aby to sprawdzić i w tym momencie
pochwyciły go dziesiątki ewoczych ramion. Mocarz zdążył
jedynie żałośnie krzyknąć i zniknął w kłębiącym się przed
chatką tłumie.
- Co się dzieje ? Ja pytam co się dzieje ! - Leia zrozumiała,
że wpada w panikę. Mimo to zdołała zamknąć drzwi i zabarykadować
je jakimś rodzajem ewoczej szafki na buty
- Obawiam się, że ktoś wszedł przez okno - zakomunikował
C3PO i w tym samym momencie Leia została przyduszona do
podłogi olbrzymim cielskiem przyobleczonym w strój rebelianckiego
pilota.
- To okropne - mówił zaaferowany thereepio. - Ten pilot
wydaje się martwy ! Artoo zrób coś! O ! Widzę że razisz
go prądem. O rety ! To nic nie daje ! On w ogóle nie reaguje.
Ależ Artoo ! To nieeleganckie dlaczego tniesz go piłą tarczową
? Co ja z tobą mam ! Przecież jego czarna krew tryska wprost
na twarz księżniczki. Jesteś źle wychowany. Ach. Nie warto
z tobą w ogóle rozmawiać. Zamknij się ty kosmiczny Flipie!
Albo Flapie ! Właściwie nie wiem bo ci dwaj komicy zawsze
mi się mylą! No cóż. Twoje zabiegi nie przynoszą rezultatów.
Odciąłeś mu dłoń w nadgarstku a ona nadal samodzielnie dusi
panią Leię ! Chyba nie ma dla niej ratunku. Nie, nie dla
dłoni. O rety ! Niech mnie kule ! Przecież on usiłuje ugryźć
Księżniczkę w szyję !
Leia
podjęła nadludzki wysiłek aby zrzucić z siebie agresora
jednak jej starania nie przyniosły spodziewanych efektów.
Nie przyniosły także efektów niespodziewanych. I już wydawało
się że sytuacja stała się beznadziejna, gdy nagle głowa
rebelianckiego pilota eksplodowała.
- O rety ! Artoo ! Zobacz ! Przez okno wchodzi jakiś imperialista
! To on unieszkodliwił agresora strzelając mu w głowę !
Okazuje się że wystarczy zniszczyć mózg przeciwnika a ten
rezygnuje z ataku !
Artoo bąknął coś w swoim języku a Threepio odpowiedział:
- Nie, ja nie użyłbym zwrotu "podniecające".
Tymczasem obcy wgramolił się przez okno i pomógł księżniczce
zrzucić z siebie zwłoki napastnika.
- Witam, księżniczko. - powiedział.
- Grand Moff Bohen ! Powinnam domyślić się kto trzyma na
smyczy tego żywego trupa. Od razu poczułam twój odór gdy
tylko wszedłeś do chatki.
- Czarująca, ale tylko na niby. I do tego niezbyt bystra.
Zwróć uwagę, że ocaliłem Ci życie. Nie mam nic wspólnego
z tymi cudakami.
- Doprawdy ?
- No i co mam ci na to odpowiedzieć ?
- Czy doprawdy.
- Tak, tak. Doprawdy. Zaczekaj... - to mówiąc podszedł do
okna i pomógł wejść swojemu rannemu kompanowi.
- A twój towarzysz to kto ? - zapytała Leia.
Kill' Gore Duvall wyprężył się jak struna, choć najwyraźniej
sprawiło mu to ból bo cicho jęknął.
- Porucznik Kill' Gore Duvall dowódca jedenastego samodzielnego
skrzydła....
- Darujmy sobie te konwenanse poruczniku. Nie ma już żadnego
skrzydła. Nie ma już Imperium. Przegraliście.
Oczy porucznika zwęziły się na podobieństwo gundarczych
skrzeli.
- Imperium jest wieczne ! Przetrwa nas wszystkich. Jedna
przegrana bitwa jeszcze nic nie oznacza !
- Mylisz się poruczniku. W tej nic nie znaczącej twoim zdaniem
bitwie poległ Imperator. Czymże jest Imperium bez przywódcy
?
- Imperium to nie Palpatine ! - powiedział Duvall patrząc
wyniośle na Leię. - Imperium to nawet nie armia. Imperium
to zwykli ludzie. Ty, ja, garand moff Bohen ! Nawet twoi
przyjaciele z rebelii tak zaciekle kąsający rękę, która
ich karmiła. To jest Imperium ! My ludzie! Ludzie, którzy
potrafili przeciwstawić się korupcji starej republiki !
Ludzie, którzy ukrócili rządy klanów bankowych i salonowe
intrygi senatorów oraz Jedi. Ludzie, którzy uwolnili się
spod jarzma Tydorian i innych ras traktujących nas przed
Wojnami Klonów jak niewolników, którymi co tu się oszukiwać,
wielu z nas było ! To jest Imperium ! Miliardy ludzi ceniących
proste, uczciwe życie! Nie oszukujmy się. Czy chcesz aby
powróciły czasy Gildii handlowych trzęsących całymi sektorami
? Czy chcesz aby w galaktyce znów rozpanoszyły się monarchie
? Aby planetami rządziły trzynastoletnie dziewczynki, nie
znające życia?
Leia
znów zarumieniła się na twarzy. W oczach Duvala było coś
więcej niż typowo męska buta. Widziała tam zdecydowanie
i... szczerość. Było tam coś co sprawiło, że przeszył ją
dreszcz.
- Imperium było złe ! Zabijało ludzi... - powiedziała bez
przekonania.
- Tylko tych, którzy siali zamęt drogie dziecko... Tylko
tych, którzy sami dobrowolnie podnieśli rękę na istniejący
porządek.
Duvall zachwiał się na nogach. Oparł się o niewielkie ewocze
krzesło i przymknął oczy.
- Ależ ty... jesteś ranny.- powiedziała Leia. Podbiegła
do oficera i podtrzymała go. Porucznik ujął jej dłonie.
- Cała drżysz - powiedział.
- Bzdura. Jesteś ranny...
- Ranny - podchwycił pilot - Podobam ci się bo jestem ranny.
- Wolę zdrowych - szepnęła Leia nie cofając ust przed pocałunkiem
imperialnego żołnierza.
- Jestem zdrowy...
I kiedy już wydawało się, że ich wargi spotkają się w namiętnym
pocałunku z odsieczą przyszedł Luke Skywalker. Jednym susem
wskoczył przez okno i powiedział:
- Odczep się od mojej siostry człowieku, albo będziesz miał
ze mną do czynienia!
Konsternacja
trwała tylko moment, bowiem po chwili w oknie ukazała się
twarz Iwony, dziewczyny Antilessa a wreszcie Han Solo i
jakiś rebeliancki pilot. Szybko wciągnięto ich do środka
a gdy natarły ewoki, zamknięto okiennice
- Musimy zabarykadować to cholerne okno ! - krzyknęli wszyscy
chórem, i dzięki porozumieniu ponad podziałami, zrealizowali
ten cel.
*
- A zatem powiadasz,
że aby unieszkodliwić te bestie wystarczy strzelić w głowę
? - zdziwił się Luke Skywalker.
- Tak - odrzekł Bohen. - Zanim tu dotarliśmy sam zlikwidowałem
w ten sposób chyba z setkę truposzczaków.
- Truposzczaków ? - powtórzyła Leia.
- Przecież jakoś trzeba ich nazwać. Nie można w kółko mówić
żywe trupy.
- Zimno mi - wtrącił się Duvall.
Han
Solo uśmiechnął się zawadiacko, po czym skłonił się z przesadną
elegancją i wyrecytował:
- "Zimno ci? To się rozgrzej
Łupu cupu, bij o boki
Hopsa hopsa, rób podskoki
Rączka, nóżka, prawa lewa
W szybkim ruchu się rozgrzewa!"
- Rozgrzewa ? - powtórzyła Leia.
- No tak, rozgrzewa. - powiedział Han. - To taki wiersz.
Nauczyłem się go w przedszkolu.
- Brawo, brawo - krzyknęła Iwona, zaś Antilles nie zgromił
jej spojrzeniem bowiem nie było go w pomieszczeniu. Nikt
nie wiedział gdzie mógł się podziać, ale wszyscy byli pełni
złych przeczuć.
- Zimno mi - powtórzył Duvall.
- Zimno ? - zdziwiła się Leia.
- On umiera - oświadczył Luke poruszając palcem wskazującym
lewej dłoni. - Zawsze, kiedy ranny pilot mówi że mu zimno
to znaczy, że umiera. Zaraz na pewno wyjmie z portfela zdjęcie
swojej dziewczyny i zacznie się w nie wpatrywać. Pewnie
opowie jakie mają wspólne plany i nagle umrze.
- Hahaha, dobre to i celne spostrzeżenie jest - dodał, poruszając
palcem drugiej dłoni.
- Bzdura - powiedział Duvall. - Jesteś więźniem stereotypów
chłopcze. A może w portfelu noszę zdjęcie nie dziewczyny,
lecz chłopaka gdyż jestem gejem?
- Jak to gejem ? Gej we flocie Imperium ? - Bohen wykrzywił
wargi w obrzydzeniu. - To niemożliwe.
Kill' Gore cicho westchnął a z jego ust wyciekła strużka
czarnej krwi.
- To już koniec - powiedział Han, nadając swej wypowiedzi
odpowiednio uroczysty ton, stosowny do sytuacji w której
ludzka dusza wyrusza na spotkanie z absolutem.
- Koniec ? - powtórzyła Leia.
Duvall wyraźnie osłabł i przymknął powieki, ale gdy już
wydawało się że jest po wszystkim ponownie otworzył oczy
i odezwał się:
- Widziałem rzeczy... w które wy, mali ludzie nie jesteście
w stanie uwierzyć... Ataki rakiet w ramieniu Oriona... jasnych
jak błysk magnezji... blask elektronów świecących w mroku...
oślepiające efekty bramy Tanhausera. Wszystkie te chwile
odejdą wraz ze mną, znikną ... jak łzy w deszczu...
- A śmierć Dartha Vadera widziałeś ? Ha ? - zapytał Luke.
- Albo Jabbe Hutta ? - dodał Han.
- A zniszczenie Alderaanu ? - spytała księżniczka.
- Nooo.... nie. - odrzekł Duvall.
- To figę widziałeś ! - krzyknął Han.
- No ale...
- A w ogóle - wtrąciła się Iwona - To łzy w deszczu wcale
nie znikają tylko są nadal tyle, że je gorzej widać.
- Tak jest ! - Przytaknęli wszyscy zgodnym chórem.
- Zimno mi... - powiedział Duvall.
- Człowieku umieraj wreszcie ! - zniecierpliwił się grand
Moff Bohen - Latasz sobie za pieniądze podatników, szkolisz
się, wielce niby walczysz a tu nagle się okazuje że jesteś
gejem ! To po co wstępowałeś do armii ? Gej w Tie Bomberze.
Obłęd, no po prostu obłęd.
- Zimno mi - powiedział Duvall.
- Ale jeżeli jest gejem - zdziwiła się Leia. - to dlaczego
chciał mnie pocałować ?
- Tego już nigdy się nie dowiemy bo wygląda na to, że właśnie
wyzionął ducha ! - oświadczyła Iwona.
Faktycznie.
Duvall nie żył. Siedział na podłodze wpatrując się niewidzącymi
oczami gdzieś w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni. Han
Solo zdjął swój zakrwawiony płaszcza i nakrył nim ciało
pilota. Zgromadzeni w chatce pogrążyli się w głębokiej ciszy
zakłócanej jedynie od czasu do czasu jakimś tajemniczym,
głuchym pomrukiem dochodzącym spod łóżka na którym wcześniej
leżał Chewbacca.
Wreszcie odezwała się Leia.
- Co tam tak warczy pod łóżkiem?
- Może warto tam wrzucić granat ? - zażartował Solo i w
tym samym momencie spod mebla wyczołgał się admirał Ackbar.
- Dzień dobry - powiedział wciąż jeszcze leżąc na podłodze.
- To ja. Dawno nie jadłem i troszeczkę burczy mi w brzuchu.
- Coś podobnego - krzyknęła Leia. - A nie mówiłam ? Ja chyba
mam moc !
Ackbar
stanął przed nią i otrzepał ubranie.
- Przepraszam, że nie wyszedłem od razu gdy pani o mnie
wspomniała, ale bałem się że mogłoby to przynieść nie pożądany
efekt taniego komizmu.
- Ale co pan tam robił ?
- Nie ważne ! Jedyne co się liczy, to fakt, że jesteśmy
w niebezpieczeństwie i musimy działać! Przejmuję dowodzenie
!
- Świetnie, nie lubię czekać - burknął Han Solo.
- Czekać ? - zdziwiła się Leia.
- Na co ? - zapytał Luke.
- Yyyyyy - odrzekł Solo. - No nie wiem. Tak ogólnie. Na
przykład aż ktoś przejmie dowodzenie.
- Rozumiem - stwierdził Ackbar. - Przede wszystkim musimy
ustalić co zabiło tego imperialistę. Czy jego rany były
ciężkie ?
- Niezbyt - odpowiedział grand moff Bohen.- Właściwie tylko
jeden martwy ewok ugryzł go w ucho. Poza tym parę siniaków
i zadrapań.
- Tego się obawiałem - powiedział Ackbar. - Na mojej planecie
istnieje legenda o tak zwanych Zombi ! Jeżeli spełnią się
moje obawy, to jesteśmy naprawdę w solidnych tarapatach.
Najdrobniejsza ranka może okazać się śmiertelna !
Han
Solo zbladł.
- Mnie też ugryźli ! - krzyknął w panice.
- Ugryźli ? - zdziwiła się Leia.
- Musimy pana poddać kwarantannie, generale - powiedział
Ackbar.
- Kwarantannie ?- spytała Leia.
- Niech mnie kule - wtrącił Threepio.
- Jestem Robert - przedstawił się rebeliancki pilot, który
do tej pory milczał.
- Boję się - oświadczyła Iwona.
- Słyszycie ? - zapytał Luke, sprawiając że wszyscy umilkli.
Ponownie
zapanowała cisza - wszyscy uważnie nasłuchiwali. Wreszcie
odezwał się Han.
- Nic nie słyszę. O co chodzi ?
- O nic - odrzekł Luke. - Tak sobie zapytałem.
Zapanowała ogólna wesołość, ponieważ dowcip Skywalkera spotkał
się ze znakomitym przyjęciem. Niestety nastrój sielanki
popsuły zwłoki kapitana Duvala, które niespodziewanie wstały
i urwały głowę Iwonie.
*
-
Panie, panie no co pan ? - krzyknęła Leia. - Tak się nie
robi ! Coś pan ? Szaleju się napił ?
- Uciekajcie, uciekajcie - krzyknął Han biegnąc z całych
sił przed siebie i ilustrując swoją wypowiedź odpowiednim
gestem. Jego ucieczka nie trwała jednak długo, bo już po
upływie sekundy z głośnym hukiem zatrzymał się na ścianie,
czym wzbudził wielkie rozbawienie Luke'a, który nie bardzo
przejął się całą sytuacją gdyż jako Jedi nie czuł się zagrożony.
Tymczasem
bohaterski pilot imieniem Robert rzucił się na księżniczkę
i zakrył ją własnym ciałem. Leię co prawda zaniepokoił nieco
fakt, że pilot energicznie gładzi jej uda i zasypuje twarz
gradem pocałunków, jednak uznała, że robi to aby zapewnić
jej bezpieczeństwo więc odprężyła się i spokojnie usnęła.
Grand
moff Bohen tymczasem dobył podręcznego blastera i strzelił
Duvalowi w czoło.
- Koniec - powiedział. Ciężko westchnął, wyprężył się jak
struna głosowa i zasalutował.
- Sytuacja opanowana - powiedział do Ackbara.
Robert
przestał chronić księżniczkę i ułożywszy się wygodnie na
podłodze obok niej, z błogim uśmiechem zapalił papierosa.
Leia ogarnęła się naprędce i siadając poprawiła uczesanie.
- Najgorsze jest to - powiedział Ackbar - że mamy tu do
czynienia z epidemią. Ta choroba roznosi się ! Ten oficer
był lekko ukąszony a zmarł i do tego zmartwychwstał ! To
wyjaśnia liczbę atakujących truposzczaków. To jest lawina
!
- Mam plan - powiedział Han.
- Jaki ? - zapytał Ackbar.
- Nie wiem ! - odrzekł przemytnik gorączkowo poszukując
chusteczki, którą otarł spocone czoło. - Nie... nie... nie.
Ja nie pamiętam. Chyba to uderzenie o ścianę musiało mi
zaszkodzić.
- A jeżeli on jest zakażony ? - wtrącił się Bohen wskazując
ruchem głowy skonsternowanego Hana. - Przecież mówił, że
jego też ugryźli ! Jeżeli jest zakażony to może wcale nie
uderzenie mu zaszkodziło tylko jest zatruty serum nieśmiertelności?
- Chyba serem ! - zawołał wesoło Robert, po czym wstał i
uśmiechnął się sympatycznie.
- Nie serem, tylko serum. - odparował Bohen. - To taka substancja,
którą się zażywa. W naszym laboratorium prowadzo.... albo
nie. Właściwie to nic nie mówiłem !
- Jak to, nic nie mówiłem ? - spytała Leia. - Co "W
naszym laboratorium"? Ty coś wiesz !
- Nic nie wiem - powiedział wielki moff cofając się odruchowo
krok do tyłu, czym wysłał Lei sygnał o swej nieszczerości.
- Tak mi się wyrwało. Po prostu w naszym laboratorium mieliśmy
serum prawdy na przykład. Albo jakieś tam inne serum. Zresztą
mieliśmy też chociażby Tusipect - taki syrop na kaszel.
Jak to w laboratorium! Menzurki, pipety a nawet retortę
i kolby. Po prostu martwię się, że tego wszystkiego już
nie ma.
- Gadaj, co to za serum ! Co spowodowało ten wysyp żywych
trupów ? Bo rozwalę ci łeb ! - Ryknął Solo przykładając
do głowy Bohena lufę miotacza energii.
- Zrozum wielki moffie - wtrąciła Leia wnosząc do rozmowy
odrobinę spokoju i rozsądku - Jeżeli powiesz nam co spowodowało
tę tragedię być może uda nam się opracować antidotum i przerwać
tę spiralę przemocy !
- Dobrze, w takim razie... - zaczął Bohen, ale niestety
nie dokończył ponieważ Han nie zdołał opanować nagłego skurczu
prawej dłoni i dociskając wbrew swej woli cyngiel, strzelił
mu w głowę.
- Ty idioto - wrzasnął Robert usiłując zabrać Hanowi broń,
ale odepchnięty przez przemytnika upadł tak nieszczęśliwie,
że jakaś nieznana siła przerzuciła go na Ziemię gdzie zginął
potrącony przez tramwaj.
Tymczasem
Han załamał dłonie i bezradnie siadł na podłodze.
- No to koniec. Nie ma już dla nas nadziei - szepnął.
- Zawsze znajdzie się większa ryba ! - powiedział Luke aby
go pocieszyć, jednak jego wysiłki nie przyniosły rezultatów
bo przecież to co powiedział nie miało sensu.
- Musimy coś zrobić - rzekł wreszcie Ackbar. - Nie możemy
przecież tak tu siedzieć jak jakieś ofermy. Jeżeli już mam
zginąć to wolę zginąć w walce, albo umrzeć na zawał serca
podczas uprawiania miłości ! Zdaje się, że w tej chwili
w grę wchodzi tylko walka. Weźmy broń i spróbujmy przedrzeć
się do jakiegoś statku kosmicznego. Może do Sokoła Milenium
!
- A kto go będzie pilotował, ty ? - zapytał Han.
- Jasne, że mógłbym, sam jestem niezłym pilotem... - wzburzył
się Ackbar, jednak Leia uspokoiła go gestem dłoni.
- Możemy dać ci dwa tysiące teraz i osiemnaście kiedy dotrzemy
do Alderaanu - powiedziała.
- Zgoda ! - odrzekł Han. - Ale zaraz, zaraz. Zdaje się,
że Alderaan został zniszczony!
- W takim razie będziesz musiał zadowolić się dwoma tysiącami
- odpowiedziała Leia wybuchając śmiechem. Han również roześmiał
się a Luke dobył miecza.
- No cóż - powiedział młody Jedi. - Przygoda wzywa nas !
*
Przygotowanie
planu działania nie zajęło naszym bohaterom wiele czasu,
ponieważ plan ograniczał się do otwarcia drzwi, wyrąbania
mieczem świetlnym ścieżki przez las atakujących trupów i
ucieczki Sokołem.
- No i jak tam, nanoboty ? - zapytał Solo zwracając się
do droidów - Gotowe ?
- Przepraszam pana - C3PO wydawał się zakłopotany - ale
nie jesteśmy nanobotami tylko droidami. Nanoboty to produkt
nanotechnologii czyli doprawdy mikroskopijne urządzenia.
- Jesteście, jesteście! Jesteście nanobotami, tylko wyjątkowo
dużymi ! - odrzekł Han wybuchając śmiechem.
Threepio nie odpowiedział ponieważ nie udało mu się znaleźć
w zasobach swojego twardego dysku odpowiedniej riposty.
- Leia, słyszałaś co powiedziałem ?
- Tak - odparła księżniczka z powagą.
- No powiedziałem, że oni są nanobotami, tylko wyjątkowo
dużymi. Dobre, co ? Sprytnie to wymyśliłem?
- Może być - odpowiedziała Leia.
- To dlaczego się nie śmiejesz? Nie masz poczucia humoru
?
- Mam.
- A może mi powiesz, że ten dowcip nie jest śmieszny ?
- Może być.
- Ale co "może być" ? Może być, że mi tak powiesz
?
- Nie, chodzi o to, że dowcip może być.
- Jak to "może być" ? Przecież to śmieszne. Chodzi
o to, że niby nanoboty są małe, no bo "nano".
Takie małe, że ich nie widać. Więc Threepio nie jest nanobotem
bo jest duży. A ja mówię, że niby jest nanobotem - tylko
dużym. Rozumiesz?
- Rozumiem.
- Chyba nie rozumiesz, bo jakbyś rozumiała to byś się śmiała.
Luke
tymczasem zakończył dekonstrukcję prowizorycznej barykady,
chwycił klamkę i naparł na drzwi.
- Już czas ! - powiedział.
Cała czwórka bohaterów wraz z robotami wypadła na polanę.
Luke uniósł miecz, Solo blaster, Księżniczka blaster a Ackbar
blaster !
- Mamy dużo blasterów - skomentowała Leia.
- Tak to prawda - odrzekł Ackbar. - Zabraliśmy je nieżyjącym
imperialistom. To przykre, że nasze losy splotły się w tak
tragicznych okolicznościach i nie udało nam się podjąć z
nimi wspólnej walki o trwały pokój, że nie mogliśmy lepiej
się nawzajem zrozumieć. Tak to się wszystko w życiu dziwnie
plecie, kiedy dochodzi do konfrontacji najlepszych intencji
z rzeczywistością.
- A ja z kolei ubolewam, - powiedziała Leia - że Iwona tak
szybko zginęła. Zaczynał się rysować ciekawy konflikt. Chciałabym
znaleźć się w takiej sytuacji w której musiałabym w ułamku
sekundy zadecydować, czy mam jej pomóc czy też pozwolić
by np. spadła w przepaść. Taka próba charakteru , a właściwie
jej wynik mógłby znakomicie określić moją osobowość. Zapewne
zwyciężyłabym w wewnętrznej walce sama ze sobą i udowodniła,
że jestem prawdziwym człowiekiem. A kto wie, może dzięki
temu udałoby się nam odnaleźć definicję człowieczeństwa
?!
Tymczasem
Han, któremu znów przyszło zmagać się ze skurczem - tym
razem nosa, oraz z drganiem powieki, jako pierwszy omiótł
wzrokiem polanę i powiedział:
- No ale właściwie, co to ?
Księżniczka i Ackbar opuścili blastery i tylko czujny Luke
pozostawał w gotowości bojowej dzierżąc swoją elegancką
broń i zastanawiając się czy aby na pewno czasy, które nadeszły
są wystarczająco cywilizowane aby mógł jej używać.
Dookoła walały się zwłoki setek zmasakrowanych ewoków i
inne, bynajmniej nie żywe już trupy wszelkiej maści. Wszystkie
ciała pozbawiono głów a niektóre ramion.
- Ktoś tu odwalił kawał dobrej roboty - powiedział Han.
Luke
opuścił miecz i uśmiechając się szeroko wskazał wzrokiem
kamień na środku polany. Na kamieniu siedziała postać o
sylwetce tak potężnej, że zdawało się iż jedynie księżyc
Sernpidala mógłby zagrozić jej bezpieczeństwu!
- Chewie ! - krzyknął Solo.
Wookie wstał i serdecznie ryknął machając rękami. Przyjaciele
ruszyli biegiem w jego stronę.
- Nigdy więcej mi tego nie rób - zawołał Han kuśtykając
z powodu skurczu w nodze.
- Wrrrrrrrrr - odpowiedział Chewie.
- Niesłychane jest to ! - mruknął Luke poruszając palcem
wskazującym prawej dłoni. - W chatce niepotrzebnie siedzieliśmy!
Śmierć z ręki Wookiego agresorów spotkała.
- Zwyciężyliśmy ! - szepnął Han.
- Zwyciężyliśmy ? - mruknął Luke nadal poruszając palcem.
- Nie Hanie! Nie zwycięstwo to jest. Zasłona śmierci opadła!
Wojna żywych trupów zaczęła się !
- A weź się wreszcie zamknij, od czterdziestu lat w kółko
to samo - krzyknął znowu Luke poruszając palcem lewej dłoni.
- Zamknij się ? - Zapytał
- Tak zamknij, ty zielona marudo !
- Sam marudą jesteś! Anakin młody nawet ględzeniem twoim
znudził się i na stronę ciemną przeszedł !
- Oż ty !
- A masz !
Dłonie młodego Skywalkera pomknęły ku sobie i rozpoczęły
walkę, której pozostali uczestnicy wydarzeń przyglądali
się w niemym osłupieniu. Palce splatały się ze sobą w uścisku,
to znowu odpychały się, niekiedy miotały przeciw sobie błyskawice
to znowu dłonie zaciskały się w pięści i z łoskotem zaciężnych
armii wściekle na siebie napierały. Czasem, gdy prostował
się środkowy palec prawej dłoni Luke wołał obcym głosem:
- Mnie w to nie mieszajcie! Hej Luke ! Uspokój ich wreszcie.
Tak nie może być !
Wreszcie,
po całym parseku zmagań palce dały za wygraną i najwyraźniej
widząc, że szala zwycięstwa nie przechyli się na żadną ze
stron zrezygnowały z walki.
- Przepraszam mistrzu, nie powinienem sprzeciwiać się tobie
- powiedział Luke.
- Rozumiem ja to - odpowiedział sam sobie. - Jesteś bardzo
mądry Obi Wanie, znacznie mądrzejszy niż ja. Wielkim mistrzem
będziesz kiedyś. Albo właściwie byłeś ! Tak byłeś, bo żyjesz
już nie!
Dłonie
podały się sobie nawzajem na znak zgody a Luke odetchnął
z ulgą.
Wszyscy przyjaciele roześmiali się bijąc brawo, zaś Threepio
chwycił się za głowę i zabawnie kołysząc biodrami powiedział:
- O rety !
*
Pilot
niewielkiej korwety ratunkowej "Deus-ex-machina"
- kapitan Milky Bednarz - uruchomił silniki hamujące.
- Uruchomiłeś silniki hamujące ? - zapytał porucznik Jarosz,
lecz jego słowa zawieruszyły się gdzieś pośród szumu plujących
ogniem dysz. Jednak doświadczony kapitan zauważył kątem
oka ruchy jego warg.
- Nie! Włączyłem silniki hamujące. - krzyknął.
- A ha ! - zawołał porucznik nie słysząc nawet swego własnego
głosu. - A myślałem, że włączyłeś silniki hamujące.
Korweta
obniżyła lot, niby reżyser kręcący marne prequele dobrego
filmu i delikatnie jak koliber osiadła na łące, czyli nie
osiadła a zawisła.
- Hahaha! - zaśmiał się kapitan Milky Bednarz. - A nie mówiłem
? Tu są żywi ludzie! Zobacz ! Biegną w kierunku sznurowej
drabinki.
Porucznik
Jarosz nie zrozumiał tych słów ponieważ intensywnie zastanawiał
się, jak to właściwie możliwe, że wylądowali bez uruchamiania
silników hamujących.
Tymczasem kapitan rozkazał załodze składającej się głównie
z alderaańskich gwardzistów zrzucić sznurową drabinkę.
- Właściwie to nie wiem, jak to możliwe, że oni biegli w
kierunku tej drabinki, skoro jej tam jeszcze nie było, no
ale jakie to ma teraz znaczenie, skoro ratuję ludzkie życie
? Przecież ludzkie życie jest warte więcej niż...eeee. Niż...
No nie wiem. Ogólnie.
- Ale uratowane ludzkie życie, czy w ogóle, że ktoś sobie
żyje ? - zapytał wyrwany z zamyślenia Jarosz.
- Chyba uratowane... -odrzekł Milky Bednarz uśmiechając
się do przyjaciela. Bednarz był człowiekiem z planety Korelia,
którą opuścił mając zaledwie siedemdziesiąt lat ponieważ
źle się czuł w roli dziadka. Wiedział, że poza granicami
planety, hen daleko w przestworzach takie ograniczenia jak
wiek emerytalny, skleroza czy nie trzymanie moczu, nie istnieją.
Wzywała go przygoda i był gotów by odpowiedzieć na jej zew,
wbrew powszechnemu przekonaniu korelian o niszczącej mocy
starości. I faktycznie. W kosmosie znalazło się dla niego
miejsce. Rebelia przyjmowała wszystkich. Starcy, kobiety,
dzieci, tancerze baletu, rośliny i ryby a nawet ithorianie,
tauntauny i przedstawiciele handlowi okazywali się tu przydatni.
Każdy dostawał kombinezon, legitymację, bidon z napojem
izotonicznym i skierowanie na pierwszą linię frontu. Każdy
czuł się potrzebny !
Porucznik
Jarosz tymczasem pochodził z planety Oftheapes i należał
do rasy soba, charakteryzującej się tym, że dorośli osobnicy
odżywiają się jedynie mięsem. Fakt bycia sobą napawał go
dumą podobnie jak Bednarza cieszyło jego człowieczeństwo.
Z
początkiem ich przyjaźni wiąże się zabawna anegdota. Otóż
Maria Callas przechadzała się pewnego razu po jednym z niezbyt
oddalonych od jej domu ogrodów, gdy tymczasem na jednej
z planet pasa zewnętrznego Jarosz podszedł do Bednarza i
zapytał:
- Zostaniemy przyjaciółmi ?
Zaskoczony Bednarz niewiele myśląc odpowiedział:
- Tak.
I tak to się właśnie zaczęło.
Tymczasem
ostatni uciekinier opuścił leśną polanę i można było wciągnąć
drabinkę. Nie zrobiono tego jednak tylko stano i patrzono
a o tym co widziano, głośno dyskutowano ! Oto z ostępów
leśnej kniei poczęły wyłaniać się najdziwniejsze zdaniem
wielu istoty. W kierunku centrum polany ruszyły nieprzeliczone
rzesze martwych ewoków, yuzuumów, goraksów, i wszelkiej
maści potworów oraz zwierząt, które kiedykolwiek umarły,
zginęły bądź zdechły na Endorze. Były wśród nich dżdżownice,
jelonki, pliszki, martwe bakterie, mniszka brudnica, bezgłowe
jazie, pożarte bażanty, ksenomorfy, policjant, wombat, muchy,
predator, oczliki, bizon, ukwiały a nawet kitonak z żoną
i kochającym Arkiem.
- W samą porę - powiedział uradowany, uratowany właśnie
Solo.
- Zdaje się że warto wciągnąć wreszcie drabkę - orzekł soba.
Okazało
się, że miał rację bo oto na końcu tego użytecznego, choć
prostego przecież w konstrukcji przyrządu odnaleziono skrajnie
zmęczonego Lando Carlissiana a także Wedge'a Antillesa.
- Skąd się tu wzięliście ? - zapytał kapitan Bednarz, lecz
nie doczekał się odpowiedzi. Nie dla tego, żeby mu jej nie
udzielono, oj nie! Po prostu jako osoba w podeszłym wieku
zapomniał o ostrożności i postawił o jeden krok za dużo,
przez co znalazł się w otworze przez który wciągnięto drabinę,
a po chwili krótkiego lotu, na polanie. Tam zamienił się
w pożywny posiłek.
- Łe - powiedział Jarosz i objął dowództwo statku. Kiedy
przestał się przytulać sam do siebie, bo w końcu to on był
dowództwem, wydał stosowne rozkazy, posadził za sterami
dwóch nowo mianowanych pilotów a sam, wraz z ocalonymi udał
się do mesy by zaproponować im pyszny posiłek. Korweta opuściła
atmosferę planety by po kilku minutach wejść w nadprzestrzeń.
Porucznik
wpuścił wszystkich gości do eleganckiej jadalni. Zgodnie
z zasadami określonymi przez etykietę, naklejoną na przykręconej
do blatu stołu atrapie butelki dobrego wina, odmówił krótką
modlitwę dziękczynną a później kolejno usadził wszystkich
uczestników biesiady: admirała Ackbara, księżniczkę Leię,
Hana Solo, Luke'a Skywalkera i Wedge'a Antillesa.
Ponieważ Jarosz pochodził z południa swej planety i wychowano
go w duchu dość konserwatywnym, Lando musiał jeść w kuchni,
zaś suchą karmę dla Chewbaccy wsypano do miseczki pod stołem.
Kiedy Solo próbował protestować, mówiąc: "ale przecież
to mocarny Chewbacca", soba uśmiechnął się tylko i
powiedział:
- A wiem, wiem. To ten co nie dostał medalu.
Słysząc te słowa Chewbacca karnie wpełzł pod stół zapominając
nie tylko o swej umiejętności wyrywania ramion, ale nawet
o tym, że nie powinien popiskiwać jak myszka.
Tymczasem pokładowy kuchcik wraz z pomocnikami dostarczył
wyśmienite jadło.
- Smacznego - powiedziała Leia do Hana.
- Wiem - odrzekł Han, uśmiechając się szelmowsko.
- Proponuję odrobinę pysznego puddingu - odezwał się porucznik.
- Dziękuje, wolałabym budyń - podziękowała Leia mówiąc,
że wolałaby budyń.
- W takim razie mogę jedynie zaproponować mięso, bowiem
nic innego nie jada się przy tym stole - powiedział Jarosz.
- A pudding? - zapytał Solo.
- Pudding jest wyśmienity - odezwał się Luke poruszając
palcem.
Leia
z niepokojem zwróciła w jego stronę wzrok i po chwili zastanowienia
odezwała się w te słowa:
- Co się z tobą dzieje Luke ? Ostatnio odnoszę wrażenie,
że nie jesteś sobą!
- Nic dziwnego - wtrącił się Jarosz - Przy tym stole sobą
jestem tylko ja !
Niespodziewanie
pod stołem coś gruchnęło i porucznik zaniemówił patrząc
chwilę z niedowierzaniem na wypalona w swym brzuchu dziurę.
Han Solo schował blaster i zaczął pogwizdywać rozglądając
się niewinnie po pomieszczeniu, jakby to nie on był sprawcą
zamieszania.
- Dobrze, że my, soby, nie mamy w brzuchu żadnych ważnych
narządów, bo bym się zdenerwował - powiedział porucznik.
- Grrrrrr - zawołał spod stołu Chewbacca, niezadowolony
z tego że Solo omal nie osmalił mu nosa.
- Zimno mi. - powiedział Han.
- Ups. Niedobrze ! - stwierdził Luke ale nie dał tego po
sobie poznać, choć niepotrzebnie bo wszyscy i tak wiedzieli
że to on..
- Proszę zabrać generała Solo do ambulatorium - polecił
Jarosz, po czym zmarł gdyż mimo braku uszkodzeń ważnych
narządów po prostu się wykrwawił.
Lando
wykorzystał okazję, pierzchnął z kuchni i dosiadł się do
przyjaciół.
- Wiecie co ? - zapytał. - Mam wrażenie że o czymś zapomnieliśmy.
Czy jesteście pewni, że stanowimy pełną załogę ? Nikogo
nie brakuje ?
Chewbacca wyszedł spod stołu i również usiadł na krześle.
Pech chciał, że na tym samym co Lando.
- Ał ! - krzyknął Lando.
- Na zdrowie - zawołała Leia.
- Ale ja nie kichnąłem - powiedział Carlissian.
- Nie ? - zdziwiała się Leia.- Nie szkodzi. Zdrowia nigdy
za wiele. Byleby zdrowie było a z resztą jakoś będzie.
- Wiem ! Roboty !- krzyknął Chewbacca w basicu.
- O cholera - krzyknęli wszyscy naraz. Nawet załoga korwety
i mieszkańcy pobliskich układów.
- No to ładnie - powiedział Luke. - Teraz musimy po nie
wrócić!
Nagle wstał, złapał się za serce i usiłował łapczywie chwytać
powietrze. Wreszcie zachwiał się i ciężko opadł na krzesło.
- Co się stało ? - spytała Leia.
- Poczułem zaburzenie mocy. Zupełnie jakby jeden głos krzyknął
w przerażeniu a potem zamilkł na zawsze. Stało się coś złego,
lub co najmniej średniego.
Twarz Lei stężała.
- Han !
I w tym momencie uszu naszych bohaterów dobiegł przerażający
hałas zwany tumultem. Przerażeni pielęgniarze wraz pielęgniarkami,
lekarzami i sanitariuszami uciekali gdzie pieprz rośnie
czyli do pokładowej szklarni
- Ratuj się kto rzeka ! - krzyczał jeden z nich.
- Chyba kto morze ! - poprawił drugi.
- Raczej może. - wtrącił się kolejny.
- Nie czepiaj się, mam zaświadczenie o dysleksji...
Nasi
bohaterowie przerwali posiłek i wybiegli na korytarz aby
na własne oczy zobaczyć co się stało. Kiedy z ambulatorium
wyszedł straszliwie okaleczony lekarz z odgryzionym uchem,zrozumieli,
że gorzej być nie może.
- To niemożliwe ! - krzyknęli zgodnym chórem. - Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!
W kosmosie nikt nie usłyszał ich krzyku.
KONIEC
|
|