|
Kuba Turkiewicz
Najsmutniejsza
opowieść Wszechświata.
I Telefon
dzisiaj
Harry obudził się mniej więcej dwie godziny
przed świtem. Leżał chwilę bez ruchu, wpatrując się w świecące
zielono wskazówki taniego budzika. Usiłował zidentyfikować
źródło lekkiego nacisku, który czuł na plecach, a kiedy
uświadomił sobie że to piersi żony odetchnął z ulgą.
Od lat wiódł spokojny żywot farmera,
ale stare przyzwyczajenia i dawne lęki nie opuściły go.
Upewnił się że pod poduszką leży odbezpieczony Blas Tech
3 PPK i spróbował zasnąć.
Nie udało się.
Dotyk ciała żony stał się nieprzyjemny,
wręcz natrętny. Kojarząca się z bezpieczeństwem i przyjemnym
ciepłem kołdra wydała mu się pułapką.
Delikatnie wysunął się spod lekkiego ramienia pięknej wciąż
kobiety i usiadł na krawędzi łóżka.
Po omacku odnalazł leżące na nocnym stoliku pudełko tabaki,
które zabrał przewracając kilka zagracających blat bibelotów.
Czuł, że za moment wydarzy się coś ważnego.
Nie lubił tego rodzaju przeczuć. Fakt że prawie nigdy go
nie zawodziły przerażał go. Słyszał kiedyś o jakiejś starodawnej
religii, której wyznawcy potrafili przewidywać przyszłość
i robić różne sztuczki z przesuwaniem przedmiotów. Nie lubił
religii. Nie lubił sekt. Wierzył tylko w swój intelekt i
siłę fizyczną. Wierzył w blaster przy boku i odrobinę szczęścia.
Wciągnął pokaźną porcję tabaki, ale nie
kichnął. Uśmiechnął się lekko na myśl o ludziach, którzy
kichają.
W tym momencie zadzwonił telefon.
- Wiedziałem - powiedział cicho i zanim sygnał rozległ się
ponownie, podniósł słuchawkę. - Słucham.
- Cześć Harry, to ja Steve McMothma. Którą tam macie godzinę
na Tatooine ?
Jeżeli Harry ucieszył się słysząc głos starego przyjaciela,
to nie dał tego po sobie poznać.
- Tatoo329P - powiedział.
- Co ?
- To numer miejscowej zegarynki.
McMothma roześmiał się.
- No tak. Tego się mogłem spodziewać. Sympatyczny jak zawsze.
- Jeżeli chcesz pogadać na temat mojej osobowości to lepiej
zadzwoń do policyjnego psychologa.
- Znasz jakiegoś lepszego niż ty? - spytał Steve, a że było
to pytanie retoryczne, kontynuował: - Potrzebuję cię Harry.
Mamy tu bajzel jakiego jeszcze nie było.
- Wycofałem się z branży 6 lat temu, pamiętasz ?
- Na miłość Mocy, Harry ! Dlaczego nie kupisz sobie normalnego
holofonu jak wszyscy. Zaraz dostanę cholery z tym interfejsem.
Same trzaski.
- Jestem zwykłym farmerem, zajmuję się rozrzucaniem gnoju.
- Harry uśmiechnął się myśląc ze stary policjant jak zwykle
słyszy tylko to co chce słyszeć. - Nie mam czasu na intergalaktyczne
pogawędki.
Po drugiej stronie aparatu zapanowała
cisza. Najwyraźniej Mc Mothma zbierał się w sobie aby powiedzieć
coś, czego z jakiegoś powodu sam nie chciał usłyszeć.
- No ? - warknął Harry. - Miejmy to już za sobą.
- O.K. Mamy tu masowe morderstwo.
- I ? - zniecierpliwienie.
- To nic pewnego, ale kilka poszlak wskazuje że mamy znów
do czynienia z Rzeźnikiem.
Gdyby Harry zapalił światło, jego wyrwana
ze snu żona mogłaby zauważyć, ze zbladł.
- Gdzie? - spytał.
- Znów na Tatooine. Wiem, ze to mało prawdopodobne żeby
facet uderzył znowu po trzydziestu latach, ale na to właśnie
wygląda. Nie mamy nic co mogłoby nas do niego zaprowadzić.
Potrzebuję twojej magii. I jeszcze jedno... Będziesz miał
szanse, żeby naprawić wreszcie... no wiesz. Zeby się dowiedzieć...
- Zamknij się - warknął Harry. Dobrze wiedział o czym mówi
stary policjant. Opuścił słuchawkę i przetarł oczy.
Trzydzieści lat temu ktoś wymordował
na Tatooine całe plemię Tuskenów. Nie tylko mężczyzn, ale
także kobiety i dzieci. Wyrżnął ich jak zwierzęta.
Sprawę prowadził Boba Thomas, ojciec Harrego. Harry pamiętał
te smutne, choć pełne nadziei dni, kiedy ojciec pochłonięty
pracą znikał z domu na całe tygodnie, podczas kiedy matka
odbierała holotransmisje z pogróżkami.
Ojciec twierdził że jest bliski jej rozwiązania. Mówił że
to afera jakich mało, a tropy prowadzą gdzieś w wysokie
sfery. Lokalne brukowce zamieszczały krzykliwe artykuły
o bliskim rozwiązaniu zagadki, o spodziewanej sensacji...
I nagle wszystko ucichło. Wiele lat później Harry podsłuchał
przypadkowo rozmowę matki z wujkiem Haroldem w której padły
słowa:"Stary Thomas stracił jaja" . Nie sposób
tego trafniej ująć.
Ojciec zaczął pić. Znów znikał po nocach,
ale tym razem jego entuzjazm i chęć działania nie miały
nic wspólnego z pracą.
Wreszcie znaleziono go na podwórzu jednej z podrzędnych
knajp, za śmietnikiem gdzie umarł w kałuży wymiocin.
Harry zacisnął zęby.
- Czekaj na mnie za 8 godzin przed kantyną Wuchera.
II Malec
Onegdaj
Kiedy Maria Stevenson Lecter trafiła do szpitala
dla bezdomnych na Coruscant, nikt nie zapytał jej o nazwisko.
Gruba murzynka pełniąca rolę położnej bez słowa wyszarpnęła
z jej dłoni ciężką, skórzaną walizkę po czym zaprowadziła
ją do odpowiedniego pokoju.
Maria była piękną kobietą, choć długie
miesiące nieszczęść i poniżeń poznaczyły jej twarz bliznami
cierpienia. W jej oczach nie było już nadziei a jedynie
bezgraniczny smutek i tęsknota za szczęśliwym światem, który
odszedł. Za światem który został jej wydarty przez drapieżne
szpony żarłocznej Republiki.
Maria Stevenson Lecter pochodziła z planety Ziemia, jednej
z tych, których mieszkańcy nie godzili się na korupcję i
fałsz, jakie niosły rządy galaktycznej Republiki. Ich zbrodnią
stał się fakt, że ukochali wolność. Pragnęli suwerenności.
Nie chcieli przyjąć narzucanych przez republikę norm produkcji
żywności. Nie chcieli Republikańskiej popkulturowej papki
i wreszcie, nie godzili się na wszczepienie chipów.
Jedyne czego pragnęli to poszanowanie konstytucji planety.
Okazało się że żądali zbyt wiele.
W obliczu apeli cesarza o poszanowanie ludzkiego życia,
oraz głoszonych przez Republikę szczytnych haseł, nikt nie
spodziewał się agresji. Okręty republiki zjawiły się niespodziewanie.
W odruchu obronnym mózg Marii wyrzucił
większość wstrząsających wspomnień. Jedyne co zapamiętała
to walące się domy, wybuchy, dym i nieludzkie wrzaski. Zapamiętała
także dziesiątki wykrzywionych w ekstazie twarzy. Twarze
pochylały się nad nią , z ust wyciekała ślina, wysuwały
się języki. Dziesiątki dłoni dotykało jej ciała.
Wygłodzeni żołnierze republiki nie zabijali kobiet. Ale
oszczędzili je tylko po to by zaspokoić swoje podłe żądze.
Maria nigdy nie poznała losu swojego
męża lecz była pewna że zginął.
Planeta została doszczętnie spustoszona. Później wykorzystano
ją jako poligon doświadczalny, gdzie testowano rozmaite
rodzaje broni. Zwłaszcza tych wywołujących najbardziej agresywne
rodzaje promieniowania. Pojawiły się mutanty. Olbrzymie
jaszczury, zwane dinozaurami. Po wielu latach klimat miał
zmienić się całkowicie i nawet owi nieszczęśni mieszkańcy
błękitnej planety musieli wyginąć.
Maria nie zastanawiała się nad tym. Nie
interesowało jej, czy za kilka milionów lat Ziemia zostanie
ponownie zaludniona. Miała wiele innych zmartwień.
Zgwałcona przez żołnierzy z przerażeniem zorientowała się
że jest w ciąży. Nie chciała aby jej nienarodzone dziecko
padło ofiarą szkodliwego promieniowania.
Pewnego dnia nieopodal ruin jej domu wylądował statek piratów.
Oddała im wszystko co miała. Kapitan statku nie był złym
człowiekiem, więc jej nie oszukał. Choć przez 8 dni nie
poczęstował jej kruszyną chleba, całą i zdrową dowiózł na
Coruscant.
Pokój, w którym przyszło jej rodzić był
obskurny, jednak nie zauważyła tego. Z wdzięcznością przyjmowała
wszelkie oznaki życzliwości ze strony współpacjentek i sama
starała się pomagać im w miarę możliwości. Z największą
troską opiekowała się młodą Correliańską dziewczyną, która
umierała na gruźlicę. Słuchając opowieści o jej maleńkim
synku Hanie z troską ścierała krew z kącika jej ust.
- Han zostanie wspaniałym człowiekiem. Wiem to. - mówiła
dziewczyna przerywając od czasu do czasu by nabrać tchu
lub zakaszleć. - Wkrótce przybędzie tu jego tato. Jest przemytnikiem,
ale przysiągł mi, że chłopca wychowa na porządnego człowieka.
Maria głaskała ją po lnianych włosach i uśmiechała się łagodnie,
gdy poczuła skurcze.
W czasie porodu doszło do komplikacji.
Wyczerpany organizm Marii nie przetrwał operacji. Zmarła
dokładnie tego samego dnia i o tej samej godzinie co Correlianka
i również pozostawiła po sobie chłopca.
Niestety dziecko przyszło na świat z potwornie zniekształconą
twarzą. Ponieważ nikt nie znał nazwiska Marii, lekarz wpisał
w odpowiednią rubrykę pierwsze lepsze nazwisko jakie przyszło
mu do głowy: Evazan.
Dwa tygodnie później w szpitalu zjawił
się Igor Solo, mąż zmarłej Correlianki. Zostawiła dla niego
list w którym pisała o Marii. Wzruszony pirat zamknął się
w toalecie gdzie po raz pierwszy w życiu płakał. Zanim opłukał
twarz i doprowadził się do porządku wiedział już, że zabierze
ze sobą nie jednego ale dwóch chłopców. Niestety kilka miesięcy
później zginął w pasie asteroidów rozbijając statek podczas
ucieczki przed celnikami, a dzieci trafiły do domu dziecka.
Po trzech latach, kiedy Republika wprowadziła
precyzyjne normy dotyczące ludzkich twarzy, Evazan został
wyrzucony z sierocińca. Co robił później nie wiadomo, ale
pewne jest, że nie miało to dobrego wpływu na jego psychikę.
Jego przyrodni brat natomiast uciekł
pewnego dnia z przytułku i powrócił na Correlię, gdzie wstąpił
do akademii dla pilotów.
III Dym
Dzisiaj
Steve McMothma miał lisią twarz o czujnych oczach
i od lat kojarzył się Haremu bardziej z ronatem niż człowiekiem,
którym przecież w końcu był.
- Ależ tu śmierdzi - powiedział.
Harry nic nie powiedział, tylko mocno
pociągnął nosem. Poczuł w ustach smak śluzu zmieszanego
ze starą tabaką. Wypluł gęstą, brązową ślinę po czym zapalił
papierosa.
- Kiedyś cię to zabije - powiedział Steve.
- Lepiej to niż taki, dajmy na to rzeźnik.
Policjant skinął głową.
Harry przygryzł wargę omiatając spojrzeniem
okolicę. Lubił bladobłękitne niebo Tatooine doskonale współgrające
z kolorem pustyni. Lubił także niewielkie farmy wodne o
bielonych kopułach i cholernie nie podobało mu się, że ta
na którą właśnie patrzył spowita jest kłębami czarnego dymu.
A jeszcze bardziej niezadowolony był z faktu, że przed farmą
leżały dwa trupy.
McMothma przywołał gestem dłoni jednego
z zabezpieczających teren szturmowców.
- Tak proszę pana ? - zapytał żołnierz odczłowieczonym przez
głośniki hełmu głosem.
- Proszę opowiedzieć oficerowi co tu zaszło.
Harry spojrzał na niego pytająco.
- A właśnie. Zapomniałem ci powiedzieć że zostałeś przywrócony
do służby. Oto twoja legitymacja i oznaka.
Harry nie miał ochoty na dyskusje przy szturmowcu, więc
wziął odpowiednie dokumenty i schował je do kieszeni na
piersi.
Tymczasem szturmowiec wskazał na budynki.
- Szczerze mówiąc niewiele wiadomo. Mamy rozkaz odnaleźć
pewne roboty, więc penetrujemy okolicę. Kiedy tu trafiliśmy
zabudowania już płonęły. Nie wezwaliśmy straży bo nie chcemy,
żeby zatarto ślady. Wygląda to na morderstwo. To znaczy...
Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Pan wybaczy, ale to
mi wygląda na robotę kompletnego świra. W środku jest jeszcze
gorąco ale nie wszystko się paliło więc można wejść. Na
ścianach jest pełno napisów, wygląda na to że albo wykonano
je przy użyciu krwi, albo ktoś chciał żeby tak wyglądało.
Zaraz zjawią się chłopcy z laboratorium i pobiorą próbki.
Proszę, możecie panowie wejść. Nie muszę chyba zwracać uwagi,
żeby niczego nie dotykać i chodzić ostrożnie.
- Fakt, nie musisz. - powiedział McMothma.
Harry nie lubił patrzeć na zwłoki. Uważał
że to obdzieranie ludzi z resztek godności. Jeżeli już ktoś
musi patrzeć na trupy niech robi to coroner. Nie spojrzał
zatem w stronę zwęglonych ciał, ale to co widział kącikiem
oka wystarczyło aby miał kłopoty ze snem i jedzeniem przez
najbliższy miesiąc. Nie rozumiał ludzi, którzy mogą patrzeć
na śmierć. Raz tylko zabił człowieka. Było to przed sześciu
laty i stało się wystarczającym powodem, aby odejść ze służby.
Nigdy nie był typowym gliną. Lubił pracować za biurkiem
i rozwiązywać zagadki. Lubił także rozmawiać z przestępcami.
Próbował zrozumieć kierujące nimi pobudki. To wszystko.
Miał dyplom Akademi SUK z psychologii.
W pomieszczeniu było gorąco i duszno.
Mimo to pożar rzeczywiście był niewielki.
"Nie urósł bo nie miał wiele do żarcia" - pomyślał
Harry.
Na ścianach widniały standardowe napisy,
jakie bazgrze się krwią: "świnie", "gnidy",
"zemsta". Brakowało tylko "Szatan był tutaj".
Nagle Harrym targnął gwałtowny dreszcz. Pociągnął rozglądającego
się McMothmę za rękaw.
- Zobacz.
Detektyw założył staromodne okulary i przybierając zabawną
minę czytającego gazetę dalekowidza odczytał na głos:
- Mordercy Shmi... I co ?
- Shmi, Shmi... Skądś znam to imię. Wydaje mi się że wspominał
je ojciec, kiedy prowadził sprawę tuskenów... Tak pamiętam.
Rzeczywiście pamiętał. Nigdy nie przeglądał
dokumentacji ojca. Był zbyt mały i nie wolno mu było grzebać
w rzeczach dorosłych osób. Wiele lat później, gdy już jako
agent Biura Bezpieczeństwa Wewnętrznego usiłował zbadać
sprawę okazało się że większość dokumentów zaginęła, a rekordy
z komputera zeżarł wirus.
Imię Shmi zapamiętał jednak dobrze.
Było to mniej więcej wtedy, gdy matka
ucięła sobie palec. Kroiła chleb na tej nowej laserowej
maszynce, kiedy ześlizgnęła jej się dłoń. Harry nie widział
tego, ale tak mu wytłumaczono brak palca. Matka była piękną
i światową kobietą, która często bywała na eleganckich przyjęciach.
Wypadek z palcem bardzo ją zmartwił. Na szczęście rok później
wprowadzono biotroniczne protezy, które nieźle się przyjmowały.
Ojciec wrócił następnego dnia. Wydawał się niezwykle smutny.
W kółko przepraszał przytulając matkę i obiecał że teraz
będzie już dobrze. A później sięgnął po butelkę.
W nocy mały Harry usłyszał niepokojące dźwięki na podwórzu.
Wyjrzał przez okno i zobaczył pijanego ojca sikającego na
ścianę garażu. Kiedy skończył wziął jeszcze łyka wódki wprost
z butelki a później cisnął ją o ścianę i powoli wrócił do
domu mówiąc " Cholerna Shmi, cholerna w dupę kopana,
pieprzona Shmi".
Przerażony Harry przykrył wtedy głowę poduszką i długo płakał.
- To na pewno rzeźnik - powiedział.
McMothma uśmiechnął się szelmowsko i rozłożył ręce.
- Nigdy nie wątpiłem w twoje przeczucia - powiedział.
IV Podróż
- Panie
pułkowniku... wiadomość z centrali - powiedział szturmowiec
wręczając McMothmie komunikator.
Policjant posłuchał chwilę, zrobił minę jakby wygrał w totolotka,
powiedział coś i znowu słuchał. Wreszcie oddał urządzenie
żołnierzowi i kazał mu pomóc kolegom w przenoszeniu zwłok.
- Nie uwierzysz Harry. Mają Evazana.
- Doktora Evazana ? - zapytał Harry z niedowierzaniem, co
dowodziło że McMothma ma rację.
- Tak.
- Kto go dopadł ?
- Nikt. Sam zgłosił się do szpitala z rozległymi obrażeniami
klatki piersiowej. Mają też jego kumpla Ponda Babę, ale
ten nam już nic nie powie, bo zamknęli go w foliowym worku.
Czarnym zresztą.
- Też sam się zgłosił ?
McMothma spojrzał na niego z politowaniem po czym sycąc
głos ironią powiedział:
- Jasne. - A już bez ironii dodał: - Ciekawe kto go tak
urządził. Może nasz stary znajomy ?
- Tak czy inaczej warto złożyć mu wizytę - powiedział Harry
zajmując miejsce za sterami śmigacza.
Śmigacz ruszył z piskiem repulsorów,
a pozostający na miejscu zbrodni szturmowy już parę sekund
później mogli najwyżej powąchać po nim kurz.
- Powiem ci stary, że żyjemy w gównianych czasach - powiedział
McMothma przekrzykując szum szalejącego we włosach wiatru.
Chwilę zastanawiał się nad zasadnością prowadzenia rozmowy
w pędzącym kabriolecie, ale najwyraźniej uznał że warto
bo kontynuował: - Szykuje się coś złego.
Harry rzucił mu szybkie spojrzenie. Było
to zdanie, od którego stary policjant zaczynał rozmowę ilekroć
spotkali się po dłuższej rozłące.
- Dobrze znów cię widzieć stary - powiedział szczerze.
- Ciebie też, dzięki - odparł McMothma zastanawiając się
ile może wytrzymać silnik takiego śmigacza. Znając Harrego
miał wrażenie że za chwilę będzie miał okazję się o tym
przekonać. - Ale czasy naprawdę są gówniane.
- Jak to ? - spytał Harry.
- Ano tak. Mam wiadomości o dużych, nielegalnych zakupach
broni. Zdaje się że niektóre duże legalne firmy też coś
kombinują. Mówi ci coś nazwa Incom ?
- Tak. Statki kosmiczne. To oni chyba robią myśliwce tak
?
- Zgadza się. Ostatnio zgłosili kradzież połowy sprzętu.
Idę o zakład że sami sprzedali go jakiejś mafii. Albo komuś.
Słyszałem że podobno szykuje się jakaś rebelia.
- Daj spokój - Harry roześmiał się. Jego zainteresowanie
polityką nie wykraczało poza słuchanie corocznego orędzia
Imperatora z okazji świąt Odrodzenia Mocy. - Jest dobrobyt,
ludziom żyje się nieźle. Można nawet powiedzieć że coraz
lepiej. Kto miałby się zbuntować ? I po co ? No chyba, że
ktoś stęsknił się za epoką niewolnictwa. Albo za militaryzmem
republiki. Daj spokój.
- Wierz mi Harry, coś się święci. W końcu siedzę u źródeł
to wiem. Obcy znów podnoszą łby. Udało im się oczarować
paru ludzi jakimiś wzniosłymi hasłami o równości i uwierz
mi są tacy, którzy są gotowi umrzeć za Sullust albo za Kalamar.
A ja wiem że coś się święci. Wiem, to. Na wszelki wypadek
wojsko wybudowało taką specjalną fortecę, Gwiazda śmierci
się nazywa. To taki rodzaj schronu. Przeniosłem tam na razie
swoją żonę i dzieciaki, dopóki sytuacja się nie wyjaśni.
Tak na wszelki wypadek. Forteca jest praktycznie nie do
zdobycia. Wielka jak księżyc. Stacjonuje tam co prawda trochę
wojska do obsługi, ale reszta to cywile. Byłem tam nawet
i muszę ci powiedzieć że panuje tam całkiem przyjemna atmosfera.
Obiekty militarne są tylko przy powierzchni. Hangary dla
statków do ochrony, działka na płaszczu i jeden super laser
w razie czego. Chroni ją tez potężne pole siłowe. Stworzono
ją po to żeby w sytuacji zagrożenia można było ewakuować
całą planetę. Wewnątrz są normalne miasta, szkoły przedszkola,
cała infrastruktura.
Na razie umieszczono tam żony i dzieciarnię żołnierzy delegowanych
w niebezpieczne zakątki galaktyki, a to wcale nie tak mało.
Przeglądałem listę. np. samych siedmiolatków jest tam cztery
miliony. Niewyobrażalnie wielki obiekt.
- A dlaczego mi o tym mówisz.
- Jak to ? Przecież masz żonę. Może chciałbyś umieścić ją
w tej bazie. Ot tak, na wszelki wypadek.
Harry uśmiechnął się.
- Być może, jeżeli zobaczę, że rzeczywiście coś się szykuje.
Na razie lepiej opowiedz mi coś o tym masowym morderstwie.
- Jasne. Morderstwo miało miejsce wczoraj w nocy. A właściwie
już dzisiaj, jakieś trzy godziny zanim do ciebie zadzwoniłem.
- Dosyć szybko doszedłeś do wniosku że wyczerpały ci się
opcje i trzeba zawracać mi głowę.
Teraz uśmiechnął się McMothma.
- Wiedziałem że będziesz tym zainteresowany. To taki mały
prezent dla ciebie.
- Dzięki. Oczywiście mówię to z ironią.
- Znam cię Harry. Ile czasu jeszcze wytrzymałbyś na tym
zadupiu?
- Długo - odpowiedział Harry bez przekonania, bo wiedział
że kłamie.
- Ktoś wymordował całą załogę piaskoczołgu Jawów. Posłużył
się jakimś dziwnym narzędziem. Żadna z zadanych ran nie
krwawiła. Zupełnie jakby strzelał z blastera. Początkowo
podejrzenie padło nawet na szturmowców, ale wiesz jacy oni
są. Nie za bardzo lubią strzelać, a jeżeli już muszą to
starają się nie trafiać w żywe cele, zwłaszcza bezbronne.
Uważają się za elitę i na poważnie walczą tylko z innymi
elitarnymi jednostkami lub doświadczonymi wojownikami. Za
punkt honoru uważają unikanie walki ze słabszym przeciwnikiem.
- Czytałem kiedyś w Neewsgalaxy że składają nieformalną
przysięgę że nigdy nie postrzelą żadnej kobiety, młokosa
ani starca. Prędzej dadzą się zabić sami.
- Zgadza się. Podobno nie strzelają też do zwierząt jak
np. Ewoki albo Wookie. Ale to chyba tylko plotki, bo w końcu
Wookie to wielcy wojownicy, choć mózgi mają liche. Zresztą
żołnierz to żołnierz i obowiązki swoje wypełnia. Mówiłem
że żyjemy w marnych czasach, ta mnogość plotek i pogłosek
to tylko dowód na potwierdzenie moich słów.
Prowadzony przez Harrego śmigacz łągodnie
wszedł w kolejny wiraż wzbijając tumany kurzu i płosząc
niewielkie stadko pustynnych szczurów. McMothma wyraził
uznanie dla szoferskich umiejętności przyjaciela po czym
kontynuował opowieść.
- Ale blastery nie są tak precyzyjne. Musiał użyć jakiegoś
laserowego narzędzia takiego jak skalpel czy coś w tym stylu.
Porozszerzał im uśmiechy, powycinał oczy i wykastrował ich.
Zupełnie jak 30 lat temu. Oficjalna przyczyna zgonów to
w większości przypadków uduszenie. Powkładał im do gardeł
ich własne genitalia. Facet naprawdę budzi grozę.
Śmigacz zatrzymał się przed portem Mos Eisley.
- I ? - zapytał Harry.
- Lądowisko 97.
Kiedy mężczyźni zajęli miejsca w promie
McMothmy, policjant wyciągnął z teczki plik zdjęć.
- Wybacz że nie w formie elektronicznej, ale znasz mnie.
Lubię stare gadżety. Wydaje mi się że papier w przeciwieństwie
do monitora ma duszę.
- Wiem, Steve. Ja też tak uważam. A co to?
- To ? - policjant przyjrzał się uważnie. - A właśnie, to
ciekawe. Facet przeorał tym ostrzem wszystkie chromowane
powierzchnie. Zupełnie jakby nienawidził wszystkiego co
nowe. Zobacz... ta płyta jest dokładnie taka sama jak ta.
Tyle że ta jest zardzewiała. Ją zostawił w spokoju. Widzisz
? A tę zniszczył bo była nowa i piękna. Jak myślisz ? Może
nienawidzi współczesnego świata ? Przeraża go jego blichtr
? Sztuczny połysk ? Porozbijał też szklane, lśniące naczynia.
- Myślę że to coś innego. Albo męczą go wyrzuty sumienia
i boi się spojrzeć w oczy własnemu odbiciu, albo jest w
jakiś sposób okaleczony fizycznie i nie chce na siebie patrzeć.
Radzę sprawdzić wszystkie kalekie osoby, które ostatnio
przybyły na Tatooine. Można też sprawdzić wszystkich stałych
mieszkańców, którzy mają jakieś defekty fizyczne, choć ja
stawiam na tę pierwszą opcję.
- Ciekawa teoria. - powiedział Mc Mothma. - Zobaczymy co
powie laboratorium.
Harry spojrzał w iluminator. Ileż to
lat minęło od chwili kiedy miał ostatnio okazję podziwiać
zimną czerń kosmicznej otchłani? Kiedy ostatnio zachwyciło
go piękno nieskażonych dotykiem ludzkiego robactwa gwiazd
? Nie pamiętał.
Malutki prom z prędkością większą niż można się tego było
można spodziewać pognał w stronę oddalonej o parę parseków
więzienno-medycznej fregaty.
V Wizyta
Naczelnik
więzienia Fransis Fird Brokuła wydawał się całkiem miłym
facetem, przynajmniej dopóki się nie odezwał. Jego ziemista
skóra palacza w połączeniu z przywodzącymi na myśl sztachety
zaniedbanego płotu zębami, mogła odstraszyć niejedną kobietę
lecz jego twarde, pewne spojrzenie zdawało się budzić zaufanie.
- Panowie, powiem to wprost - powiedział wyciągając w ich
stronę przyjazną dłoń. - Nie jesteście tu mile widziani.
- Witam - rzekł Harry nachylając się nad solidnym, wykonanym
z czarnego, błyszczącego drewna biurkiem naczelnika aby
pochwycić chudą, acz żylastą dłoń o żelaznym uścisku.
- Ja również witam - odparł Fransis Fird Brokuła. - Nie
zrozumcie mnie źle. Bardzo was szanuję i cenię sobie waszą
pracę. Szanuję was także jako ludzi, no bo w końcu dlaczego
miałbym was nie szanować? Do tej pory nigdy się nie spotkaliśmy,
prawda ? Siadajcie panowie.
Harry Thomas i Steve McMothma zapadli się w wygodnych choć
prostej budowy fotelach.
- Wybaczcie że nie poczęstuję was cygarem, ale to już na
szczęście nie te czasy, kiedy państwowe pieniądze wydawało
się na zbytki i utrzymanie dajmy na to dwudziestu dwórek
jednej królowej, prawda ? Teraz mamy prostotę i skromną
elegancję. I bardzo słusznie bo pieniądze lepiej wydać na
oświatę i walkę z głodem na ubogich planetach, prawda ?
Ale my tu gadu gadu a trzeba przejść do rzeczy bo czas to
w końcu jak to mówią, też pieniądz?
- No właśnie - powiedział policjant. - to też jest prawda.
Naczelnik więzienia sprawiał wrażenie
człowieka dbającego o swój wygląd, mniej więcej w taki sposób
w jaki gosposie dbają o mieszkanie zmiatając kurz pod dywan.
A zatem był umyty i ogolony, miał na sobie świeżo uprasowany
mundur, ale Harry był gotów założyć się o każdą sumę, że
w elegancko wyczyszczonych oficerkach kryją się dziurawe
skarpety. Podobnie jak w umytym ciele kryje się dokarmiany
codzienną dawką 40 papierosów rak. Oczywiście ocena Harrego
była zupełnie subiektywna, dziwnym trafem jednak McMothma
odniósł identyczne wrażenie.
- Panowie, mówiłem już że was szanuję. Wasza wizyta oznacza
jednak z całą pewnością kłopoty, a kłopotów nie lubimy,
prawda? - odchylił się do tyłu w swoim fotelu na sprężynie
i błyskawicznym, opanowanym do perfekcji gestem zapalił
papierosa. - Doktor Evazan robił już takie sztuczki i to
pod nadzorem, że nawet ja, a wierzcie mi wiele w życiu widziałem,
nie jestem w stanie odgadnąć co jeszcze jest w stanie zrobić.
A jeżeli, odpukać w niemalowaną plastal, nadzieje was jakimś
cudem na pręty swojej celi jak jakieś śledzie, to co zrobię
?
Gestem dłoni powstrzymał wybuch śmiechu
Harrego.
- Będę okropnie klął, oto co zrobię, bo nie będę nawet wiedział
jak was zdjąć.. A moja sekretarka, pani Spielberger strasznie
nie lubi, kiedy używam wulgaryzmów. Wierzcie mi, w ubiegłym
tygodniu powiedziała mi że gotowa jest odejść, jeżeli nie
zacznę pracować nad swoim językiem. Skąd ja wezmę takiego
dobrego pracownika jak pani Spielberger ? No proszę ? No
chyba, że któryś z panów mi zagwarantuje, że znajdę, ale
chyba żaden tego nie zrobi, prawda?
- No cóż - powiedział McMothma. - Jeżeli nie zaprowadzi
nas pan do Evazana, to możemy wrócić tu jutro z nakazem
prokuratora generalnego. Podobnie jak pan, jestem człowiekiem
skromnym i nie lubię się przechwalać, ale chyba muszę zdradzić
panu że sprawa którą prowadzimy ma priorytet A.
Brokuła nie wyglądał na poruszonego,
być może dlatego że jego fotel zaprojektowano w taki sposób,
aby dodawał mu pewności siebie. Zaciągnął się głęboko dymem
i powiedział:
- Drodzy panowie. Jak już powiedziałem szanuję was i równocześnie
przeczuwam kłopoty. Jeżeli chcecie spotkać się z Evazanem
to wasza sprawa. Jeżeli ten wariat was zje, to oczywiście
będzie to moja sprawa, bo zamiast oglądać wieczorem holowizję
będę musiał pisać raport. Priorytet A czy priorytet B. Cóż
to ma za znaczenie? Prawda?
- Prawda.
- W takim razie chodźmy.
Korytarz więziennej fregaty wydał się
policjantom zimny i nieprzyjazny, ale czyż korytarze fregat
w ogóle bywają ciepłe lub przyjazne ? Naczelnik Fransis
Fird Brokuła maszerował sprężystym krokiem czym bardzo zaskoczył
Harrego. Po drodze przekazał im parę instrukcji dotyczących
bezpieczeństwa i opowiedział o tym, jak to w ciągu pierwszych
dziesięciu minut pobytu w więzieniu Evazan zdążył zabić
sanitariusza wbijając mu w mózg jego własną kość nosową.
- Proszę nie podawać mu żadnych przedmiotów. A jeżeli już
musicie pokazać mu jakieś papiery albo zdjęcia to użyjcie
do tego specjalnego podajnika. Jeżeli, któryś z was zbliży
się do krat na odległość mniejszą niż 1 metr osobiście go
zastrzelę, aby oszczędzić mu cierpień. To oczywiście żart,
bo nie mam przy sobie broni, prawda ? Od strzelania tutaj
są strażnicy, a ja mam ważne sprawy do załatwienia więc
wracam do swojego biura, gdzie czeka na mnie pani Spielberger.
Nie ma drugiej takiej sekretarki, nie pamiętam czy wam już
o tym mówiłem, ale pewnie tak, bo zawsze wszystkim o niej
opowiadam. To taki nawyk, czy może raczej przyzwyczajenie.
No ale ja was tu zanudzam, a wy aż palicie się żeby kontynuować
swoje śledztwo o priorytecie 1 czy jakoś tak, prawda?
- Tak - potwierdził McMothma. - Bardzo panu dziękuję.
Naczelnik odmaszerował równie sprężystym
krokiem, jakim wcześniej tu przybył z tą tylko różnicą ,
że jego stopy zwrócone były w przeciwnym kierunku niż poprzednio.
- Uroczy człowiek - zażartował Harry wchodząc do celi, której
drzwi otworzył rosły Gamorianin.
Evazan stał w postawie zasadniczej a
jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Było jedynie widać
że ma krzywy nos.
- Dzień dobry doktorze - powiedział Harry. Dawno się nie
widzieliśmy.
- Bardzo przepraszam że nie założyłem stosownego stroju
- głos Evazana wydawał się równie beznamiętny jak pierwszy
pocałunek księżniczki Amidali.
- Ale nie dostarczono mi go. Obsługa jest tu żenująca. Nie
spodobałaby się Ponada Babie. Mnie też się nie podoba. Powinna
uważać. Mam wyroki w 12 systemach.
- Nic się pan nie zmienił doktorze. Ciągle powtarza pan
te same zwroty.
- Trochę się zmieniłem. Mam nowe nacięcie na klatce piersiowej.
Za to ty cuchniesz tak samo. Za rzadko zmieniasz obuwie
Thomas.
- Skończmy te uprzejmości doktorze. Przyszedłem zadać konkretne
pytanie.
Evazan uśmiechnął się, ale nikt tego
nie zauważył. Jego twarz od urodzenia przypominała obraz
abstrakcjonisty.
- Dziś nie masz dobrego dnia, Thomas. Mogłeś odpowiedzieć
prawidłowo i pociągnąć tę grę. A ty nic.
- Powiedz mi, kto cię tak urządził Evazan ?
- I co ? - doktor roześmiał się. - pragniesz mnie pomścić?
Czuję się naprawdę wzruszony. Niestety trochę za późno.
Ja już spłaciłem swoje długi. A ta dzisiejsza sprawa...
To przeznaczenie. Game over magistrze. Insert coin. Ale
z tego co wiem, nie masz odpowiedniej monety.
- Może się jakoś dogadamy ? - zapytał Harry czując że rozmowa
poszła w złym kierunku. Zanał tego typu sytuacje i wiedział
że nic się już nie da zrobić.
- Game over. Insert Coin.
- Może ja spróbuję. - powiedział McMothma. Jeszcze dzisiaj
nie grałem.
Evazan spojrzał na niego czujnym wzrokiem.
W swoim pomarańczowym kombinezonie więźnia wyglądał zabawnie,
lecz nie było to jego zdaniem powodem by tracić pewność
siebie.
- Nie znam cię. Ale jeżeli podejdziesz wystarczająco blisko
bym mógł cię powąchać, może pogadamy. Chce poczuć zapach
twojego potu. Jeżeli nie jest to pot tchórza możemy zagrać.
Uśmiechnął się złowieszczo a jego oczy
błysnęły złowrogo zdradzając żądzę.
- Spodziewasz się raczej poczuć zapach potu głupca. - stwierdził
McMothma. Gorączkowo usiłował przypomnieć sobie lekcje psychologii
na których uczono rozmów z psychopatami. Nie udało się.
- A więc wrzuciłeś już swoją monetę policjancie. Bo tym
zapewne jesteś, policjantem. Pachniesz tanią wodą po goleniu.
Dziś nawet pracownicy punktów ksero ładniej pachną. To dobrze.
To znaczy że jesteś uczciwy. Ale nie masz odwagi tu podejść.
Czyżby pan naczelnik opowiedział tobie o sanitariuszu ?
McMothma zrobił krok do przodu, ale Harry
złapał go za rękaw.
- Jeżeli pragniesz osiągnąć cel, musisz o nim zapomnieć.
Jeżeli chcesz nagrody, musisz z niej zrezygnować. Oto zasada,
która rządzi światem.- powiedział z namaszczeniem Evazan.
- Aby trafić do celu, musisz skoncentrować się na drodze
- powiedział policjant na wpół do siebie.
- Jesteś dobrym graczem - powiedział Evazan. - Pojąłeś zasady
gry.
- Nie prawda - wypalił policjant - Po prostu czytałem broszurę
z myślami wybranymi dawnych mędrców. Można ją kupić w każdym
porcie kosmicznym za ćwierć kredytu. W wersji ze sztywną
okładką za kredyt. Żaden z ciebie geniusz Evazan, a to nie
żadna gra tylko ciuciubabka. Wygląda na to że nie mamy o
czym gadać.
Mężczyźni odwrócili się od krat i skierowali się w kierunku
wyjścia.
- Hej !- Krzyknął Evazan. - No hej, do cholery! Dobra jest.
Możemy pohandlować. Powiedzcie co możecie mi dać za informację.
Mężczyźni zatrzymali się zadowoleni,
że bluff zadziałał.
- Damy ci do czytania akta sprawy. Będziesz miał wszystkie
dane. Dostaniesz też to co lubisz najbardziej. Zdjęcia.
Evazan posmutniał.
- Myślicie że jestem psychopatą? Że lubię zabijać? To bzdura.
Jestem myśliwym. Poluję wtedy, kiedy mam powód. Nie interesują
mnie żadne zdjęcia. Śmierć jest dla mnie tak samo przykra
i odstręczająca jak dla was. Chcę czegoś konkretnego.
- Nazwij to - powiedział Harry.
- Chcę odpowiedzi. Poszukuję odpowiedzi na pytanie.
Harry uśmiechnął się.
- To brzmi uczciwie. Wymiana informacji. A zatem co chcesz
wiedzieć doktorze?
Evazan podszedł do krat, chwycił je swoimi silnymi dłońmi
i wcisnął pomiędzy pręty swoją zniekształconą twarz.
- Poszukuję odpowiedzi na pytanie...Poszukuję odpowiedzi
na pytanie na które nikt nie potrafił mi nigdy odpowiedzieć.
Dokąd zmierzam? Jaki jest cel mojego życia i kiedy odejdę.
I co to znaczy być człowiekiem? Oto czego od was chcę, głupcy!
Śmiech Doktora Evazana
słychać było nawet w gabinecie naczelnika Fransisa Firda
Brokuły. Pani Spielberger, która to zauważyła zapisała w
swoim kajecie informację, że trzeba obić drzwi gąbką.
VI
Sieciowy flirt
Wczoraj
TK
422 stał za firanką i obserwował skąpaną w świetle sodowych
lamp ulicę. Trzymając w dłoni szklaneczkę brandy wsłuchiwał
się w szum deszczu i rozwierając szeroko nozdrza łapczywie
wchłaniał zapach mokrego asfaltu.
Cenił sobie rzadkie chwile samotności. Uwielbiał słuchać
tykania zegara kontemplując płynący leniwie czas, ciesząc
się każdą sekundą. Usiłował zatrzymać każdą chwilę, wyssać
szpik z każdej upływającej sekundy, delektować się jej smakiem.
TK 422 wiedział, że w tej materii
nie może pozwolić sobie na rozrzutność.
W ciągu swojego trwającego zaledwie 30 lat życia zgromadził
wiele dóbr. Kupił piękny apartament, zgromadził kolekcję
obrazów i zajął się zarabianiem pieniędzy. Na jego koncie
codziennie przybywało parę tysięcy kredytów.
Dużo wcześniej gromadził doświadczenie,
wiedzę i mądrość.
Już w wieku 10 lat wziął udział w wojnie. Walczył na pierwszej
linii i przetrwał.
Kątem oka zlustrował swoją kolekcję wartościowych książek,
z których większość przeczytał. Rzadko kto na planecie mógł
pochwalić się równie bogatym zbiorem.
Tak, TK 422 wiedział, że wszystkie dobra można pomnożyć.
Wszystkie z wyjątkiem czasu. Jego czasu.
Postawił szklaneczkę na parapecie
po czym podszedł do biurka i uruchomił komputer. Przez ułamek
sekundy, zanim monitor rozbłysnął jasnym światłem widział
w ciemnym kineskopie odbicie własnej twarzy. Była to twarz
starca.
Nienawidził swoich siwych skroni, przerażało go zmarszczone
czoło. Brzydził się worków pod własnymi oczami. Miał dopiero
trzydzieści lat.
Kiedy komputer zgłosił gotowość
do pracy TK uruchomił program komunikacyjny i wybrał opcję
poszukiwania znajomych. Wśród nich czuł się dobrze. Tylko
w intergalaktycznej sieci informatycznej mógł podać swój
prawdziwy wiek nie wzbudzając lawiny pytań, unikając współczucia.
"Jak to dobrze, że są jeszcze
tacy, którzy cenią sobie klasyczne rozwiązania" - myślał.
Holosieć umożliwiająca przesyłanie trójwymiarowych obrazów
wysokiej rozdzielczości zdobywała coraz większy poklask
wśród użytkowników sprzętu komputerowego, a mimo to klasyczny
ISI nadal miał wielu zwolenników.- "Ludzie cenią sobie
anonimowość".
Starał się nie dopuścić, by czająca
się gdzieś na granicy świadomości myśl, że mają do tego
równie poważne powody jak on, miała kiedykolwiek okazję
zabrzmieć w jego głowie z pełną siłą.
Monitor oświetlił jego twarz błękitnym światłem. Wyglądał
teraz jak jakaś nieziemska istota - elegancki, stary wampir
czający się w gotyckim zasnutym pajęczynami zamczysku na
niewinną ofiarę.
TK 422 był klonem. Jednym z niewielu,
którym udało się przetrwać wojnę i późniejsze czystki. TK
422 od dwudziestu lat używał imienia Leon i bardzo zależało
mu na tym aby stać się normalnym człowiekiem.
Kiedy wichry wojny rzuciły go na
planetę Ziemia, był jeszcze gówniarzem. Krwawa jatka w której
uczestniczył nie napawała go wtedy odrazą. Wyhodowano go
i wyszkolono jedynie po to by wykonywał rozkazy.
Kiedy armia w której służył zdobyła planetę dowódcy dali
mu zbyt wiele swobody. Jemu i setkom tysięcy jego towarzyszy
broni.
Dzisiaj wstydził się tego że nie umiał zapanować nad emocjami.
Niesiony instynktem tłumu, skąpany w krwi przeciwników czuł
się bezkarny. Nie wiedział że można postąpić inaczej.
Miał wtedy zaledwie 10 lat, był
po prostu dzieciakiem w potężnym ciele.
Dzieciakiem któremu dano nagle władzę nad setkami bezbronnych
wrogów. Dzieciakiem, którego dorosłe ciało reagowało na
widok związanych, półnagich kobiet w naturalny mężczyźnie
sposób. Dzieciakiem, który nie miał wystarczającego doświadczenia
by okiełznać swe żądze.
Dziś, kiedy wracały wspomnienia topił je w alkoholu.
Wybrał ikonę symbolizującą Jadwigę
- dziewczynę z którą utrzymywał kontakty już blisko od roku.
Rozmowy z nią dawały mu nieopisaną satysfakcję. Gdyby był
młodszy i trochę bardziej naiwny być może łączące ich uczucie
nazwałby miłością.
Ona na pewno była młodsza i naiwna.
- Cześć - zagadał. - Co tam słychać w centrum galaktyki?
- Witaj Leon - odpowiedziała. - Stęskniłam się za tobą.
Dziękuję za zdjęcia.
TK uśmiechnął się. Wysłał jej swoje
zdjęcie sprzed piętnastu lat, kiedy to wyglądał na trzydziestolatka.
Teraz jego wiek można by ocenić na jakieś 70 lat. Teoretycznie
klony powinny starzeć się dwukrotnie szybciej niż normalni
ludzie. W rzeczywistości proces postępował z nieco większą
prędkością. Tak to już bywa z teoriami, które tworzy się
na użytek rządów.
Cyber przyjaciele wymienili kilka
uprzejmych zdań , gdy nagle "Leon" stał się niespokojny.
Sprawnym ruchem myszki umieścił na ekranie ikonę "zaraz
wracam", która natychmiast stała się widoczna w sieci.
Coś było nie tak, ale klon nie do
końca wiedział co. Wyczuł jakiś ulotny znak niebezpieczeństwa.
- Pepet - szepnął.
Nie słyszał Pepeta. To sympatyczne stworzenie, jedyna chyba
istota, która żywiła wobec klona jakiekolwiek uczucie, było
karłowatą, salonową odmianą vornskra szorstkowłosego. Pepet,
choć nigdy nie wychodził na zewnątrz był bardzo żywotny
i wesoły, praktycznie cały czas wydawał jakieś dźwięki.
- Pepet ! - zawołał - Gdzie jesteś Pepet ?
Zwierze nie reagowało.
Nie było to normalne.
TK 422 zrobił obchód mieszkania,
ale Vornskra nie znalazł. Znalazł natomiast niedomknięte
okno.
"Cholerny Pepet znalazł szparę i wyskoczył" -
pomyślał z wściekłością - "A ze mnie też niezły dureń
że nie zamknąłem okna. A zresztą, co tam. Sprytny jest,
na pewno wróci."
Machnął ręką i w swoich zabawnych
domowych kapciach, przypominających puszyste jeżozwierze
z planety Akart, podreptał do kuchni by wziąć sobie piwo.
Kiedy otworzył lodówkę przeżył szok.
Gdyby miał poczucie humoru, na pewno
powiedziałby "cześć Pepet", ale najwyraźniej nie
miał, bo tylko zaczął szybciej oddychać, czując że serce
podchodzi mu do gardła. Z lodówki obserwowały go martwe
ślepia osadzone w oderwanej głowie małego Vornrskra.
Drugi raz TK przestraszył się kiedy
poczuł na ramieniu dotyk. Ktoś niezbyt mocno, lecz energicznie
stuknął go czymś w bark. Kiedy odwrócił się w stronę, gdzie
spodziewał się ujrzeć intruza, głośno krzyknął. Patrzyły
na niego zimne oczy człowieka o szpetnie zniekształconej
twarzy.
- On cię nie lubił - powiedział intruz wymachując trzymanym
w lewej dłoni bezgłowym, zakrwawionym kadłubem Pepeta. W
prawej trzymał paralizator, którego użył natychmiast, gdy
odniósł wrażenie że Klon ma zamiar się poruszyć. - Ja też
cię nie lubię. Powinieneś uważać. Mam już wyroki śmierci
w trzech systemach.
Okaleczone ciało Pepeta ociekało
krwią, która utworzyła na beżowych kuchennych panelach,
brunatną gęstą kałużę. Napastnik zauważył ją i z dziwnym
grymasem na potwornej twarzy, rozmazał butem wywołując obleśny
dźwięk.
TK 422 poczuł, że za chwilę zwymiotuje. Ale zanim to zrobił,
zemdlał.
Kiedy odzyskał przytomność siedział
na jednym ze swoich drewnianych, niewygodnych krzeseł. Nie
mógł się ruszyć bo Evazan starannie przykleił go nowoczesnym
szybkoschnącym klejem przemysłowym.
Był nagi, a przerażający doktor nacierał jego ciało jakąś
zieloną galaretą.
- Nazywam się doktor Evazan - mówił napastnik. - Wiem, że
masz już stary organizm i spodziewasz się rychłej śmierci.
Przyszedłem tutaj abyś mógł jeszcze poczuć, że żyjesz. W
tej chwili nacieram cię wolno żrącym płynem ze śluzówki
Sarlacca. Będzie przez jakieś dwie godziny trawił twoją
skórę. Później użyję swoich instrumentów, żeby poruszyć
każdy z odsłoniętych nerwów. Zapowiada się noc pełna wrażeń
przyjacielu. Poznasz prawdziwą definicję bólu.
Rozszerzone w przerażeniu oczy ofiary
były dla Evazana najlepszą nagrodą za trud jaki musiał podjąć
by przygotować tę operację. Za miesiące obserwacji i planowania.
Za lata poszukiwań.
- Wiem co myślisz. Nie jestem szaleńcem TK. Szukam tylko
sprawiedliwości. Szukam zapłaty za cierpienie pewnej kobiety.
Klon czuł już pierwsze objawy działania
soku z Sarlacka. Na razie było to delikatne swędzenie. Evazan
tymczasem chwycił krzesło ofiary i zdecydowanym gestem przyciągnął
je do komputera, tak aby klon mógł odczytać teksty pojawiające
się na monitorze.
- Jesteś tam jeszcze ? - wpisał doktor, po czym spojrzał
w stronę swojej ofiary i mrugnął porozumiewawczo.
- Tak - odpowiedziała Jadwiga, myśląc że rozmawia z Leonem..
- Ale za pięć minut muszę lecieć. Rozumiesz, praca.
- Wiesz, dużo myślałem i doszedłem do wniosku, że warto
byłoby się jednak spotkać.
- Nie rób tego błagam - wyjęczał TK, czując że żołądek wywraca
mu się na lewą stronę. - Błagam.
- Mówisz poważnie ? - spytała Jadwiga, a przerażony klon
zobaczył oczyma wyobraźni jak dziewczyna podskakuje z radości
na stołku. Była gotowa zgodzić się na tę propozycję już
kilka miesięcy temu. - Powiedz tylko kiedy i gdzie.
- Widzisz, ile daje twój urok osobisty w połączeniu z moją
śmiałością ? - powiedział Evazan do klona - Szkoda że muszę
cię zabić bo moglibyśmy stworzyć wspaniały team.
Podał dziewczynie namiary taniego
hotelu na Bespin oraz zaproponował datę. Zgodziła się bez
wahania.
TK miał ochotę wrzeszczeć. Jego
mózg pracował gorączkowo snując bezwartościowe plany ratunku.
Jego rzeczywistość ugrzęzła w lepkim kisielu niemożności.
- Jej nerki sprzedam Lordowi Vaderowi - powiedział Evazan
powoli i wyraźnie. - A resztę przyniosę tobie, jeżeli będziesz
jeszcze żył. Oczywiście wszystko pięknie popakuję w torby,
bo doceniam porządek, jaki potrafiłeś tu zaprowadzić.
Tymczasem Jadwiga ustawiła w panelu
informacyjnym swojego komunikatora hasło: "Życie jest
piękne".
VII
Bezsenna noc.
Dzisiaj
Buty
Izzy Belli Thomas przy odrobinie fantazji można było z pewnością
wykorzystać na wiele różnych sposobów, ale zdecydowanie
nie nadawały się do chodzenia po piasku. Mimo to założyła
je.
Stała na progu swojego niewielkiego
domostwa, zastanawiając się, w którym miejscu przebiega
umowna granica pomiędzy dziedzińcem jej gospodarstwa a dziką
pustynią.
Dwie gwiazdy, wokół których od zarania
dziejów krążyła planeta Tatooine, kryły się powoli za horyzontem
oblewając niebo głębokim szkarłatem.
Delektowała się zapachem ciepłego
wiatru, który pieścił jej twarz poruszając równocześnie
delikatną materią jej welwetowej sukienki.
Izza Bella Thomas była piękną kobietą, która roztaczała
wokół siebie aurę erotycznego niepokoju. Perfumy jakimi
pachniała dostępne były jedynie na Coruscant.
Patrzyła gdzieś w dal i myślała,
że powinna teraz czuć tęsknotę i smutek. Harry zawsze wpadał
w melancholię obserwując zachody słońc na Tatooine. Przypominały
mu dzieciństwo, szczęśliwe chwile, które spędził, gdzieś
w odległej galaktyce zanim wraz z rodziną i milionami innych
uchodźców trafił do Wewnętrznego Kręgu.
Harry niechętnie opowiadał o swoim
dzieciństwie, a Izza nigdy go o nic nie wypytywała. On uważał,
że to przejaw szacunku, ona wiedziała że to zwykły brak
zainteresowania.
Już dawno przestała go kochać. Miała
mu za złe, że musiała mieszkać w takiej dziurze jak Tatooine.
Z początku szanowała to co robił. Fascynował ją jego męski
świat, pełen przemocy i mrocznych zagadek. Podobały jej
się jego sprężyste mięśnie, silne dłonie i ostry zapach
potu, kiedy wracał z siłowni. Lubiła budzić się w środku
nocy, aby zobaczyć, że siedzi w skupieniu nad dokumentami
i pijąc dziesiątą kawę usiłuje rozwikłać zagadkę kolejnego
morderstwa.
Cieszył ją fakt, że dzięki wysiłkom jej Harrego świat stawał
się lepszy, a niedoszłe ofiary morderców, których w porę
łapał zachowywały życie.
I nagle przyszło rozczarowanie.
Podczas jednej z akcji doszło do strzelaniny. Harry wrócił
do domu cały umazany krwią.
W pierwszym momencie przeszedł ją dreszcz. Jeszcze nigdy
nie czuła takiego podniecenia. Poszła do łazienki aby uszykować
sobie kąpiel.
Kiedy wróciła do pokoju po rajstopy, jego ulubiony fetysz,
z przerażeniem odkryła, że ten twardy, jak sądziła, facet
wtulił twarz w dłonie i płacze. I nie był to zwykły szloch,
który można wybaczyć. Harry płakał jak mały dzieciak. Zanosił
się łkaniem powtarzając ciągle "O Boże , o Boże, co
ja zrobiłem? Jak cofnąć czas Izza ? Ja chcę cofnąć czas".
Przytuliła go wtedy, a on opowiedział
jej jak zabił człowieka. Dla Izzy nie był to człowiek tylko
potwór, wielokrotny morderca, ale Harry opowiadał o jego
cierpieniu. Nie umarł od razu. Konał kilkadziesiąt sekund
patrząc Harremu prosto w oczy, dając mu możliwość odczytania
ze swojej twarzy wszelkich uczuć. Nienawiść, zrozumienie,
strach, beznadzieja, znowu strach, smutek, ból... koniec.
A wszystko to pośród krwi, walających się po podłodze odłamków
kości, pośród zapachu śmierci i emitowanego przez parujące
blastery gazu tibana
Harry mówił do niej drżącym głosem
a ona z trudem powstrzymywała mdłości. Nie wywołała ich
jednak wizja śmierci, lecz jego obecność.
Kiedy pierwsze ze słońc skryło się
całkowicie, Izza chwyciła komunikator. Odczytała ilość nieodebranych
połączeń. Harry dzwonił osiem razy.
Podniosła klapkę kryjącą miniaturową klawiaturę do wysyłania
wiadomości.
"Kocham Cię" - wpisała i wcisnęła przycisk "wyślij".
Poczuła się jak bogacz, który wrzucił
żebrakowi do kapelusza fałszywą kredytkę.
"I ja Cię kocham. Cierpliwości
skarbie." - odpisał Harry i uśmiechnął się. Jeżeli
czegokolwiek w świecie był pewien, to tylko tego, że chciałby
teraz być z Izzą i wąchać jej lśniące rude włosy. Uważał
że to jedyna w świecie kobieta, która jest w stanie go zrozumieć.
Nie znał nikogo innego z kim mógłby tak szczerze rozmawiać.
Nie znał nikogo, kto z taką cierpliwością słuchałby jego
opowieści o pracy, kto prowadziłby z nim rozmowy natury
egzystencjalnej. Przed nikim innym nie byłby w stanie się
otworzyć, bojąc się śmieszności.
Siedział w wytartym fotelu w wynajętej
za rządowe pieniądze rezydencji i sączył powoli swojego
ulubionego drinka, Krwawą Oolę. Na Coruscant dochodziła
właśnie północ.
Na szklanym stoliku, o który opierał
teraz nogi, rozłożył sobie dokumentację dotyczącą rodziny
Larsów, ekspertyzy zostawionych w ich domu przez mordercę
śladów a także fotografie z miejsca zbrodni. Miał zamiar
dokładnie ją przestudiować, ale od dwóch godzin nie mógł
zebrać w sobie energii aby zacząć.
Zamiast tego wsłuchiwał się w odbijający
się wciąż wyraźnym echem, gdzieś w głębi czaszki głos Evazana.
"On jest mną, a ja jestem nim głupcze. On powstał z
tego samego ziarna. Jestem lekarstwem na jego dolegliwości
a on jest źródłem mojej siły."
Podczas wizyty w więzieniu Harry
odpowiedział na jedno z pytań Evazana. Podał mu dokładną
datę śmierci.
- Umrzesz dokładnie za siedem dni, o 18:50 czasu stołecznego
- powiedział. - Będzie to egzekucja publiczna.
Evazana bardzo rozbawiła taka precyzyjna
odpowiedź na pytanie filozoficznej natury , więc zgodził
się udzielić jedne,j jedynej wskazówki. Wskazówki z której
nic nie wynika.
Słowa szaleńca można było interpretować
na wiele sposobów. Można było nawet odnieść wrażenie że
Evazan i Rzeźnik znają się osobiście, choć Harry bardzo
w to wątpił. Niemniej jednak wydawało mu się, że Evazan
wie, lub przynajmniej domyśla się jakie pobudki kierują
Rzeźnikiem. Być może był to trop, którym warto podążyć.
Harry podszedł do niewielkiej szafki
ukrytej w kącie pokoju i wdusił przezroczysty przycisk,
który natychmiast zapłonął zielonym światłem.
- Proszę podać numer - powiedział zmysłowy głos maszyny
holograficznej.
- Nie pamiętam. Proszę namierzyć Steve'a Mc Mothme z planety
Corelia, agent rządowy, ostatni adres Alderaan, ul. Pomorska
19 a.
Szafa brzęknęła cicho, po czym zadrżała
i znów brzęknęła. Wreszcie odezwał się głos.
- Numer zastrzeżony, proszę podać aktualne hasło.
- Hasło "mroczne widmo 19"
Maszyna nic nie odpowiedziała, ale
po chwili na środku pomieszczenia pojawiła się migająca
irytująco, przezroczysta postać zaspanego Steve'a ubranego
w szorty, który zakładając koszulkę powiedział: - Co jest?
- Myślę, że wiem co miał na myśli Evazan, mówiąc że Rzeźnik
powstał z tego samego nasienia.
- Chyba z ziarna - poprawił Mc Mothma.
- Tak z ziarna - powtórzył Harry, trochę za bardzo dbając
o to aby jego słowa brzmiały wyraźnie. - Czytałeś kiedyś
książkę o Evazanie? Mało warte wypociny, mocno naładowane
uczuciami, ale nie miałem dostępu do akt, a chciałem wiedzieć
co się dzieje.
- Tak czytałem. Jakiś pismak usiłował zarobić parę groszy
żerując na litości dla odrzuconego przez społeczeństwo kaleki,
który stał się zły, bo nie miał wyboru.. Parę faktów zgadzało
się z tym co wiem z dokumentacji, ale reszta to chłam dla
gospodyń domowych.
- Nigdy nie miałem dostępu do dokumentacji. - powtórzył
Harry a Mc Mothmie wydało się, że usłyszał w jego głosie
pretensję choć nie był pewien kto był jej adresatem i skąd
się w ogóle wzięła. - W każdym razie z tego co mi wiadomo,
Evazanem kierowała przede wszystkim chęć zemsty. Jakimś
cudem dotarł do informacji o swoim dzieciństwie. Wiedział,
że jego matka została zgwałcona, przez klony, wiedział że
jego przyrodni ojciec został zabity przez celników.
- Sam się rozbił - poprawił Mc Mothma.
- Nieważne - Harry poczuł irytację. Nie lubił kiedy ludzie
zamiast skoncentrować się na głównej myśli, na sensie wypowiedzi,
czepiali się szczegółów. - W każdym razie z jego punktu
widzenia, starego zabili celnicy.
- Rozumiem. Jego pierwsze ofiary to właśnie celnicy i klony.
I co z tego wynika twoim zdaniem?
- Evazan uważał się najwyraźniej za jakiegoś mściciela.
Zabijał tylko tych, którzy zasłużyli na śmierć, krzywdząc
innych. Krzywdząc jego bliskich, przyczyniając się w jakiś
sposób do jego upadku. Kształtując jego los. Być może później
tak mu się spodobało zabijanie, że przestał szukać pretekstu.
Ale z początku z pewnością uważał się za mściciela.
- Kto wie - powiedział Steve ziewając - być może jego kumpel
Ponda Baba też miał jakieś długi do spłacenia, a Evazan
po prostu mu pomagał? Tego się już nigdy nie dowiemy, bo
nasz doktorek najwyraźniej mówi tylko to, co chce byśmy
usłyszeli. Podejrzewam także, że ta cała filozofia zemsty
to tylko jakiś wymysł, albo jego samego, albo faceta od
książki.
- Niemniej jednak warto to wziąć pod uwagę. Trzeba sprawdzić
kogo mogli skrzywdzić Larsowie, Tuskeni i Jawy. I to nie
teraz, ale jakieś trzydzieści lat temu. Być może ten Rzeźnik
to też jakiś zwariowany mściciel. Evazan sprawia wrażenie
jakby czuł z nim więź.
Kiedy Mc Mothma kończył szkołę policyjną
wierzył, że warto podążyć każdym tropem, zwłaszcza jeżeli
nie ma akurat nic lepszego do roboty. Była to jego jedyna
zasada , której nie zmieniło doświadczenie kilkudziesięciu
lat pracy. Reszta stopniowo ulegała zmianie.
- Dobrze. Zaraz wyślę oficjalny faks do szefa policji z
Tatooine.
Zapanowało kłopotliwe milczenie.
- A przy okazji. - odezwał się wreszcie policjant. - Czytałeś
raport laboratorium ?
- Jeszcze nie.
- Przeczytaj. Ale skoro już mnie obudziłeś, powiem przynajmniej
jaki wyłania się z niego obraz mordercy. Facet znowu pozbijał
lustra i poniszczył chromy. Twoja teoria, że jest kaleką,
który nie chce oglądać swojej zniekształconej twarzy wydaje
się tu pasować. Mogłoby to także być jedną z przyczyn dla
których Evazan w jakiś sposób się z nim identyfikuje, zakładając
że w ogóle tak jest.
Harry kiwnął z satysfakcją głową.
- Ślady jakie zostawił w piasku - kontynuował Mc Mothma
- świadczą że jest wysokim, może nawet ponad dwumetrowym
mężczyzną. Jest bardzo ciężki. Nienaturalnie ciężki jak
na człowieka, więc albo to obcy, albo ma jakieś metalowe,
może nawet żelazne wszczepy. Za tą drugą wersją przemawia
fakt, że jego lewa noga zapada się głębiej niż prawa. Możliwe
że ma np. żelazną protezę jednej ręki lub nogi. To też pasuje
do twojej teorii, że jest kaleką. Być może to ofiara jakiegoś
wypadku. Może Larsowie mają z tym coś wspólnego. Trzeba
powęszyć.
- Wielu seryjnych morderców podnieca zabijanie. Może gdy
to robił rozebrał się, do naga i wtedy jego ułomności stały
się widoczne ? Stąd te zbite lustra.- wtrącił Harry uśmiechając
się pod nosem. - Nie znaleziono czasami jego nasienia, albo
włosów łonowych?
- Nie. Nie znaleziono nawet drobinek złuszczonej skóry,
a więc raczej się nie rozebrał. Choć jak wiadomo nic nie
możemy stwierdzić na 100 procent. Można by spytać Larsów,
ale niestety nie żyją. Co ciekawe, zabił ich wewnątrz pomieszczenia
a później wyniósł na dwór i tam spalił. I najwyraźniej nie
wlókł ich po piachu tylko niósł wysoko nad ziemią. Na pewno
jest bardzo silny.
- Albo chłopaki z laboratorium puścili wodze fantazji.
- Może się mylą, ale do tej pory zazwyczaj trafiali. Przeczytaj
dokumentację, to będziesz wiedział na jakiej podstawie wysnuli
takie wnioski. Znaleźli też kilka czarnych, nie wdeptanych
włókien na dywanie. Wydaje się że Larsowie nie mieli żadnych
czarnych ubrań, no chyba że się spaliły. Można uznać że
morderca ubrany był na czarno.
- Albo miał po prostu czarny szalik.
Mc Mothma uśmiechnął się.
- Chłopaki usiłują ustalić co to za rodzaj materiału. Być
może dowiemy się na jakiej planecie jest produkowany, gdzie
się go sprzedaje itd. Choć nie sądze aby coś konkretnego
miało się z tego wykluć. A ha. Na podwórzu stał skoczek.
Morderca musiał koło niego przejść wynosząc ofiary, jednak
nie zbił szyby. Teoretycznie powinien ją widzieć. A zatem,
jeżeli twoja hipoteza jest prawdziwa, można domniemywać
że miał wtedy zakrytą twarz. To by oznaczało że może nosić
maskę. Albo nie chciał po prostu robić hałasu na podwórzu.
- A wiadomo czym ich spalił ? - zapytał Harry.
- Nie. Wiem, o co ci chodzi. Skąd wziął benzynę, albo olej
czy coś? Niestety nic nie użył. Kiedy położył ich na piasku
po prostu spłonęli. Nie ma ani śladu żadnych łatwopalnych
substancji. Nie ma nawet śladu siarki od zapałek. Nawet
atomu gazu z zapalniczki. Nic. Zupełnie jakby zapłonęli
sami. Bardzo dziwne, choć chłopcy ciągle nad tym pracują,
więc pewnie się wyjaśni.
Harry pomyślał, że warto jednak
przeczytać leżące na stoliku raporty.
- O.K. Niech gliny z Tatooine pogrzebią w historii Tuskenów
i Larsów. Na razie - powiedział wyłączając niespodziewanie
holofon i zostawiając Mc Mothmę z głupią miną faceta, który
chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążył.
Podszedł do barku i uszykował sobie
kolejnego drinka z soku pomidorowego, correliańskiej wódki
i solidnej szczypty pieprzu.
Kiedy dodawał soli wiedział, że nadszedł czas zająć się
lekturą. Wiedział też że dzisiejsza noc będzie długa i bezsenna.
Chwycił komunikator, wystukał tekst: "dobranoc kwiatuszku"
i zabrał się do pracy.
Kiedy wiadomość dotarła do odbiornika
Izzy, akurat osiągała orgazm. Przeczytała ją kilka godzin
później, kiedy młody, poznany pół doby wcześniej w barze
chłopak odjechał na swoim czerwonym swoopie, by opowiedzieć
kolegom o niezobowiązującej przygodzie jaką przeżył z dorosłą
kobietą.
DALSZY
CIĄG>>>
|
|